Wcześniej mieliśmy sporo meczów, w których cytując „graliśmy jak nigdy, przegrywaliśmy jak zwykle. Dziś nawet gdy gramy słabo jak nigdy, wygrywamy jak… zawsze. To absolutnie dobra zmiana, jeśli chodzi o polską piłkę.
Ostatnio „We Global Football”, czyli ekipa zajmująca się statystykami i przewidywaniami piłkarskimi, oceniła szanse biało-czerwonych na awans na 99,32%. Wynik imponujący. Jednocześnie , jeśli przeanalizujemy to jak gramy, z kim gramy i gdzie gramy (z Czarnogórą i Rumunią zostały nam mecze u siebie, podobnie z Kazachami), trzeba jasno stwierdzić, że nic złego stać się naszym piłkarzom nie może. Wbrew ogólnie panującemu polskiemu sceptycyzmowi i wiecznemu „nie chwalcie dnia przed zachodem słońca”, sprawa jest jasna. Polacy wygrają grupę i pojadą do Rosji.
A tam może wydarzyć się wszystko. Jednym z niewielu zarzutów pod adresem reprezentacji Polski, jakie się pojawiły już w trakcie Euro 2016 było nadmierne skupienie na grze defensywnej, co miało skutkować ciężkimi do oglądania spotkaniami. Umówmy się, żaden polski kibic na Euro tego nie czuł. Z drugiej jednak strony, kadrowicze tak rozbudzili nasze apetyty, że nawet po wygranym meczu z Czarnogórą, pojawiło się zadziwiająco sporo opinii negatywnych. Wśród nich przeważała ta, że Polacy nie zachwycają w ofensywie, nie wymieniają zbyt wielu podań z pierwszej piłki, słowem – nie grają jak Hiszpania.
Trzeba sobie jasno powiedzieć: Na mundialu w Rosji nie będziemy Hiszpanią z 2010 roku, nie zachwycimy świata swoją wersją tiki-taki, nie zrewolucjonizujemy piłki nożnej. Możemy jednak być Grecją z 2004 roku, zaskoczyć wszystkich i zostać absolutną sensacją. Pewnie, że Mistrzostwa Świata to wydarzenie na większą skalę niż Mistrzostwa Europy. Jednak reprezentacja Polski to też dużo lepsza drużyna niż Grecy z 2004 roku, przynajmniej na papierze.
W bramce kadry Rehhagela stał Nikopolidis – naprawdę bardzo dobry bramkarz, ale całe życie spędził w rodzimej lidze. Zagrał w drużynie z Figo, Ronaldo i innymi wielkimi dopiero niedawno, w meczu legend. Czym są Panathinaikos i Olympiakos przy Romie czy wcześniej Arsenalu Wojtka Szczęsnego? Czym jest granie w lidze greckiej w porównaniu do regularnych bardzo dobrych występów Łukasza Fabiańskiego w najbardziej intensywnej lidze świata? Przy takim porównaniu, nie robi to aż takiego wrażenia.
Obrona Greków składała się z Seitaridisa i Faksisa (obaj Panathinaikos, po Euro pierwszy poszedł do Porto, drugi do Benfiki), Kapsisa (AEK Ateny, po Euro Bordeaux), Dellasa (AS Roma, ale nie był w niej kluczowym piłkarzem). Jeden z najlepszych prawych obrońców świata, ćwierćfinalista Ligi Mistrzów z Monaco, a wcześniej kapitan włoskiego pierwszoligowca, do tego raczej niezawodni w kadrze i więcej niż przeciętni ligowcy z Ekstraklasy - Pazdan i Jędrzejczyk, wcale nie wydają się być słabszą linią defensywy. Rehhagel miał z tyłu aż trzech piłkarzy z rodzimej ligi i jednego z dobrego europejskiego klubu.
Dalej, w pomocy Mistrzów Europy grali: Giannakopoulos (po pierwszym sezonie w Boltonie Wanderers – ósme miejsce w Premier League), Zagorakis (AEK Ateny, po Euro Bologna), Basinas (Panathinaikos, rok po Euro przeniósł się do klubu Mallorca) oraz Katsouranis (grał w AEKu, dwa lata po mistrzostwach poszedł do Benfiki). Czy Błaszczykowski, Grosicki, Krychowiak i Zieliński nie wydają się Wam w lepszym miejscu swoich karier (poza „Krychą”, który jednak może po sezonie zmienić klub i znów zachwycać)? No właśnie, nie wypadamy przy Grekach blado.
W ataku na portugalskim turnieju grali Vryzas z Fiorentiny (w której w dwa sezony zagrał tylko dwadzieścia meczów) oraz absolutna gwiazda drużyny, Angelos Charisteas. Co ciekawe, najlepszy snajper Greków grał wtedy w Werderze Brema, więc raczej nie był topowym snajperem w Europie. Nasz duet Milik – Lewandowski, przy dobrej formie obu z nich, jest zdecydowanie bardziej klasowy. A w odwodzie jest jeszcze Łukasz Teodorczyk.
Obecnie kadra Nawałki na papierze przed meczem z Grekami ’04 byłaby faworytem. I, biorąc pod uwagę ostatnie wyniki, nawet w przypadku słabszego meczu, zdobyłaby zapewne trzy punkty. A jednak Grecy są mistrzami Europy i nikt im tego już nie odbierze. Po Euro ich kadra rozjechała się po lepszych klubach, ale raczej nie stawali się piłkarzami światowej klasy. Może poza Charisteasem, który jednak zachwycał „tylko” w Ajaxie czy Feyenordzie. Reszta wyrastała na solidnych ligowców albo szybko wracała do swojego kraju.
Nie chodzi nawet o porównywanie i pisanie, że jesteśmy lepsi od Greków sprzed trzynastu lat. Ale nie jesteśmy od nich słabsi, więc skoro im się udało, czemu ktoś nie mógłby tego powtórzyć? I dlaczego akurat nie nasi? Mamy piłkarzy, którzy są w stanie udźwignąć presję związaną z grą o dużą stawkę. Nie jednego, nie dwóch, jest ich w składzie dużo więcej. Co prawda, przewagę drużyny Rehhagela stanowił tzw. element zaskoczenia. Kadrę Nawałki rozpracowaną będą mieli wszyscy trenerzy, których drużynom przyjdzie się z nami zmierzyć. Greków w 2004 roku notorycznie lekceważono, co na pewno nieco pomogło im w zdobyciu Pucharu.
Tak, stawiam odważną tezę, że jesteśmy w stanie zaskoczyć świat w Rosji. Nie twierdzę, że zdobędziemy tytuł Mistrzów Świata, nie jestem zwolennikiem pompowania baloników. Ale nie musimy wracać z Rosji szybko. Zaskoczyliśmy Europę we Francji (byliśmy o włos od półfinału), a od tego czasu w tej drużynie są ciągle ci sami piłkarze, pracujący z tym samym sztabem pod wodzą tego samego szkoleniowca. Kadra robi nieustanne postępy, a na mundialu w 2018 roku będzie bogatsza o doświadczenie z dużej imprezy sprzed dwóch lat.
Poza tym, to jest futbol. Uwielbiamy go za nieprzewidywalność.
TOMASZ OLCZAK