Doświadczony napastnik stał się wrogiem publicznym numer jeden części sympatyków drużyny „Lisów”, ze względu na jego domniemany udział w zwolnieniu włoskiego szkoleniowca z funkcji menadżera aktualnego mistrza Anglii.
Przypominamy, że brytyjskie media poinformowały, że po wyjazdowym meczu w Lidze Mistrzów przeciwko Sevilli doszło do spotkania doświadczonych zawodników Leicester City z przedstawicielami klubu. W tym gronie miał się znaleźć między innymi Jamie Vardy, który podobnie jak reszta piłkarzy, miał wyrazić negatywną opinię na temat obecnej współpracy z Claudio Ranierim, co w efekcie przesądziło o losie Włocha.
Anglik zdecydowanie zaprzeczył tym informacjom, ponieważ w trakcie rzekomego zebrania przebywał przez trzy godziny na testach antydopingowych. Jednocześnie wyraził zaskoczenie, że po odejściu 65-letniego szkoleniowca większość zawodników nie skierowała żadnych słów poparcia dla menadżera w mediach społecznościowych. Uległo to zmianie dopiero wtedy, gdy kibice zaczęli krytykować ich zbiorową ciszę w tym temacie.
- Skierowano w naszym kierunku wiele fałszywych oskarżeń, a my nie mogliśmy nic z tym zrobić - stwierdził 30-latek.
Vardy przyznał również, że groźby śmierci dotknęły także jego rodzinę. Tuż po zwolnieniu Włocha tajemnicza osoba próbowała zepchnąć z drogi samochód prowadzony przez jego żonę. W aucie poza Rebekhą znajdowały się również dzieci. Ta sytuacja zmusiła piłkarza do złożenia doniesienia na policję, która bada teraz całą sprawę.
- Zagrożenia pojawiły się najpierw w mediach społecznościowych, a potem przeniosły się także na ulicę. Próbowałem się z tym pogodzić, ale gdy ktoś próbował zepchnąć samochód mojej żony z dziećmi postanowiłem działać. To zdarzyło się już kilka razy i to jest przerażające - powiedział Vardy.