Legioniści są w kolejnej rundzie, to fakt. Od gry w fazie grupowej Ligi Mistrzów dzielą ich cztery spotkania. Z pozoru niewiele. Tym bardziej, że w kolejnym etapie czeka na nich ktoś z dwójki Trenczyn - Olimpija Ljubljana. Rywale groźni, ale z całą pewnością do pokonania. Myśląc o grze w wymarzonej Champions League takich przeciwników trzeba eliminować. No właśnie. I tu zaczynają się schody, bo czy mając w pamięci grę warszawian w spotkaniach z Bośniakami można w ogóle oczekiwać dobrych wyników w kolejnych meczach z wcale nie najmocniejszymi rywalami? Nie.
Do Mostaru piłkarze Besnika
Hasiego wylecieli odbębnić mało przyjemny obowiązek. Skończyło
się na 1:1. Większość zawodników prezentowała równy, bardzo
słaby poziom. W kilku akcjach błysnął debiutujący Thibault
Moulin, który pokazał, że faktycznie wie, jak z gracją rozegrać
akcję. Jeszcze bardziej aktywny był jednak Guilherme, którego
rywale potrafili zatrzymać jedynie faulem. Do siatki trafił Nemanja
Nikolić, który wykorzystał podanie właśnie Moulina. Kucharczyk,
Duda i cała reszta za swoje występy powinna spalić się ze wstydu.
W rewanżu miało być lepiej. Zdecydowanie lepiej. Po
pierwsze jeśli chodzi o wynik, a po drugie - samą grę. Rezultat
faktycznie był lepszy, bo legioniści wygrali 2:0. Do siatki
trafiali Nikolić i Nikolić. Celowa powtórka. Zabawa w znajdowanie
różnic pomiędzy Legią, a typowym europejskim słabeuszem w tym
momencie nie należy do zbyt długich. W pierwszych dwóch
spotkaniach różnica była bowiem tylko jedna - legioniści mieli w
swoim składzie węgierskiego snajpera, który strzela jak na
zawołanie. Jeden jedyny piłkarz, który nie wiadomo nawet czy dalej
będzie grał w klubie. Odejmijcie sobie jego bramki w dwumeczu z
Bośniakami, to zobaczycie ile warta była w nim drużyna Legii.
Gdyby nie Nikolić, warszawiaków nie byłoby już w grze o
Ligę Mistrzów. Nie wiemy jak dokładnie wyglądałaby dzisiaj
stolica, ale pewnie znacznie różniłaby się od stanu sprzed
wtorkowego spotkania.
Ktoś powie, że o to właśnie chodzi w
piłce. Że różnicę robią jednostki. W tym wypadku to kompletnie nietrafiony argument. Jeśli celem Legii jest gra w Lidze
Mistrzów, inni też muszą prezentować niezły poziom. A prawda
jest taka, że legioniści na własnym stadionie paradoksalnie
prezentowali się chyba jeszcze gorzej niż na wyjeździe. Momentami
to Bośniacy byli stroną dominującą. Przede wszystkim - potrafili
rozegrać piłkę. Znowu fatalny był Kucharczyk, podobnie Michaił
Aleksandrow, a kontuzji nabawił się jeszcze Guilherme. Doszło do
tego, że gdyby nie Arkadiusz Malarz, nawet gole Nikolicia niczego by nie dały. Wtedy nie byłoby już żadnej różnicy między Legią, a typowym europejskim słabeuszem. Legionistów po prostu można byłoby tak nazywać.
Kompletnie nie rozumiem odwoływania się do sezonu 2014/2015, gdy piłkarze Legii też bardzo słabo rozpoczęli swoją przygodę z eliminacjami LM, a potem prezentowali się zdecydowanie lepiej. Zdecydowanie lepiej, czyli rozgromili słabych Irlandczyków i błysnęli w spotkaniu z Celtikiem Glasgow. To powinna być norma. Przygoda nie zakończyła się z ich winy, ale pamiętajmy, że nawet po przejściu Szkotów do pokonania był jeszcze jeden szczebel.
Tomasz Jodłowiec powiedział po rewanżu ze Zrinjskim, że styl nie był najważniejszy i warszawiacy mogą być z siebie zadowoleni. Na szczęście trener Hasi spojrzał na to trochę chłodniej. Tak czy siak, z samym Nikoliciem do Ligi Mistrzów nie wejdzie. Najgorsze jest to, że transfery zrobione za kasę ze sprzedaży Dudy w tak krótkim czasie też mogą wnieść niewiele.