Pijana kariera Bébé
2014-07-27 15:06:33; Aktualizacja: 10 lat temu Fot. Transfery.info
Bebe czy James Rodriguez, James Rodriguez czy Bebe? Kogo wybrać, mając tych dwóch do wyboru? Cóż, dzisiaj wydaje się to oczywiste. Ale w 2010... Nie, czekajcie. Wtedy to też było oczywiste.
Man Utd mógł kupić Jamesa za pięć milionów euro. Kolumbijczyk grał z powodzeniem od trzech lat w lidze argentyńskiej i pokazał się tam na tyle, by trafić na celowniki europejskich klubów. Bebe? Właśnie miał za sobą jeden niezły sezon w drugiej lidze portugalskiej (cztery gole), a jego klauzula opiewała na dziewięć milionów euro.
Sir Alex popatrzył, pomyślał, a potem postanowił: bierzemy Bebe! Nie widziałem gościa ani razu, nawet na Youtube, nie poznałbym go jadąc z nim w windzie, ale niech się pakuje i przyjeżdża na Old Trafford!
Nie było więc sensacją, że Portugalczyk, delikatnie mówiąc, nie odpalił. Sensacją był fakt, że taki stary lis jak Fergie mógł dać zielone światło na wydanie ciężkiej gotówki za żółtodzioba z Portugalii, którego nawet nie obejrzał. Piłkarzy z takim CV ściąga Zawisza, a nie Czerwone Diabły. O co więc tutaj chodzi?
Młody miał dobry sezon w drugiej lidze i dostał kontrakt w Vitorii Guimaraes, póki co wszystko więc szło normalnie. Zagrał tu kilka dobrych sparingów (pięć goli w sześciu meczach) i zaczęło się szaleństwo. Dla niego samego trudne do ogarnięcia, bo Bebe opowiadał przed sezonem, że jego celem walka o pierwszy skład Vitorii. Tymczasem o gracza walczyły wtedy Benfica, Real i Man Utd. A może to wszystko było tylko świetnie skonstruowaną intrygę, którą rozplanował sobie superagent Jorge Mendes?
Mendes reprezentuje kwiat najważniejszych portugalskich piłkarzy i trenerów. W Man Utd miał wtedy Carlosa Queiroza, w Realu właśnie stery obejmował „jego” Mourinho. To zresztą Mendes pośredniczył w transferze Ronaldo z United do Królewskich, CR7 to też jego współpracownik. Benfica? Oczywiście, że miał tam swoje wpływy.
Bebe zbierał dobre recenzje od skautów uznanych klubów, doceniano go za siłę, szybkość, co łączył ze znakomitą techniką. Alex po latach tłumaczył, że zaufał swoim pracownikom: Carlosowi Queirozowi, który polecił gracza, a także skautowi Man Utd, który zaklinał się, że młody Portugalczyk to przyszła gwiazda. Naciski ze strony innych klubów uwiarygodniały umiejętności zawodnika. Trzeba było działać szybko, i na Old Trafford zdecydowano się zaryzykować. Ot i cała historia.
Ma ona jednak interesujące post scriptum. Mendes na transferze zarobił trzy miliony euro. Transakcją zainteresowały się portugalskie organy ścigania. Sprawę do prokuratury złożył też agent Reis, który reprezentował Bebe wcześniej, a który na dwa dni przez przejściem swojego piłkarza do United dostał od niego wymówienie. Nagle Bebe wybrał Mendesa, chwilę potem gracz został nagrodzony transferem, agent grubą kasą, a Reis, po bezprawnym zerwaniu umowy (jak przekonywał), został na lodzie. Cała sprawa przypominam nam trochę transfer Bartka Salamona do Milanu, jego też reprezentował gigant wśród agentów, Mino Raiola, a wepchnął Polaka tam, gdzie miał bardzo dobre układy.
Uf, dużo tej polityki, zakulisowych gierek, co? Wróćmy więc do piłki. Choć niestety, nie ma za bardzo do czego. Bebe ciężko pracował, owszem, ale na miano najgorszego zakupu w historii Alexa Fergusona. Zaliczał w najlepszym wypadku ogony, grał w mało ważnych meczach, jak choćby starciu w Lidze Mistrzów z Bursasporem, gdzie strzelił nawet bramkę. Symbolem okresu, gdy jeszcze dawano mu szansę, było jednak starcie z Crawley. Ten półamatorski klub przyjechał na Old Trafford zagrać z United w pucharze Anglii. Alex wystawił rezerwy, a te skompromitowały się swoim występem. Wymęczyły zwycięstwo 1:0, ale smród po meczu był ogromny. Jednym z kozłów ofiarnych uczyniono Bebe, który na tle amatorów niczym się nie wyróżniał.
Skończyła się w Manchesterze cierpliwość dla Portugalczyka. Zaczęły się wypożyczenia, sprawę w swoje ręce znowu wziął Mendes.
Ulokował Bebe w Besiktasie, gdzie superagent miał dobre kontakty i już czterech swoich zawodników. United ustalił kwotę wykupu zawodnika na ledwie dwa miliony euro, czyli szybko spuścił z ceny. Turcy tyle jednak nie zamierzali dawać, Bebe więcej balował i leczył kontuzję niż grał.
Żaden poważny klub już go nie chciał. Wypożyczony do średniaka z Portugalii, Rio Ave, też nie błyszczał. Zaliczył kolejny krok w tył, następne wypożyczenie, tym razem do beznadziejnego Pacos de Ferreira. Mającego zlecieć z ligi na pysk.
I tu stał się cud.
W Pacos się odrodził, strzelając czternaście bramek. A trzeba podkreślić, że cały zespół strzelił ich wyłącznie 28 przez cały sezon! Bebe był gwiazdą, ratował kolegom tyłek raz po raz, strzelał w kluczowych meczach, brał na siebie odpowiedzialność za grę i wynik. Być może udało się, bo to jeden z tych graczy, którzy muszą czuć zaufanie, by grać bardzo dobrze. W słabym klubie zyskał pewność siebie, którą dawno utracił w United. Statystyki nie pokazują w pełni skali sukcesu Bebe w Pacos: po sezonie poważni eksperci przekonywali na przykład, że gracz powinien pojechać na mundial. Dziś, po fiasko Portugalii w Brazylii, są jeszcze głośniejsi.
Jednak sezon się skończył, a Bebe wciąż był związany kontraktem z United. Wrócił, ale Van Gaal nie miał zamiaru traktować go poważnie. Nie zabrał go na tournee po USA. Portugalczyk trenował z rezerwami, wystąpił nawet w sparingu z Southend, gdzie został zmieniony w przerwie. Trenerzy tłumaczyli, że się nie przykładał. Stara śpiewka, jakby świetny sezon nic nie zmienił. Historia zatoczyła koło.
Ale zgłosiła się Benfica. Uratowała go. Może Mendes znowu ułatwił co nieco przy transferze, ale nie oszukujmy się - tym razem Bebe na transfer po prostu zasłużył.
Co ciekawe, w pierwszej wypowiedzi po podpisaniu kontraktu z "Orłami" przekonywał, że bardzo cieszy się na grę dla nich, bo są znakomitym oknem wystawowym. Rozumiecie? Miał tyle negatywnych przygód, tyle słabych lat, a na klub tak wielki jak Benfica patrzy przez pryzmat promocji i pójścia wyżej. Szaleniec? Zadufany w sobie? A może po prostu ambitny i tyle?
Pamiętajmy, że to gość, który był sierotą, wychował się bez rodziców. Piłka była jego sposobem na to, by ułożyć sobie życie. Parę dni temu napisałem o Adu, który właśnie parafował kontrakt z Jagodiną. Freddy w wywiadach wciąż opowiada, że chce wrócić kiedyś do reprezentacji i niektórych to bawi, biorąc pod uwagę, jak nisko upadł. Przykład Bebe pokazuje natomiast: nigdy nie śmiej się z cudzych marzeń. Nigdy nikogo kategorycznie nie skreślaj. W niego też nikt już nie wierzył, Portugalczyk miał być tylko ciekawostką, wyrzutem sumienia Alexa Fergusona. A tutaj proszę, otarł się o mundial, trafił do Benfiki, mistrza Portugalii. Ma być ważnym punktem zespołu, który stać na wiele w Lidze Mistrzów. Jego pijana kariera, gdzie nic nie szło przewidywalnym torem, gdzie wszystko toczyło się jak w szalonym filmie, po dziesiątkach burz właśnie trafiła na właściwy tor.
Autor: Leszek Milewski