29-latek przeniósł się do ASM latem
zeszłego roku z Torino i w zasadzie z miejsca stał się kluczową
postacią linii defensywy klubu z księstwa. W sumie od początku
sezonu rozegrał już 48 spotkań we wszystkich rozgrywkach, w
których strzelił osiem goli i zanotował trzy asysty. Wciąż ma
szanse zakończyć go z mistrzostwem Francji i triumfem w Champions
League.
- Nie lubię słowa „aklimatyzacja”. Piłkarz
potrzebuje roku, bla, bla, bla. Nie wiem co to znaczy, ta cała
„aklimatyzacja”. Nie znam dobrze francuskiego, moich kilku
kolegów też nie zna. Ale na boisku robimy co trzeba. To jest piłka
nożna - jak się nadajesz to dają ci sprzęt, wychodzisz na boisko
i zapieprzasz. „Aklimatyzacja” to alibi dla tych, którzy sobie
nie radzą. Niemniej prawdą jest, że jak na początku coś
zawalisz, to potem masz pod górkę. Mnie udało się grać od
pierwszego dnia dobrze - przyznał wprost reprezentant Polski,
obalając niejako mit dotyczący aklimatyzacji zawodników w nowych
zespołach.
- To nie jest tak, że Monaco jest teraz super, a
w poprzednim sezonie było beznadziejne. Nie, też grali super, tylko
coś tam nie stykało w obronie i potrzebowali takiej osoby jak ja,
by tyły połatać - dodał doświadczony defensor.
Glik
odniósł się również do samego wyboru ASM oraz potencjalnego
następnego transferu:
- Miałem do wyboru Monaco i Besiktas.
Spokój kontra fanatyzm. Zastanawiałem się, czy nie wybrać Turcji,
gdzie miałbym tę presję ze strony kibiców, do której się
przyzwyczaiłem. Ale w końcu uznałem, że przecież jako piłkarz
muszę patrzeć na co innego - na to, gdzie mam większą szansę
osiągnąć sukces sportowy.
- Na pewno na wartości nie straciłem. Znając tutejsze realia, właścicieli, pewnie chcieliby za mnie ze 20 milionów, to prawda.