Argentyńczycy oczywiście
nie należą do futsalowych kopciuszków. W południowoamerykańskim kraju co i
rusz przychodzą na świat chłopcy, którzy od najmłodszych lat
czarują wyszkoleniem technicznym. Część z nich, widząc, że nie
ma szans na zrobienie kariery na trawie, decyduje się na halę.
„Albicelestes” tylko raz w historii zeszli z podium futsalowego
Copa América. Na dotychczasowych mistrzostwach świata też
zajmowali niezłe miejsca. Ogólnie rzecz ujmując - top. Z
piłką na hali jest jednak tak, że mimo kilku genialnych drużyn, na świecie rządzą tylko dwie ekipy: Brazylia i Hiszpania. To
zupełnie inna, nieosiągalna dla innych kategoria. Futsalowe
niebiosa. Dopiero Argentynie udało się przerwać ich mundialową
hegemonię i stąd rozmiar niespodzianki.
Drużyna Diego Giustozziego w pełni jednak na to
zasłużyła. Od samego początku kolumbijskiego turnieju każdy z jego podopiecznych dawał
z siebie całe serducho. Koniec końców, Argentyna nie przegrała ani jednego meczu, gubiąc punkty jedynie w ostatniej grupowej kolejce z Kostaryką.
O grze w finale
zadecydowało spotkanie z Portugalią, która w składzie miała
magicznego Ricardinho. - Oni mają wielu wspaniałych zawodników.
Część z nich to moi przyjaciele z Benfiki. Przed nami piekielne
trudne zadanie - mówił przed pierwszym gwizdkiem kapitan Fernando
Wilhelm. O dziwo poszło dość gładko, bo Argentyńczycy wygrali
5:2. Prawdziwy bokserski pojedynek mieliśmy za to w finale z
Rosjanami.
Po wymianie ciosów skończyło się na 5:4.
Argentyńczycy oszaleli.
Złote medale to oczywiście zasługa
całej drużyny, ale jedna postać przyczyniła się do ich zdobycia bardziej niż inni. Każdy zespół potrzebuje przecież
lidera. Gościa, przez którego przechodzi większość akcji, i
który decyduje o jego obliczu. I kimś takim był wspomniany już
Wilhelm. Zawodnik wcale już nie najmłodszy, bo mający na karku 34
wiosny. Ale chyba najpiękniejsze jest właśnie to, że pracował na ten sukces przez tyle czasu.
Wilhelm przyszedł na świat
w Buenos Aires, więc można było przypuszczać, że prędzej czy
później trafi do River Plate lub Boca Juniors. Padło na to
pierwsze. Z futsalową drużyną „Millonarios” młodziutki
chłopak sięgnął po dwa mistrzostwa kraju, do czego dołożył
wyróżnienie dla najlepszego zawodnika rozgrywek. Te szybko zrobiły
się dla niego za ciasne i występując jeszcze w międzyczasie w
Pinocho, postanowił spróbować swoich sił za granicą. Tak trafił
do Włoch.
Na Półwyspie Apenińskim rozwiązał się worek
z trofeami. Razem z Arzignano, Marcą i Asti, w których spędził w
sumie blisko 10 lat sięgnął po trzy mistrzostwa Włoch, dwa
Puchary i całą masę mniej prestiżowych laurów. Dla Argentyńczyka
równie ważne co kolejne zwycięstwa było to, że w Italii czuł
się jak u siebie. - Poznałem tam fantastycznych ludzi i grałem ze
świetnymi zawodnikami. W zasadzie wszędzie, gdzie byłem,
tworzyliśmy jedną, wielką rodzinę - przyznał, gdy w zeszłym roku zdecydował się na przenosiny do Benfiki.
Przygoda
Wilhelma z kadrą rozpoczęła się 16 lat temu. Dwukrotnie wygrał
Copa América, a 12 lat temu po raz pierwszy doszedł z nią do
najlepszej czwórki mistrzostw świata. Impreza w Kolumbii była dla
niego już czwartym mundialem.
Co mówił w jego trakcie?
- Nasza świetna gra wynika głównie z objęcia zespołu przez nowego trenera, pod wodzą którego gramy innym systemem. Doskonale do nas pasuje, dzięki niemu możemy pokazać pełnię swoich możliwości. Rola kapitana? W takiej drużynie nie jest to trudne zadanie. Wszyscy wiedzą, co i kiedy mają robić - przyznał skromnie.
Wilhelm wcale nie zdobył w Kolumbii
najwięcej bramek dla swojej drużyny. Pod tym względem prym wiedli
inni. On trafił do siatki... raz. Dorzucił do tego pięć asyst. 34-latek nigdy nie był goleadorem pokroju
legendarnego Falcão czy wspomnianego Ricardinho, króla strzelców
imprezy. Często ma zdecydowanie inne, bardziej defensywne zadania. Sporo pracuje na własnej połowie, co nie przeszkadza mu jednak w tym, żeby użyć magicznej lewej stopy bliżej bramki rywala.
Tak było w
Kolumbii. Nikt nie miał wątpliwości, że to jemu należy się nagroda dla najbardziej wartościowego zawodnika turnieju. Takie
wyróżnienia zostały stworzone dla dyrygentów. Ludzi,
którzy nie tracą nerwów w kluczowych momentach. Oto Wilhelm w
pełnej krasie. I pod tym względem Messi grający w reprezentacyjnej koszulce ma mu czego
zazdrościć.
Ale kto wie, może gwiazdor Barcelony jeszcze pójdzie w ślady kolegi z hali...