Odkładając nieco na bok najmocniejsze europejskie ligi, trzeba przyznać, że zimą w Belgii naprawdę dużo się działo. Przede wszystkim, tamtejsza ekstraklasa, a dokładniej rzecz ujmując działacze Genk, przeprowadzili dwa naprawdę poważne transfery do silniejszych lig. Bayer zapłacił za Leona Baileya 13,5 miliona euro. Jeszcze więcej „Smerfy” zarobiły na Wilfredzie Ndidim, na którego Leicester City wyłożyło 17,6 miliona euro. Obaj jak najbardziej zasłużyli na szansę w silniejszych zespołach.
19-letni Bailey w tym sezonie błysnął przede wszystkim w Lidze Europy. Jamajski skrzydłowy, o którego bił się również m.in. Manchester United, strzelił cztery gole w fazie grupowej, wbijając dwie bramki Rapidowi Wiedeń oraz po jednej Sassuolo oraz Athletic Bilbao. Do tego przebojowy zawodnik zanotował jesienią trafienie i sześć asyst w belgijskiej ekstraklasie. W sumie przez półtora roku zaliczył w niej pięć goli i 13 asyst.
Ndidi ma na murawie kompletnie inne zadania. To „nowy N’Golo Kanté”, a docelowo ma być jeszcze lepszy od obecnego zawodnika Chelsea. Dlaczego? Ano dlatego, że wciąż ma na karku tylko 20 wiosen i w dalszym ciągu się rozwija. Co ważne, w Genk - podobnie jak Bailey - wskoczył na wyższy poziom w bardzo szybkim czasie, bo z nigeryjskiego Nath Boys Academy przeniósł się tam latem 2015 roku.
Obaj zawodnicy są idealnym przykładem tego, jak działają belgijskie kluby, które sprowadzają do siebie młokosów, pomagają wyciągnąć im na wierzch to, co najlepsze w ich grze, a następnie z zyskiem sprzedają. Co ważne - wciąż jako młodych zawodników. Proces „lepienia” z nich grajków najwyższego formatu trwa zwykle właśnie około dwóch lat. Taki Lukaku przebywał oczywiście w Anderlechcie dłużej, ale w pierwszym zespole rozegrał właśnie dwa pełne sezony, zanim odszedł do Chelsea.
W sumie Belgowie przeprowadzili już 12
transferów za przynajmniej 10 milionów euro. Bierzemy pod uwagę
podstawowe kwoty. Doliczając bonusy, byłoby ich jeszcze więcej.
Romelu Lukaku Anderlecht – Chelsea, 22 miliony euro
Marouane Fellaini Standard Liège –
Everton, 21,7 miliona euro
Aleksandar Mitrović Anderlecht –
Newcastle, 18,5 miliona euro
Wilfred Ndidi Genk – Leicester
City, 17,6 miliona euro
Leon Bailey Genk – Bayer, 13,5
miliona euro
Chancel Mbemba
Anderlecht – Newcastle, 12 milionów euro
Daniel van Buyten
Standard Liège – Olympique Marsylia, 12 milionów euro
Dieumerci
Mbokani Anderlecht – Dynamo Kijów, 11 milionów euro
Vincent
Kompany Anderlecht – HSV, 10,5 miliona euro
Jan Koller
Anderlecht – Borussia Dorrmund, 10,5 miliona euro
Dennis Praet
Anderlecht – Sampdoria 10 milionów euro
Sven Kums Gent –
Watford 10 milionów euro
Mamy
nadzieję, że za niedługo na szczycie pojawi się Łukasz
Teodorczyk.
Widać
ciągłość. Dwa hitowe transfery, które stały się faktem zimą,
są kontynuacją tego, co działo się latem. Sven Kums i Dennis
Praet przenieśli się przecież odpowiednio do Watfordu i Sampdorii
pół roku temu. Warto również podkreślić, że ośmiu z 12 wyżej
wymienionych zawodników zostało wytransferowanych do 22. roku życia.
Takiemu Ndidiemu nie udało się pobić osiągnięcia
Lukaku, ale już przebitka na nim była rekordowa. Genk nie zapłaciło
za niego wcześniej miliona czy dwóch, ale... 180 tysięcy euro.
Belgowie zarobili więc blisko 100 razy więcej niż
na niego wydali. Fantastyczny interes.
Genk z nich zresztą słynie. To przecież właśnie stamtąd w świat wyruszyli jeszcze Kalidou Koulibaly, Kevin De Bruyne, Christian Benteke czy Thibaut Courtois. Kopalnia talentów.
Genialna
strategia przekłada się oczywiście na bilans zysków i strat pod
transferowym kątem. Sumując transakcje wszystkich drużyn ligi
belgijskiej, w ostatnich latach ani razu nie były one w tym
względzie na minusie.
2010/2011 – wpływy 48,95, saldo plus
23,43
2011/2012 – wpływy 107,65, saldo plus 67,95
2012/2013 – wpływy 52.42, saldo plus 8,79
2013/2014 – wpływy 55,79, saldo plus 13,59
2014/2015 – wpływy 78, saldo plus 35,71
2015/2016 – wpływy 109,18, saldo 47,79
2016/2017 – wpływy 129,93, saldo 45,61
To oczywiście nie bierze się znikąd. Żeby wyciągać pokaźne sumki - nie licząc wychowanków, trzeba najpierw solidnie zainwestować. Ndidiego (choć - jak wspomnieliśmy - on akurat został kupiony za wyjątkowo niską cenę) czy Baileya nikt nie przytargał do Flandrii za darmo.
Co prawda w Chinach, Polsce i kilku
innych zakątkach świata okienko transferowe wciąż jest otwarte,
ale do tego momentu liga belgijska zajmuje ósme miejsce pod względem
wysokości zimowych zakupów. W sumie 16 drużyn rozprowadziło
niemal 29 milionów euro. Większą chęć do wydawania miały tylko
drużyny z Anglii (dwa szczeble), Chin, Francji, Niemiec, Włoch i
Meksyku. Ciężko jednak nazwać to rozpustą. Po pierwsze dlatego,
że ta suma - w porównaniu z angielskim i chińskim szaleństwem -
to żaden majątek. Po drugie - do ojczyzny czekolady i przepysznych
pralinek trafili niemal wyłącznie kandydaci na kolejne hitowe
transfery do zagranicznych klubów.
Spójrzmy na samo Genk -
klub z Cristal Arena zakupił dwóch świetnie zapowiadających się
defensywnych pomocników. Norweg Sander Berge ma 18 lat i do tej pory
występował w rodzimej Valerendze. Nieco bardziej znany, rok starszy
Pierre Desiré Zebli, w Perugii. Obaj kosztowali w sumie sześć
milionów euro. A do tego doszedł jeszcze José Naranjo za dwa
miliony z Celty. Jedni odeszli, przyszli nowi, w Belgii to norma. W
futbolu nie można być niczego pewnym, ale jesteśmy przekonani, że
dwóch pierwszych za jakiś czas odejdzie za przynajmniej cztery,
pięć, sześć razy większe pieniądze.
Tyczy się to większości belgijskich klubów. Zimą pozyskały one w sumie 12 zawodników z innych lig za minimum milion euro. Dziewięciu nie przekroczyło 22. roku życia, jest kilku nastolatków. A przecież mowa o zimowym okienku, któremu zawsze daleko do letniego odpowiednika.