Pod koniec sierpnia klub z Reymonta stanął nad przepaścią. Po ogromnych kontrowersjach związanych z przejęciem spółki Bogusława Cupiała przez Jakuba Meresińskiego, losy pierwszej drużyny stanęły pod znakiem zapytania. Tylko dzięki decyzji TS Wisła Kraków o odkupieniu zespołu od nowego inwestora, pierwsza drużyna nie przestał istnieć.
Kiedy przysłowie „gorzej być nie może”
okazuje się nieprawdziwe
Wobec wielkiego paraliżu organizacyjnego jaki panował w Krakowie przez kilka tygodni, wyniki sportowe osiągane przez drużynę nie mogły być dobre. Co więcej, początek rozgrywek był dla krakowskiego zespołu wręcz katastrofalny. W dziesięciu meczach otwarcia sezonu, krakowianie siedmiokrotnie schodzili z boiska pokonani, prezentując jednocześnie wielką bezradność w boiskowych poczynaniach. Kiedy wydawało się, że kolejne mecze pogrążą Wisłę, to ta nagle zaczęła imponować i nie dość, że przestała seryjnie przegrywać to wygrywała kolejne spotkania, grając niezwykle widowiskowy futbol. Wtedy na klub spadł kolejny cios – kontrakt na mocy niewywiązywania się z warunków umowy rozwiązał trener Dariusz Wdowczyk. „Biała Gwiazda” kolejny raz stanęła przez sporym wyzwaniem, którego podjąć mieli się przede wszystkim nowi sternicy klubu, duet trenerski Kazimierz Kmiecik – Radosław Sobolewski. Finalnie, zespół z ulicy Reymonta zakończył 2016 rok na 10. miejscu w tabeli, z dorobkiem punktowym pozwalającym spoglądać na miejsca premiowane grą w europejskich pucharach, ale również na te zagrożone degradacją do I ligi.
Wszystko miało być inaczej
Wisła to z pewnością najbardziej nieprzewidywalny klub w Ekstraklasie. Przed sezonem wydawało się, że zespół bogatszy o doświadczenia poprzednich lat wreszcie ustabilizuje swoją pozycje i na stałe zagości w „lepszej połówce” ligi. Rzeczywistość okazała się na tyle brutalna, że większość obserwatorów przynajmniej do połowy września jako głównego kandydata do spadku wskazywała właśnie ekipę 13-krotnego mistrza Polski.
Oprócz gry o najwyższe cele pod Wawelem mieliśmy oglądać zespół grający zupełnie innym systemem, aniżeli większość ligowej stawki. Pomysł trenera Wdowczyka na grę systemem 3-5-2, gdzie kluczową rolę pełnić mieli dwaj wahadłowi obrońcy, miał być antidotum na stratę kreatywnego rozgrywającego, Rafała Wolskiego. Niepowodzenia początku sezonu doprowadziły jednak do szybkiej rezygnacji z nowej taktyki i powrotu do starych, lecz sprawdzonych schematów.
Realia finansowe „Białej Gwiazdy” nie pozwalały na rozrzutność na rynku transferowym. Trzeba jednak przyznać, że zatrudnienie Adama Mójty, Mateusza Zachary i Łukasza Załuski, bądź co bądź, solidnych ligowców, mogło budzić uznanie. Okazało się jednak, że Mójta to wyłącznie gracz przyciągający wszelkie nieszczęścia, a linia defensywy w skład której wchodził były gracz m.in. Podbeskidzia była mniej stabilna, aniżeli posada trenera Wisły za czasów Bogusława Cupiała. Nie zachwycał także Zachara, lecz on przynajmniej kilkukrotnie udowodnił, że warto mu zaufać, bo wciąż drzemią w nim spore możliwości. Trzeci z pozyskanych graczy, Łukasz Załuska, po zagranicznych wojażach wreszcie zdecydował się na powrót do ojczyzny i w Krakowie oczekiwano, że zanotuje wejście przynajmniej podobne jak kilka miesięcy wcześniej Radosław Cierzniak. Początki miał jednak trudne i kiedy wydawało się, że Wisła kolejny raz dokonała transferowego „niewypału”, doświadczony golkiper zaczął bronić na miarę oczekiwań. Runda wiosenna powinna ugruntować jego pozycje w klubie, zwłaszcza, że jego kontrakt wygasa w czerwcu.
Podsumowanie – „Po burzy słońce wychodzi
zza chmur”
Chyba
dla żadnego klubu polskiej Ekstraklasy ostatnie miesiące nie były równie trudne
jak dla Wisły Kraków. Wydarzenia pozasportowe często spychały na boczny tor
rezultaty osiągane przez piłkarzy na boisku. A te z całą pewnością były bardzo
słabe. Dla kibiców z Krakowa pocieszające mogą być doniesienia rozsiewane przez
dobrze zorientowanych o poważnym sponsorze rzekomo zainteresowanym inwestycjami
w klubie. Jeśli więc sytuacja finansowo-organizacyjna ulegnie poprawie to z
pewnością wtedy Wiślacy mogliby z czystymi głowami zabrać się za to co potrafią
najlepiej. Bo trzeba przyznać, że jeśli Wisła zaczyna grać swoją starą
„krakowską klepkę”, którą większość graczy „Białej Gwiazdy” ma we krwi, to
żadnej drużyny w Polsce nie ogląda się równie przyjemnie jak Wisły Kraków. Chociaż
o powrocie na szczyt tabeli kibice w Krakowie jeszcze mogą pomarzyć to warto
zacytować jedną z ulubionych przyśpiewek krakowskiej publiczności stadionu im.
Henryka Reymana – „Po burzy słońce wychodzi zza chmur i nad Krakowem zaświeci znów, o
jednym marzę, o jednym wciąż śnię, mistrzem będzie Wisełka na pewno to wiem”.