Porozmawialiśmy sobie z Aleksandrą Sikorą, jedną z największych gwiazd kobiecej reprezentacji Polski i Medyka Konin, z którym regularnie sięga po mistrzostwo kraju i występuje w Lidze Mistrzyń. Zapraszamy!
Co trudniejsze - trafić do siatki w
Ekstralidze czy upiec przepyszny sernik, z którego słyniesz?
Mimo
wszystko to pierwsze (śmiech). Z sernikiem jest tak, że wszystko
mam już obcykane i robię to automatycznie. Te same składniki,
przyrządy, identyczna temperatura... Na murawie bywa różnie - w
zasadzie każda akcja może przynieść coś niespodziewanego.
Zdecydowanie więcej potu trzeba wylać, żeby wyróżniać się na
boisku.
Jakie miałaś piłkarskie marzenia, gdy
zaczynałaś trenować?
Największym było dostanie się do
reprezentacji Polski i gra z orzełkiem na piersi. To był mój cel,
który chciałam osiągnąć od momentu, gdy zaczęłam stawiać
swoje pierwsze piłkarskie kroki. No i dzięki ciężkiej pracy je
spełniłam.
I to dość szybko. Marzenia
ewoluowały?
Oczywiście. Jestem osobą, która lubi wyznaczać
sobie kolejne cele. Tak naprawdę to dzięki temu mam motywację do
dalszej pracy. Nie wyobrażam sobie robienia czegoś bez
jakichkolwiek planów i dalszych celów.
Jak to było na
samym początku? Pamiętasz w ogóle jeszcze, jak grałaś na
podwórku?
Mieszkałam na wsi, w której główną rozrywką
po powrocie ze szkoły było kopanie piłki. Na początku nie
mieliśmy do dyspozycji boiska z prawdziwego zdarzenia. O wymiarowych
bramkach można było tylko pomarzyć. Pamiętam jak rodzice i starsi
koledzy zrobili nam je z jakichś słupków i mieliśmy takie
prowizoryczne boisko na podwórku. Cóż... Wychodziło się z domu i
się grało. Głównie z chłopakami, chociaż kilka innych dziewczyn
też było zwykle chętnych. Nieźle sobie radziły, ale raczej nie
wiązały dalszej przyszłości z graniem. Teraz jedne mają już
dzieci, a inne poszły w zupełnie innym kierunku. Czasami, gdy się
spotykamy, miło wspominamy sobie jednak stare czasy.
Zazdroszczą?
Ja zawsze chciałam grać, ale każdy
ma inny pomysł na swoją osobę. Nikt nie zazdrości, przynajmniej
tego nie odczuwam. Gdy wracam w rodzinne strony to czasami wypytują,
jak mi idzie i co słychać. Zdarzy się, że ktoś powie: „Oho,
nasza gwiazda przyjechała”, ale oczywiście wszystko z uśmiechem.
Zawsze jak tam wracam, czuję się po prostu jak w domu.
Zawsze byłaś lepsza od chłopaków? Może byłaś tak dobra, że nie chcieli z tobą grać?
Chcieli, zawsze chcieli! Przychodzili
nawet po mnie do domu, gdzie zwykle witała ich babcia. To była, że
tak powiem, dość solidna babka i zdarzało się, że ich poganiała.
Mówiła, że najpierw muszę odrobić lekcje i dopiero potem będę
mogła do nich wyjść. A czy ich przewyższałam? Poziom był
wyrównany.
Jakieś bójki na murawie?
Przytrafiały
się. Niejednego sprowadziłam do parteru (śmiech).
Czyli
na tym polu też wygrywałaś?
Nie wiem, czy za każdym razem,
ale zdarzało się. Oczywiście to nie były nie wiadomo jakie bójki.
Raz się kogoś kopnęło czy uderzyło i na tym kończyła się
awantura. Z racji tego, że byłam szybka, to często zmykałam do
domu zanim ktoś mi oddał...
Twoim
pierwszym idolem był Emmanuel Olisadebe?
Tak było. Pamiętam
jego najlepsze występy w polskiej kadrze. Strasznie mi wtedy
imponował. Regularnie trafiał do siatki, a wiadomo, że dzieci
uwielbiają zawodników, którzy strzelają najwięcej goli. Miałam
zresztą takie swoje powiedzenie. Do dzisiaj nie wiem, co na niej
robiłam, ale stojąc na bramce, motywowałam się przyśpiewką:
„Olii to obronii!”.
Później pojawili się nowi idole?
Bo samą piłką zbyt mocno się chyba nie interesujesz?
Gram
od bardzo dawna, ale faktycznie nie śledzę mocno futbolu. Od czasu
do czasu włączę mecz w telewizji, ale robię to wyłącznie dla
rozrywki. Nie mam już wielkich idoli, nie kibicuję też fanatycznie
jakiejś drużynie. Gdy oglądam spotkanie, potrafię obiektywnie
ocenić, kto jest lepszy. Chociaż oczywiście mam pewne wzory, osoby,
które na co dzień śledzę z większym zainteresowaniem.
Wśród
nich jest pewnie Robert Lewandowski.
Zgadza się. Strasznie
podoba mi się jego postawa - zarówno poza boiskiem, jak i na nim.
To, jakim jest kapitanem. Wykonuje fantastyczną robotę.
W
takim razie Cristiano czy „Lewy”?
„Lewy” przemawia do
mnie zdecydowanie bardziej.
Myślałem, że spytasz -
„wizualnie czy na boisku?”.
W obu przypadkach wygrywa
kapitan naszej reprezentacji (śmiech).
Czujesz, że osiągnęłaś do
tej pory maksimum z tego co mogłaś?
Absolutnie nie. Gdybym
tak myślała, znając życie, pewne rzeczy bym olewała. Nie ma
żadnej ściany, cały czas chcę więcej i dążę do tego, żeby
prezentować się coraz lepiej. Mam nadzieję, że najlepsze lata
dopiero przede mną. Chciałabym, żeby tak było. Z myślą o tym
codziennie daję z siebie maksimum.
Po pierwszym
zgrupowaniu z nowym trenerem kobiecej reprezentacji Polski
powiedziałaś, że wyraźnie dostrzegłaś, nad czym musisz
szczególnie pracować. W takim razie, nad czym?
Przeszłyśmy
wtedy sporo testów, których wyniki uświadomiły wielu dziewczynom,
że cały czas może być lepiej. Sama zdaję sobie sprawę z tego,
że można wycisnąć jeszcze więcej i chcę to zrobić. Chodzi
głównie o kwestie motoryczne. Trener Stępiński wykazał się
ogromną wiedzą czysto boiskową. Na starcie zwrócił nam uwagę na
wiele detali - choćby pracę głową czy komunikację. Jeśli mam
być szczera - do tej pory nie miałam o niektórych rzeczach
pojęcia.
Cecha trenera, która najbardziej przypadła ci
do gustu?
Stanowczość. Jeśli coś powie, trzeba to zrobić.
Chciałabyś to od niego przejąć?
W końcu sama od pewnego czasu trenujesz młode piłkarki.
Jasne.
Zdecydowanie - podobnie jak i w całym życiu - jest w tej pracy
bardzo ważne. Trener jest wtedy wiarygodny w oczach zawodników. Nie
wyobrażam sobie sytuacji, żeby podopieczni lekceważyli
jakiekolwiek polecenia szkoleniowca. W takich sytuacjach brakuje
właśnie tej wiarygodności, trener nie ma zaufania wśród graczy.
Przede mną jeszcze trochę pracy, żeby opanować tę cechę do
perfekcji.
Jaka jesteś, trenując? Krzyczysz na młode
podopieczne?
Wiadomo, że czasami trzeba podnieść głos.
Dzieci potrafią się szybko zapomnieć, a tłumacząc coś ważnego,
nie można pozwolić sobie na dyskusje. Czasami więc to się zdarza,
ale do krzyku daleko. Nie potrafię krzyczeć. Bardziej piszczę
(śmiech). Dlatego zawsze staram się spokojnie zwracać uwagę.
Wiążesz
poważniejsze plany z trenerką?
Oczywiście. Trochę już
tego posmakowałam i z pełnym przekonaniem mogę powiedzieć, że mi
się to podoba. Po skończeniu gry w piłkę na pewno będę dalej
rozwijać się w tym kierunku. Już teraz często korzystam zresztą
z wiedzy innych trenerów, sporo czytam, jeżdżę na szkolenia...
Robię to zarówno dla siebie, jak i zawodniczek, które aktualnie
trenuję.
Obecnie posiadam licencję UEFA B.
Myślę o UEFA A, ale na razie chcę jednak w pełni skupić się na
karierze zawodniczej.
Wyobrażasz sobie w przyszłości
pracę z mężczyznami?
Na razie pracuje z młodzieżą i tak
naprawdę nie wiem, w czym najlepiej odnajdę się po zakończeniu
gry w piłkę. Jeśli jednak będę miała możliwość wypróbowania
swoich sił i poczuję, że jestem na to gotowa, podejmę się
każdego wyzwania.
Męska i damska szatnia piłkarska. O
tej pierwszej wiemy niemal wszystko. W drugiej też bywa gorąco?
Wiadomo, że w momentach, gdy nie idzie po myśli drużyny, wkrada się nerwówka, ale staramy się rozmawiać na spokojnie. Czasami trener krzyknie czy dosadniej zwróci na coś uwagę, ale same zawodniczki rozwiązują problemy raczej na spokojnie. Nerwy nie są sprzymierzeńcem, a często tylko bardziej wszystko psują.
Czyli lokówki nie latają?
Jeszcze
się nie spotkałam (śmiech).
Ale w samej szatni często
można je spotkać?
Jeśli spytałbyś mnie o koleżankę z
boiska, która najbardziej dba o urodę, musiałabym wymienić
wszystkie. Makijaż, prostownica... bez lustra byłoby naprawdę
ciężko. Wiadomo, jak to w życiu, niektórym dziewczynom na co
dzień schodzi z tym wszystkim dłużej, innym krócej.
Jak
podsumujesz ten rok w wykonaniu damskiej reprezentacji?
Czuć
niedosyt.
To raczej dobry symptom.
W niektórych
meczach eliminacji przyszłorocznego Euro, na które się nie
dostałyśmy, mogłyśmy dać z siebie zdecydowanie więcej. Wiemy,
że stać na lepsze wyniki. Ale widzisz - nawet ciężko mi
powiedzieć coś więcej... Wiadomo, w jakim miejscu znajduje się
polska kadra w porównaniu do niektórych reprezentacji. Większość
ludzi zresztą pewnie i tak spisywała nas na straty. Czasami to
trochę przykre, że nie mamy takiego wsparcia ze strony kibiców. To
naprawdę dodaje skrzydeł.
To chyba i tak zmieniło się w
ostatnim czasie na plus.
Oczywiście, jest coraz lepiej.
Nasze spotkania zaczęły pojawiać się w telewizji, a coraz więcej
osób przychodzi też na trybuny. Widać znaczącą poprawę, ale
cały czas nie zawsze spotykamy się z przychylnymi komentarzami.
Co byś powiedziała na filmiki z
waszym udziałem ze zgrupowań, jak to jest w kadrze Adama Nawałki?
To byłby właśnie dobry pomysł na przyciągnięcie jeszcze
większej liczby fanów. Fajna sprawa. Wiem, że chłopaków ogląda
bardzo dużo ludzi, sama zresztą to robię. Bardzo przyjemne
materiały.
Kto wiódłby u was prym przed kamerą?
Bez
wątpienia Kasia Kiedrzynek. Jest strasznie rozgadana, ma coś do
powiedzenia dosłownie na każdy temat (śmiech). Bardzo otwarta
osoba.
Czyli byłoby sporo śmiechu. Jak to w ogóle jest
z żartami w kobiecej szatni?
Żarty bywają i to często.
Pewnie chcesz teraz jakąś petardę, ale oczywiście nic nie
przychodzi mi do głowy... Ostatnio wszyscy śmiali się ze mnie.
Przed meczem planowaliśmy wyjście do kina na nową część
„Pitbula”. Jak większość osób wie, w tym teraz również i
ja, film ma swój podtytuł. Dziewczyny tylko chodziły i w kółko o
nim mówiły. Z tym, że jedne wspominały o „Pittbullu”, a
drugie o „Niebezpiecznych kobietach”. - Halo, no to idziemy na
„Pitbulla” czy jednak na „Niebezpieczne kobiety” - zapytałam
w końcu, nie znając tematu. Fama się rozniosła i niektórzy mnie
lekko wyśmiali (śmiech). Ale koniec końców film mi się podobał.
Stresowałaś się w ogóle, gdy po
raz pierwszy wychodziłaś na mecz reprezentacji z opaską na
ramieniu?
Po raz pierwszy przejęłam opaskę po kontuzjowanej
Marcie Mice. Uczucie było strasznie miłe. Przeszedł dreszczyk, ale
nie było żadnego stresu. Po prostu poczułam się wtedy wyjątkowo.
Pewnie podobne emocje targały
tobą przed pierwszym występem z Medykiem Konin w Lidze Mistrzyń.
Dokładnie, również niesamowite przeżycie. Podobnie jest
zresztą podczas każdego kolejnego spotkania w tych rozgrywkach.
Każde jest wyjątkowe.
Masz jakieś swoje dotychczasowe
ulubione mecze, które rozegrałaś w waszej Champions League?
Mam
dwa. Jedno - sprzed dwóch lat z Glasgow, które wygrałyśmy u nas
2:0 i drugie, już z tego roku, z Brescią. Chodzi mi oczywiście o
pierwsze spotkanie, w którym zwyciężyłyśmy 4:3. Szkoda, że w
rewanżach wyglądało to inaczej. Szczególnie żal tego
ostatniego... Czegoś jednak zabrakło i znowu nie udało się wejść
do 1/8 finału. Zrobimy wszystko, żeby następnym razem było
inaczej, ale rok temu też tak mówiłyśmy...
Może doszłyście do pewnej
ściany i żeby odnosić sukcesy na europejskiej arenie,
potrzebujecie większej rywalizacji na rodzimym podwórku?
Może być w tym sporo racji. Trzeba
coś zrobić, żeby wskoczyć na wyższy level. Pewnie nie wszystko
zależy tutaj od samych zawodniczek, ale mam nadzieję, że tak
będzie. Sporo odpowiedzi może przynieść już najbliższy okres
przygotowawczy. Wiem, że jedziemy na fajne obozy i zmierzymy się z
dobrymi rywalami.
Podkreślmy jedno - taka Legia chciałaby
zatrzymać się tak jak wy i co roku grać w Lidze Mistrzów.
Wiadomo, ale nie porównujmy tak tego. Piłkarze żyją
wyłącznie z piłki. My, między meczami i treningami, musimy robić
jeszcze sporo innych rzeczy. Nie myślimy tylko o futbolu, bo nie
możemy. Czasami po prostu brakuje czasu.
Może właśnie
przez to dajecie z siebie stosunkowo więcej na murawie.
Jestem
o tym przekonana. Każda z nas robi to z czystej pasji.
Wyobrażasz
sobie moment, w którym jakaś polska zawodniczka dorówna
popularnością piłkarzowi?
Przenigdy w żadnej kwestii nie
myślę, że czegoś nie da się zrobić. Nie lubię tak stawiać
sprawy. Jest i będzie to ciężkie do wykonania, ale naprawdę
wszystko jest do zrobienia. Pamiętajmy, że w tym wypadku nie
wszystko zależy wyłącznie od piłkarza czy piłkarki. Trzeba
otoczyć się ludźmi, którzy chcieliby osiągnąć taki sukces i
byliby skłonni do wielkich poświęceń. Ale Kasia, Ewa Pajor...
Trzymam kciuki, żeby im się to kiedyś udało i w ogóle żeby
osiągnęły w tej piłce bardzo dużo. Ja też będę do tego dążyć.
Wymieniłaś koleżanki, które grają za granicą. Z
twoich niektórych wypowiedzi można wywnioskować, że sama nie masz
ciśnienia, żeby wyjechać.
Na nic się nie zamykam. Nie lubię o
tym mówić, ale na pewno nie stawiam sprawy tak, że będę grała
wyłącznie w Polsce i koniec.
Reprezentantka Polski może
liczyć na spore zainteresowanie ze strony zagranicznych drużyn?
Na
poziomie kadry te oferty się pojawiają. Nie ma jednak co ukrywać,
że czasami zawodniczki same muszą wziąć sprawy w swoje ręce -
wysłać gdzieś CV lub poprosić o pomoc kogoś, kto się na tym
zna.
To pierwsze nie jest zbyt budujące.
Ale według mnie nie jest to żaden powód do wstydu.
Masz
jakiś swój wymarzony transferowy kierunek?
Jasne, ale
oczywiście ci go nie zdradzę (śmiech).
Jak w ogóle będą wyglądały u
ciebie najbliższe tygodnie? Bo nie ma co ukrywać, że macie trochę
dłuższą przerwę od chłopaków.
Cały czas będę nad
sobą pracować. Uwielbiam chodzić na siłownię czy basen. Trzeba
wylać mnóstwo potu, żeby osiągnąć naprawdę wysoką formę, ale
stracić ją można bardzo szybko. Nie zapominam o tym.
Ale czasu na kolejne przygody w
kuchni chyba masz teraz trochę więcej?
Szczerze mówiąc,
myślałam dziś nad tym, o czym będzie najbliższy wpis na blogu.
Ale nie zdradzę szczegółów. W tym wypadku wypiek musi wyjść,
żeby móc podzielić się tym z szerszym gronem (śmiech).
Swoją
drogą, myślisz, że zawodniczkom o wiele łatwiej utrzymać wagę
niż zawodnikom?
Niekoniecznie. W dużej mierze zależy to
jednak od indywidualnych predyspozycji. Każdy ma też inny charakter
i inaczej walczy ze swoimi słabostkami.
A ty jesteś
łakomczuchem?
Chyba mam już tak silną wolę, że idąc do
sklepu, nie zwracam uwagi na te wszystkie smakołyki. Ale oczywiście
są momenty, gdy mam ochotę na coś słodkiego. Staram się jednak
wtedy wykonać to sama.
Jeszcze jedna sprawa. Podobno
uwielbiasz tatuaże. Chyba niewiele jest na świecie naprawdę mocno
wytatuowanych piłkarek?
W Polsce dziewczyny tatuują się
raczej w miejscach, które można bez problemu zakryć. Za granicą
jest trochę inaczej. Mimo wszystko znajdzie się sporo zawodniczek,
które mają duże wzory w widocznych miejscach, choćby wytatuowane
całe ręce. Nie mają z tym żadnego problemu. Widać, że decydują
się na tatuaże, bo po prostu im się to podoba.
„W pogoni za szczęściem”.
Dobrze wyczytałem jeden z twoich?
Tak. Dlaczego akurat taki
napis? Jestem osobą, która codziennie chce być szczęśliwa oraz
uśmiechnięta i oczywiście staram się taka być. Myślę o tym
codziennie wstając z łózka. Nie ma sensu tracić czasu na smutek.