Jeden ze trzech współwłaścicieli stołecznego zespołu zadeklarował na początku października, że nie będzie zabierał publicznie głosu na temat konfliktu z Bogusławem Leśnodorskim i Maciejem Wandzlem.
Identyczne zapewnienie złożyli także wspomniani panowie, ale wiele na to wskazuje, że nie dotrzymali słowa, o czym świadczy artykuł opublikowany przed redaktora Romana Kołtonia (pełna treść - TUTAJ), w którym czytamy między innymi o tym, że w najbliższych tygodniach lub dniach może zostać rozwiązana kwestia sporu pomiędzy obiema stronami.
Ma on zostać rozstrzygnięty przy pomocy kopert i procedury zwanej w biznesie „shoot-out”. Na ręce przedstawicieli Polskiej Rady Biznesu, która prowadzi negocjacje między właścicielami klubu, trafią dwie zalakowane koperty. Jedną na zakup 40% udziałów Leśnodorskiego i Wandzla - złoży ją Mioduski i drugą na zakup 60% udziałów Mioduskiego - złożą ją Leśnodorski i Wandzel.
Dziennikarz nie ograniczył się do ujawnienia tylko tej kwestii. W swoim artykule poruszył też inne sprawy biznesowe, które nie koniecznie są prawdziwe. Przynajmniej tak uważa druga strona sporu w osobie Dariusza Mioduskiego.
Współwłaściciel „Wojskowych” w swoim oświadczeniu opublikowanym na Twitterze (pełna treść - TUTAJ) nie zdecydował się na podjęcie polemiki i prostowania opublikowanych informacji, ale ponownie zaapelował, aby kulisy zbliżającego się rozstrzygnięcia sporu nie miały charakteru publicznego.
Niemniej jednak Mioduski nie odpuścił sobie możliwości wbicia szpilki w obóz swoich konkurentów, ponieważ ujawnił, że swego czasu sam Bogusław Leśnodorski zgłosił swoją kandydaturę na... trenera pierwszego zespołu. Jego stanowczy sprzeciw nie doprowadził jednak do realizacji tego dość zaskakującego pomysłu.