Sezon 2002/2003. To wtedy warszawiacy
po raz ostatni mierzyli się w europejskich pucharach z rywalem zza
zachodniej granicy. Dokładniej rzecz ujmując było nim Schalke. Los
skrzyżował drogi obu ekip w II rundzie Pucharu UEFA. We
wcześniejszej legioniści dość łatwo poradzili sobie z Utrechtem.
Pierwsze spotkanie odbyło się w
Warszawie. I faworyzowani Niemcy dość długo się w stolicy
męczyli. Gustavo Varela po raz pierwszy trafił do siatki dopiero w
50. minucie. Niestety, chwilę później pokonał Radostina Stanewa
po raz drugi. Podopieczni Dragomira Okuki pokazali jednak charakter i
doprowadzili do wyrównania niemal tak szybko, jak Urugwajczyk
uzbierał dwie bramki. Różnicę zrobił Dariusz Dudek, który
wszedł na boisko za Wojciecha Szalę i najpierw sam trafił do
siatki, a potem wywalczył karnego. Na gola zamienił go Stanko
Svitlica. Niestety ekipie ze stolicy nie udało się wywalczyć
remisu. W końcówce trzecią bramkę dla Schalke zdobył Ebbe Sand.
Nastroje po porażce? - Uważam, że nasze szanse na awans są
minimalne - powiedział wprost Cezary Kucharski. Faktycznie,
awansować się nie udało. Rewanż zakończył się bezbramkowym
remisem i to Tomaszowie Hajto i Wałdoch z kolegami mogli cieszyć
się z awansu. Szybko przekonali się jednak, że z polskimi
drużynami nie ma żartów. W kolejnej rundzie odpadli bowiem z Wisłą
Kraków. Rewanż w Gelsenkirchen - palce lizać.
Wracając do
Legii... Dwumecz z Schalke był jedynym w ostatnim ćwierćwieczu, w
którym mierzyła się ona z niemieckim rywalem. Wcześniej podobne
spotkania miały miejsce w 1988 roku, gdy naprzeciwko drużynie
Andrzeja Strejlaua w I rundzie Pucharu UEFA stanął Bayern
Monachium.
Tym
razem Niemcy szybciutko zaczęli strzelanie w pierwszym meczu.
Prowadzili po golach Jürgena Wegmanna oraz Olafa Thona. Nadzieje na
przyzwoity wynik dał legionistom Krzysztof Iwanicki, ale po tym jak
drugie trafienie dołożył Thon, skończyło się na 1:3. W
rozgrywanym w Warszawie rewanżu padło jeszcze więcej bramek.
Raimond Aumann i Maciej Szczęsny aż dziesięciokrotnie wyciągali
piłkę z siatki. Niestety częściej robił to Polak. Końcowy
wynik? 3:7. Legioniści nie mieli się jednak czego wstydzić. Kilku
podopiecznych Juppa Heynckesa dwa lata później sięgnęło po złote
medale na mundialu rozgrywanym we Włoszech.
Będąc przy
latach osiemdziesiątych trzeba też wspomnieć o dwumeczu Legii z
Hannoverem. Obie drużyny wpadły na siebie w legendarnym Pucharze
Intertoto. W pierwszym spotkaniu było 2:2, w drugim - 1:0.
Najczęściej Legia
mierzyła się z niemieckimi zespołami jeszcze wcześniej, bo w
latach sześćdziesiątych. Warszawiacy wpadali wtedy na nie aż
czterokrotnie. Wszystko zaczęło się od roku 1965 i ćwierćfinału
Pucharu Zdobywców Pucharów z TSV 1860 Monachium. Do 69. minuty
pierwszego meczu w Warszawie nic nic zapowiadało tragedii. Trafienie
Petera Grossera otworzyło jednak worek i Władysław Grotyński do
końca meczu kapitulował w sumie czterokrotnie. W rewanżu on,
Apostel, Gmoch, Piechniczek, Brychczy i cała reszta wywalczyła
bezbramkowy remis, ale oczywiście niczego on nie dał.
Cztery
sezony później legioniści zrewanżowali się jednak monachijczykom
w Pucharze Miast Targowych. I to chyba nawet z nawiązką! Bo jak
inaczej nazwać wygraną 6:0. Mecz ustawiła bramka Jana Pieszki,
który zdobył ją już w pierwszej minucie. Potem poszło jak po
sznurku - Blaut, jeszcze raz Pieszko, Deyna, Żmijewski, Gadocha...
Niemcy byli na kolanach. W rewanżu prezentowali się lepiej, ale
znowu przegrali. Tym razem 2:3 i to legioniści awansowali do II
rundy. Później nie do przejścia okazał się Újpest
Budapeszt.
Nie do przejścia było również Chemie Lipsk, z
którym Legia spotkała się między dwumeczami z TSV. Sezon
1966/1967, początek przygody w Pucharze Zdobywców Pucharów. Niemcy
gładko wygrali pierwszy mecz 3:0. W drugim było 2:2 i legioniści
odpadli.
Pod koniec lat osiemdziesiątych legioniści jeszcze
raz mierzyli się też w Pucharze Intertoto z Hannoverem. Tym razem
skończyło się na 2:2 i 3:2.
Bilans Legii z niemieckimi
zespołami w europejskich pucharach:
14 spotkań:
cztery wygrane, pięć
porażek, pięć
remisów.
Bramki: 25 -
30.