Historia Charliego Austina to materiał na film. Coś jak przesłodzony „Gol” z Kuno Beckerem grającym Santiago Muneza. Seria perypetii chłopaka z wielkim futbolowym marzeniem, zakończona bramką w świetle reflektorów, w błyskach fleszy fotoreporterów i pod czujnym okiem kamer Premier League.
To opowieść o człowieku, którego rozkład dnia sprzed pięciu lat zupełnie nie przypomina obecnego. Trening, trening, mecz. Tak wygląda to w Premier League. Praca na budowie, pociągiem (a czasem nawet promem) na mecz, mecz, prysznic, powrót do domu. I budzik nastawiony znów na 5:30, by nie spóźnić się do pracy. Cegły same się przecież nie położą.
- Kiedy myślę o tamtych dniach, zastanawiam się, jak to się mogło tak pozmieniać - wyznaje Austin. Trzeci najlepszy strzelec Premier League, spoglądający z góry na tych, którzy w tamtym czasie byli już multimilionerami. Na Robina van Persie, Wayne’a Rooneya, czy Didiera Drogbę.
Bohaterowie takich historii zwykle przechodzą też przez chwile zwątpienia. Nie mogło być inaczej. W wieku 15 lat Charlie usłyszał w akademii Reading, że jest za mały. Od tamtego czasu, aż do momentu, gdy w 2009 roku dostrzegli go skauci Swindon Town, nie miał styczności z zawodową piłką. - Szczerze mówiąc, takie granie sprawiało mi frajdę. Wolałem grać z kumplami na osiedlowych boiskach, niż trenować w profesjonalnym klubie.
Jeśli więc Austin miałby być inspiracją dla twórców z Hollywood, do obsadzenia mieliby dwie niezwykle istotne, drugoplanowe role. Dwóch starszych panów, których połączyła pasja do wyścigów konnych.
- Poznałem Harry’ego w restauracji Ocean Palace jakieś 20 lat temu. Pamiętam, że wytypował kiedyś poprawnie cztery wyścigi konne, zakreślając je długopisem w gazecie. Skorzystałem z tych podpowiedzi i wygrałem niezłą sumkę pieniędzy. Kiedy znów go tam zobaczyłem, podszedłem by podziękować - opowiada po latach jeden z nich.
Nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby tym skutecznym typerem nie okazał się ówczesny menedżer West Hamu, Harry Redknapp. A szczęśliwym zwycięzcą - Alistair „Ozzy” Austin. Jak można się domyślić, choćby przez zbieżność nazwisk, dziadek Charliego.
Panowie spotykali się od tamtej pory regularnie, a dziadek Alistair coraz częściej wspominał Harry’emu o swoim wnuku. Jak to dziadek, chwalił go przy każdej możliwej okazji. Redknapp więc za każdym razem kurtuazyjnie pytał go, jak się miewa wnuczek. „Harry, on właśnie strzelił 40 goli w jednym sezonie!” Menedżer odpowiadał jednak za każdym razem grzecznie, że jest menedżerem Tottenhamu, a Charlie gra w Hungerford.
Alistair się nie poddawał, a Charlie dawał mu coraz więcej argumentów, by przypominać o nim swojemu znajomemu. Poole, później wreszcie Swindon. Redknapp nie wytrzymał. - Jak on kurwa się nazywa, Ozzy? Chyba mi nie powiesz, że twój wnuk to Charlie Austin?
Redknapp wspomina tą historię z uśmiechem. Tak, znał dziadka Charliego od lat, ale jakoś nigdy nie przyszło mu do głowy, by spytać o nazwisko. - To zawsze był po prostu Ozzy. Gdy przychodziłem się z nim spotkać, zawsze pytałem ludzi, gdzie jest Oz.
Dziadek się doczekał. Jego wnuk trafił wreszcie pod skrzydła „Houdiniego”. Przez Burnley, które w ostatnich latach masowo produkowało znakomitych napastników, na czele z Jayem Rodriguezem i Dannym Ingsem. Teraz jest najlepszym strzelcem Premier League z angielskim paszportem i dumą kibiców z Loftus Road. Jego bramki to wybawienie dla ekipy Redknappa, która gra - zachowując wszelkie proporcje - jak Real ery „Galacticos”. Wygrywamy, jeśli strzelimy więcej goli od rywala. Czyste konto raczej nie wchodzi w grę.
Tak jak pierwsza część historii Santiago Muneza skończyła się bramką z Liverpoolem, dającą Newcastle awans do Ligi Mistrzów, tak premierowy epizod Austina mógłby niewątpliwie skończyć się dziś, hat-trickiem zapewniający comeback od 0:2 do 3:2 z West Bromem. Fabuła kolejnych zależy już tylko od niego. Nogi z pewnością nie odstawi, na trening raczej nigdy się nie spóźni. Wie, jak to jest wstawać o 5:30 i harować od świtu do zmierzchu…
… bez piłki przy nodze.
***