Energooszczędna lokomotywa i trudna przeprawa Legii: 32. kolejka Ekstraklasy

Energooszczędna lokomotywa i trudna przeprawa Legii: 32. kolejka Ekstraklasy fot. Transfery.info
Norbert Bożejewicz
Norbert Bożejewicz
Źródło: Transfery.info

Gdy wydawało się, że Lech w końcu wygra… coś odcięło mu zasilanie, „Wojskowi” zaprezentowali się od tej gorszej strony, Lechia zapukała do europejskich wrót, a Zagłębiu doskwiera zgrzyt trybików.

Niezawodny Cetnarski

Cracovia przed wtorkowym spotkaniem miała spory problem. Ścisk w czołówce utrudniał walkę o awans do europejskich pucharów, a sami piłkarze Jacka Zielińskiego zgubili formę z końcówki poprzedniego roku. Jednak we wtorkowy wieczór „Pasy” pokonały Zagłębie i włączyły się do walki o ligowe podium. Pierwsze od dwóch miesięcy domowe zwycięstwo nie byłoby możliwe bez Mateusza Cetnarskiego. Kapitan krakowian wykorzystał rzut karny, przez co uratował wyjątkowo nieporadnych kolegów, którzy stwarzali sytuacje pod bramką Martina Polacka, ale w kluczowej fazie nie potrafili jej umieścić w bramce przeciwnika. W Krakowie oglądaliśmy bardzo dobre spotkanie w wykonaniu gospodarzy, ale wynik nie odzwierciedla tego, co zaprezentowali piłkarze Jacka Zielińskiego

Energooszczędna lokomotywa

Z perspektywy Piasta – remis raczej niezasłużony. W pierwszej połowie grali nieco bezbarwnie i pozwolili sobie wbić dwie bramki, ale już wtedy było widać chęć skonstruowania akcji i wykorzystywanie słabości przeciwnika. Dawka motywacji w przerwie wystarczyła, by uruchomić schematy znane z jesieni. Przypomniał o sobie Patrik Mraz i jego lewa noga, a nawet najzagorzalszy fan „Kolejorza” z uznaniem pokiwał przy asyście Kamila Vacka przy golu Zivca. Jeśli mecz w Poznaniu nie będzie jednorazowym wyskokiem, Piast może jeszcze sporo namieszać w czołówce.Przejście w tryb oszczędnościowy wcale nie musi oznaczać zysków. Przekonał się o tym Jan Urban i jego zawodnicy, którzy po strzeleniu dwóch goli zaczęli grać na obronę wyniku. Krytyka i porównania do stylu zarządzania Lechem przez Karola Klimczaka są jednak bardzo zasadne. W drugiej połowie poznaniacy zostali całkowicie zdominowani przez gości. Co dziwne, większość ataków była prowadzona przez środek pola...

Błysk talentu Karola Linettego czy waleczność Nickiego Bille nie wystarczą na pokonanie wicelidera. Pozytywem był powrót Szymona Pawłowskiego, lecz w drugiej połowie skrzydłowemu wyraźnie brakowało sił, zgasł też Jevtić. Puchary? Na Bułgarskiej trzeba wymazać z Accessa zyski z Ligi Europy i pomyśleć, jak mądrze wykorzystać kolejne triumfy. Zarządzanie sukcesem to największa bolączka Rutkowskich i spółki, co pokazał już sezon 2010/2011.

Gra niegodna lidera

Bardzo ciężki mecz dla ekipy Stanisława Czerczesowa, który pokazał, że bez Jodłowca (a nawet krytykowanego Dudy) zdominowanie środka pola i kreowanie akcji ofensywnych sprawia „Wojskowym” ogromną trudność. W Ruchu miał być odczuwalny brak Mazka, lecz Moneta (wiadomo, z jakiego kierunku przyszedł na Śląsk) doskonale zastąpił podstawowego skrzydłowego ekipy Fornalika. Młodzian z Raciborza nakrył czapką Kucharczyka i Aleksandrova i do pełni szczęścia zabrakło mu tylko gola.

Nie ma przesady w stwierdzeniu, że jako jedyny mistrzowski poziom pokazał Arkadiusz Malarz. Wyjął co najmniej trzy stuprocentowe okazję (przewrotka Stępińskiego!) i poradził sobie w sytuacjach mniejszego kalibru. Reszta albo zagrała na normalnym poziomie, albo kompletnie nie potrafiła się odnaleźć na boisku. Bereszyńskiemu brakowało ogrania, nadzieję kibiców zawiódł Hamalainen, Borysiuk zaliczył jeden udany przerzut i złapał kolejną kartkę. Napięcie wśród fanów, czekających na fetę na Starówce, powoli rośnie. Piłkarze Ruchu, którzy ostatnio też nie zachwycali swoją grą, potrafili się zmotywować i zagrać na 100 procent swoich możliwości, za co otrzymali nagrodę.

Milos „dyrygent” Krasić i maszyna Nowaka

Lechia na swoim terenie robi co chce. To ona: ustala reguły gry, bawi się piłką, cieszy oko rozegraniem na jeden kontakt i… finezyjnymi asystami (z tego miejsca pragnę pozdrowić Flavio „przewrotka” Paixao i jego kluczowe podanie nożycami). Gdańszczanie wiedzą po co są na boisku i ich spotkania pełne są pasji.

Chociaż wydawało się, że „Portowcy” są skazani na remisowanie, to Lechia zdecydowała się pokazać im, że są inne sposoby rozstrzygnięcia spotkań. Na przykład… zwycięstwo. Oczywiście, gospodarzy, bowiem podopieczni Nowaka od pierwszych minut akcentowali swoją dominację konsekwentnie przenosząc się pod pole karne przeciwnika, angażując w to wszystkie swoje siły. Kluczową rolę odegrał Krasić, który upokarzał rywali samym swoim prowadzeniem piłki: nie dość, że trudno było mu ją odebrać, to jeszcze jego technika użytkowa wprawiała w osłupienie. Serb zdecydowanie zasłużył na bramkę otwierającą wynik, a nawet po jej strzeleniu nie ustawał w wysiłkach. Wręcz przeciwnie, jego zaangażowanie wiecznie stało na wysokim poziomie. Także Wojtkowiak zapragnął udowodnić, że skoro udało mu się już wskoczyć do składu, to nie odpuści i nie zmarnuje swojej szansy. Obrońca świetnie poruszał się na całej długości boiska – był bardzo pewny w obronie, a jego ofensywne wycieczki wniosły wiele jakości do gry lechistów. No i strzelił gola. Mając na głowie opatrunek przywołujący skojarzenia o karatece. Lechia ma potencjał na puchary i jeśli dalej tak dobrze będzie sobie poczynać, to może nieźle namieszać w czołówce. Potrzeba jedynie większej koncentracji przy stanie 1:0. W drugiej połowie pojawił się moment, w czasie którego lechiści nieco spuścili z tonu i gra głównie toczyła się w środku pola – co prawda Pogoń nie zdołała wykorzystać tej szansy, ale kto wie, jak zareagowałby inny przeciwnik...

Cierpliwość się opłaca

No dobra, powiedzmy sobie szczerze: to spotkanie nie należało do iście porywających. Żeby nie powiedzieć, że momentami potężnie wiało nudą. Właściwie to Górnik sam kopie sobie dołek. To już nie jest niemoc. To prawdziwa rozpacz. 547 minut bez strzelonego gola idealnie oddają obraz dramatycznej sytuacji, w jakiej znaleźli się podopieczni Szatałowa. I… sami są sobie winni. 547! Przecież sama liczba brzmi tragicznie i mogłaby otwierać jakiś rozpaczliwy dramat, który zmierza ku tragicznemu zakończeniu. Co prawda łęcznianie nie grają jakoś źle i ba, nawet w drugiej części spotkania postawili się Wiśle, potrafili wymienić kilka podań na połowie rywala, mieli sytuacje bramkowe, a układ kanion-Śpiączka, Piesio nie wyglądał aż tak źle (pomijając fakt, że ewidentnie brakowało tutaj ognia), ale co z tego jak nie potrafią trafiać do siatki rywala. Kolejna sprawa to defensywa: podopieczni Szatałowa bronili się niemalże całym zespołem, a i tak największe honory należą się Prusakowi, który interweniował jak uskrzydlony. Oczywiście, póki w ogóle mógł, bo nie miał za dużo do powiedzenia wobec dwóch karnych i samobója Bogusławskiego.

Wiślacy natomiast zagrali swoje i pokazali, że potrafią konsekwentnie dążyć do celu. Wiśle nigdzie się nie spieszyło, Wisła realizowała swoje założenia taktyczne. Długo utrzymywała się przy piłce, męczyła przeciwnika, wciągała na swoją połowę, a jak już odpalił Wolski, to… lepiej było nie być w pobliżu. Młody pomocnik wywalczył „jedenastkę” i po jego rajdzie flanką gospodarze zaliczyli „swojaka”. Na uwagę zasługuje również postawa Ondraska, który nadal ma zaburzony celownik, ale mocno ściąga na siebie uwagę przeciwnika i nie można mu odmówić zaangażowania i niewyczerpalnych ładunków energii.

Deser wynagrodził nam niesmaczny obiad

Gdyby ze spotkania Termaliki z Koroną wyciąć ostatnie dziesięć minut meczu, to podsumowanie tego starcia mogłoby zamknąć się w jednym zdaniu, które nie byłoby dobrą reklamą dla naszej rodzimej Ekstraklasy. Na szczęście dla nas i paru tysięcy osób zasiadających w środowy wieczór na stadionie w Niecieczy jest, o czym mówić i to głównie za sprawą Wojciecha Kędziory. Doświadczony napastnik „Słoników” nie jest może jakimś wybitnym snajperem, ale w tym sezonie znajdował się tam, gdzie było trzeba i dokładał tylko nogę i umieszczał futbolówki w siatce rywali. Tak było do dziś, ponieważ pod koniec spotkania nie wykorzystał stu, a nawet dwustuprocentowej sytuacji, którą powinien zamienić na gola. Dlaczego tak się nie stało? Tego zapewne nie wie nawet on sam...

(Przed)Ostatnie tchnienie

Źle dzieje się w państwie górniczym i wie to każdy obserwujący ligowe rozgrywki. 14-krotny mistrz Polski zajmuje ostatnie miejsce w tabeli i ciężko upatrywać szans na utrzymanie w systemie rozgrywek. Zabrzanie potrzebują zwycięstw niczym człowiek tlenu i nawet wczorajsza wygrana nie zmienia ich sytuacji. Podopieczni Jana Żurka ciągle mają pięć punktów straty to bezpiecznego miejsca, a wczorajszy dobry mecz jest jedynie iskierką nadziei. Gospodarze rozegrali niezłe spotkanie, mieli kilka okazji do pokonania Emilijusa Zubasa, ale wygrali dzięki pomyłce Adama Mójty. Jeśli w następnych meczach również będą tylko liczyli na błędy przeciwnika, to pozostanie w Ekstraklasie okaże się niemożliwe.

Prawdziwy Bence

Sporą zagwozdką jest na ten moment wyróżnienie jednej rzeczy, która najbardziej zapadła w pamięć w dotychczasowych zmaganiach w rundzie wiosennej Ekstraklasy. Z jednej strony mamy wielkie powroty Wolskiego i Starzyńskiego, a z drugiej niesamowity błysk świeżo zatrudnionych trenerów. Wszyscy, no może poza Janem Żurkiem, znacząco przyczynili się do skoku jakościowego swoich zespołów. Dariusz Wdowczyk i jego Wisła nawet pomimo braku Mączyńskiego miażdżą każdego napotkanego rywala, Piotr Nowak w końcu nie tyle wrócił, ile wprowadził Lechię na właściwe tory, a jest jeszcze ten trzeci, któremu chyba należą się największe ukłony. Mariusz Rumak z totalnie obojętnej i pozbawionej pomyślunku drużyny błyskawicznie przetransformował Śląska w agresywną i zdeterminowaną maszynkę do robienia punktów. Doskonale przekonała się o tym Jagiellonia, która we Wrocławiu dostała solidną lekcję futbolu. Podopieczni Michała Probierza mieli swoje szanse, jednak poskromił ich jeden z bohaterów i… antybohaterów spotkania. Mateusz Abramowicz bronił tego wieczora niemal wszystko, ale co z tego, skoro w pierwszej połowie wpuścił takiego babola, że Piotr Celeban i w zasadzie wszyscy zgromadzeni na stadionie sympatycy gospodarzy, jak jeden mąż złapali się za głowę i próżnie wyczekiwali na to, aż ktoś ich uszczypnie i wybudzi z tego na maksa fikcyjnego koszmaru. Do zgarnięcia trzech punktów przez „Wojskowych” wydatnie przyczynił się też Bence Mervo. Łacińską formą imienia młodego Madziara jest Vincent, co w wolnym tłumaczeniu znaczy… wygrywać. Po wygryzieniu ze składu Kamila Bilińskiego reprezentant Węgier do lat 20 udowadnia, że warto na niego stawiać i ma wszelkie papiery na to, by stać się gwiazdą naszej ligi. „Jagę” ukąsił dwa razy, a wypada podkreślić, że nie były to sytuacje nazbyt trywialne. Śląsk zagrał jedno z najlepszych spotkań w sezonie, jednak sam Mariusz Rumak na konferencji pomeczowej podszedł do tego na chłodno lub po prostu pragmatycznie i słusznie zauważył, że nie ma co popadać w huraoptymizm. W końcu radość z tego, że drużyna z ponad półmilionowego miasta awansowała na 12. pozycję w tabeli, nie jest zbytnio roztropnym zachowaniem.

JEDENASTKA KOLEJKI WEDŁUG TRANSFERY.INFO:

Malarz (Legia Warszawa) – Mraz (Piast Gliwice), Głowacki (Wisła Kraków), Wojtkowiak (Lechia Gdańsk) – Surma (Ruch Chorzów), Cetnarski (Cracovia) – Linetty (Lech Poznań), Wolski (Wisła Kraków), Krasić (Lechia Gdańsk) – Stępiński (Ruch Chorzów), Mervo (Śląsk Wrocław)

Redakcja Transfery.info - Polska (w składzie: Błażej Bembnista, Norbert Bożejewicz, Tomasz Góral, Marcin Łopienski, Aleksandra Sieczka)

Zobacz również

Relacje transferowe na żywo [LINK] Relacje transferowe na żywo [LINK] Kosta Runjaić obejmie dwukrotnego mistrza kraju?! Kosta Runjaić obejmie dwukrotnego mistrza kraju?! Nadzieja Lecha Poznań zamiast w Ekstraklasie gra w... „okręgówce” Nadzieja Lecha Poznań zamiast w Ekstraklasie gra w... „okręgówce” Victor Osimhen o krok od wielkiego transferu. 120 milionów euro Victor Osimhen o krok od wielkiego transferu. 120 milionów euro Liverpool wybrał nowego trenera?! Przed chwilą zdobył krajowy puchar Liverpool wybrał nowego trenera?! Przed chwilą zdobył krajowy puchar José Mourinho odrzucił hitową ofertę José Mourinho odrzucił hitową ofertę OFICJALNIE: Athletic Club z szokującym komunikatem. Iker Muniain odchodzi z klubu po 19 latach OFICJALNIE: Athletic Club z szokującym komunikatem. Iker Muniain odchodzi z klubu po 19 latach Debiutant w reprezentacji Polski?! Michał Probierz poleciał na rozmowy Debiutant w reprezentacji Polski?! Michał Probierz poleciał na rozmowy

Najnowsze informacje

Ekstra

Ekstra

Nasi autorzy