Moses trafił na Wyspy w wieku 11 lat z
powodu krwawych starć w jego ojczyźnie pomiędzy muzułmanami, a
chrześcijanami. To właśnie w ich wyniku piłkarz stracił
rodziców, którzy zostali zamordowani we własnym domu. O tragedii
dowiedział się grając w piłkę na ulicy. Od tamtej pory miał jedno
wielkie marzenie . Chciał, żeby - gdziekolwiek przebywają - byli z
niego dumni.
***
Ponad cztery lata temu „The Blues”
wyłożyli na niego 11,5 miliona euro. Transfer poprzedził najlepszy
w jego karierze sezon w barwach Wigan. Niezmordowany skrzydłowy nie
opuścił ani jednego spotkania w Premier League, a do tego miał
udział przy 12 bramkach swojego zespołu, notując po sześć goli i
asyst. Nie ma co ukrywać - sporo się po nim spodziewano. Za
kadencji Roberto Di Matteo i Rafy Beníteza nie wyglądało to
jeszcze tak źle. Przede wszystkim Nigeryjczyk był zabójczo
skuteczny. Świetną serię miał szczególnie za tego drugiego, gdy
trafiał do siatki w czterech kolejnych spotkaniach Ligi Europy.
Wszystko zaczęło psuć się, gdy na Stamford Bridge wrócił José Mourinho. Portugalczyk z miejsca dał do zrozumienia skrzydłowemu, że go nie potrzebuje. Tak naprawdę do tej pory nie wiadomo, o co dokładnie chodziło. Być może Nigeryjczyk po prostu nie pasował do jego koncepcji. Tak czy siak, Moses był zmuszony na tułaczkę po innych klubach, rok po roku występując w Liverpoolu, Stoke City i West Hamie. Najlepiej szło mu na Britannia Stadium. Mimo sporych problemów ze zdrowiem, to właśnie w chłodne wtorkowe wieczory w Stoke dawał drużynie najwięcej.
Symbolem jego współpracy z Mourinho
jest osiem (!) minut, jakie „The Special One” dał mu na początku
poprzedniego sezonu w meczu o Tarczę Wspólnoty z Arsenalem.
Króciutki występ oczywiście niczego w ich relacjach nie zmienił i
chwilę później Mosesa na kilkanaście miesięcy przejął West
Ham.
-
„Mou” w zasadzie nigdy ze mną nie rozmawiał. Przez to w mojej
głowie pojawiała się jedna myśl: „On już ma swoich
zawodników”. Jeśli dobrze pamiętam, kilka razy zatelefonował do
mnie, gdy byłem w Liverpoolu. Wypytywał, czy wszystko u mnie w
porządku i na tym się kończyło - wspominał jakiś czas temu
reprezentant Nigerii. Szkoleniowca otwarcie i ostro nigdy jednak nie
skrytykował.
„Nigdzie cię nie puszczę”
Po objęciu Chelsea przez Conte kibice „The Blues” zadawali sobie kilka pytań. Przede wszystkim, jak będzie wyglądała linii obrony, jaką rolę będzie pełnił w niej John Terry, czy da się jakkolwiek wpłynąć na formę Edena Hazarda i co z Diego Costą. Losami Mosesa interesowało się niewielu, a jeśli już - przebąkiwało się o jego definitywnym odejściu ze Stamford Bridge.
Niespodziewanie nastąpił jednak przełom. Conte już pierwszego dnia swojej pracy w Londynie zobaczył w Mosesie kogoś, na kim może oprzeć grę swojej drużyny. - Jest dobry technicznie, silny, zdolny do pokrycia 70 metrów na boisku. To niesamowite, że piłkarz z takimi umiejętnościami został tutaj tak niedoceniony - przyznał jakiś czas temu włoski szkoleniowiec.
Conte na początku przygotowań
miał dać Mosesowi jasny sygnał: „Wiesz co, lubię twój futbol.
Nie puszczam cię na żadne wypożyczenie!”. - Każdy menedżer
jest inny. On przyszedł do klubu i dostrzegł, że może ze mną pracować. Pokazał, że we mnie wierzy. To dało mi impuls, za
którym przyszła oczywiście dodatkowa wiara w swoje umiejętności.
Chce grać coraz lepiej dla siebie, ale również dla niego. Nie chcę
nikogo krytykować, ale gdy menedżer czuje, że ma do dyspozycji
utalentowanego zawodnika, ważne jest, żeby dał mu szansę -
przyznał zawodnik.
Nowa rola
Włoch wprowadzał
go do drużyny stopniowo. Na początku sezonu Moses wchodził na
boisko na kilka, kilkanaście minut. Wszystko zmieniło się po
przejściu „The Blues” na 3-4-3. Nigeryjczyk po raz pierwszy w
roli prawego wahadłowego wybiegł na mecz z Hull City i był to
strzał w dziesiątkę. 26-latek (dzisiaj urodziny - stówka!) z
miejsca stał się szalenie ważnym ogniwem londyńskiej ekipy, która
jest niepokonana od dziewięciu spotkań ligowych.
Tak
podawał Moses w październikowym spotkaniu z Leicester City (3:0,
gol Nigeryjczyka). Źródło: Squawka.
Moses z pozycją, którą zaproponował mu Conte spotkał się po raz pierwszy w karierze. Nie ma co ukrywać, że ma teraz nieco inne zadania niż wtedy, gdy pełnił rolę typowego skrzydłowego. Musi jeszcze więcej pracować, a słowa Włocha dotyczące obszaru boiska, za które może być odpowiedzialny, są kluczowe. Nigeryjczyk musi być zdyscyplinowany w defensywie i wiedzieć, kiedy może pozwolić sobie na ofensywne wejścia. Docelowo przynosi to nieco mniej dośrodkowań w pole karne rywala, ale 26-latek wykonuje na boku kawał dobrej roboty.
-
Często jestem przy piłce i wchodzę w pojedynki jeden na jeden z
obrońcami. Moim podstawowym zadaniem zawsze była gra w ofensywie,
ale teraz - w tym samym czasie - jest również do wykonania praca w
obronie. Mam zresztą nadzieję, że jestem w niej coraz lepszy -
mówił niedawno sam zawodnik.
Tutaj
występ przeciwko Evertonowi (5:0). Źródło: Squawka.
Możemy
to przyznać - jest. Jak widać na powyższych zdjęciach, Moses w
trakcie spotkań pracuje niemal na całej długości boiska i
faktycznie udało mu się znaleźć odpowiednią równowagę między
obroną, a atakiem. Jeśli chodzi o ten drugi - w sumie strzelił już
trzy gole i zanotował asystę. Obok Hazarda, Diego Costy i Wiliana
jest najczęściej dryblującym zawodnikiem w drużynie. Może nie ma
tak bezpośredniego wpływu na wyniki „The Blues” jak pierwsza
dwójka, ale wiele ich trafień wynika właśnie z jego harówki.
W
końcu znalazł dom
Prawdziwa
przygoda Mosesa z Chelsea tak naprawdę zaczęła się dopiero teraz.
Droga była dość długa, ale 26-latek ma swoje pięć
minut. - Najtrudniejsze zawsze były przygotowania przed sezonem.
Człowiek wiedział, że nieźle się prezentuje, a tutaj ktoś
mówił, że trzeba iść na wypożyczenie. Momentami czułem się
lekko sfrustrowany - mówił jakiś czas temu.
Teraz frustracji nie ma żadnej. - Znalazłem tutaj swój dom. Chelsea jest moim klubem i cieszę się z gry w tym sezonie. Szkoleniowiec pozwala mi wyrażać siebie na murawie. Przede mną jednak jeszcze wiele do zrobienia. Mogę to wszystko utrzymać wyłącznie ciężką pracą - stwierdził Nigeryjczyk po niedawnym trafieniu z Tottenhamem.