Copa Libertadores bez wątpienia
należy do zespołów z Argentyny i Brazylii. To one sięgały po
wielki puchar w ostatnich siedmiu sezonach. Z trzynastu najbardziej
utytułowanych klubów w historii tych rozgrywek, dziesięć jest
właśnie stamtąd. W sumie odniosły one aż 41 triumfów. Kluby z
reszty południowoamerykańskich państw raptem 15.
W tym roku znowu mieliśmy mieć
argentyńsko-brazylijski finał. Do półfinałów doszły bowiem
Boca Juniors Buenos Aires i Sao Paulo. Wielkie, znane każdemu ekipy.
Brazylijczycy wygrywali Copa Libertadores trzykrotnie, Argentyńczycy
jeszcze częściej, bo sześciokrotnie. Gdyby nie przegrane finały,
mieliby na koncie dziesięć triumfów. Wszyscy liczyli na to, że
obie ekipy przejadą się po rywalach z Kolumbii i Ekwadoru.
Półfinały miały jednak zupełnie innych bohaterów.
Wielcy zawiedli na całej linii. Sao Paulo uległo w dwumeczu
kolumbijskiemu Atlético Nacional 1:4. W pierwszym spotkaniu, które
zakończyło się wynikiem 2:0 obie bramki dla ekipy z Medellin
zdobył Miguel Angel Borja. W rewanżu dołożył zresztą kolejne
trafienie. W obu meczach Brazylijczycy byli po prostu słabsi. Oba
swoje spotkania przegrało też wielkie Boca. W pierwszym meczu
Independiente del Valle wygrało 2:1, w drugim zapewniło sobie grę
w finale pokonując faworyta 3:2. Ekwadorczycy naprawdę na to
zasłużyli, bo w obu przypadkach tracili gole jako pierwsi i udanie
gonili wynik.
Independiente del Valle - Atlético Nacional.
Takiego finału naprawdę nikt się nie spodziewał. To tak jakby
polski zespół zagrał w finale Ligi Mistrzów z jakimś europejskim
średniakiem. Prawdziwy kosmos.
Oczywiście najwięcej
malkontentów jest teraz w Argentynie i Brazylii. Żaden z tych
krajów nie będzie miał swojego przedstawiciela w finale CL po raz
pierwszy od 25 lat! Po raz ostatni było tak w 1991 roku, gdy o
wygraną walczyło chilijskie Colo Colo oraz Olimpia Asuncion z
Paragwaju. Lepsze było Colo Colo, które już w pierwszym meczu
rozgromiło rywala 3:0. Rewanż był w zasadzie niepotrzebny. Dla
ekipy z Asuncion to był trzeci finał z rzędu. Drugi przegrany. Dwa
lata wcześniej lepsze od niej było... Atlético Nacional.
Patrząc
na dwóch tegorocznych finalistów, zdecydowanie bardziej
utytułowanym klubem jest właśnie Atlético. Wtedy, w 1989 roku,
ekipa z Medellin przegrała w pierwszym meczu z Olimpią 0:2. W
rewanżu, który z trybun bacznie obserwował legendarny Pablo Escobar odrobiła straty, a następnie wygrała po rzutach karnych. Na bramce stał legendarny Rene Higuita. "Wariat" szalał między słupkami, ale nie wiadomo ile wcześniej było czystej gry. Mając na uwadze to, że klubem rządził
wtedy największy w historii narkotykowy baron - pewnie niewiele.
Po co najbogatszemu człowiekowi na świecie był klub piłkarski? Oficjalnie „Król kokainy” był wielkim fanem futbolu. Sponsorował mniejsze drużyny, budował dzieciakom boiska i w ogóle dbał o ich rozwój. Samo Atlético służyło mu jednak głównie do prania brudnych pieniędzy. Na nie zawodnicy „Los Verdolagas” w latach osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych nie mogli zresztą narzekać. Escobar zapraszał ich nawet do swojego domu. Podczas tzw. „All Star Games” razem z innymi gangsterami obstawiał wyniki ich meczów.
„Don
Pablo” walnie przyczynił się do rozkwitu futbolu w Kolumbii, a
wygrana Atlético Nacional w 1989 miała być początkiem jeszcze
większych sukcesów. Kolumbijczycy z ogromnymi nadziejami jechali na
mistrzostwa świata w 1994 roku. Zamiast medalu było jednak ogromne
rozczarowanie i zabójstwo innego Escobara, Andrésa. Co ciekawe, pięć
lat wcześniej był on częścią triumfującej ekipy z Medellin.
Życie stracił niecały rok po Pablo...
Samo Atlético w 1995 roku po raz drugi
weszło do finału Copa Libertadores. Bez Escobara (sami dopowiedzcie
sobie którego) przegrało jednak z Gremio Porto Alegre. Później
nie odnosiło już takich sukcesów na arenie międzynarodowej. O
wiele lepiej drużynie z Medellin idzie w ostatnich latach na
rodzimym podwórku. Ogólna liczba 15 tytułów mistrzowskich i 10
wicemistrzostw nie robi może nie wiadomo jak wielkiego wrażenia,
ale żaden inny kolumbijski klub nie może popisać się takim
bilansem.
Wejście Atlético do tegorocznego
finału można uznać za wielką niespodziankę. Ale w takim razie
nie da się określić tego, co zrobiła drużyna Independiente del
Valle. Mowa bowiem o klubie, który co prawda powstał już pół
wieku temu, ale nigdy nie zdobył mistrzostwa Ekwadoru. Największym
sukcesem było zdobyte w 2013 roku wicemistrzostwo. W dwóch
kolejnych sezonach ekipa, która dopiero kilka lat temu po raz
pierwszy trafiła na najwyższy szczebel, zajmowała trzecie miejsce.
Kopciuszek. Prawdziwy kopciuszek. Komuś nie pasuje porównanie do
polskiego klubu? Leicester z Ekwadoru, lepiej?
Nikt jednak nie znalazł się w finale
przez przypadek. Ekwadorczycy w drodze do wielkiego finału pokonali
bowiem dwie wielkie ekipy z Buenos Aires. Oprócz wspomnianego Boca,
w 1/16 finału wyeliminowali River Plate. W grupie byli też lepsi od
Colo Colo. Atlético Nacional było z kolei najlepszą ekipą całej
fazy grupowej. Zanotowało w niej tylko jedną porażkę. W obu
klubach zdecydowaną większość stanowią rodzimi zawodnicy.
Wyjątek stanowi grupka Urusów w Independiente. Nie bez znaczenia
jest to, że drużynę od blisko czterech lat prowadzi ich rodak,
Pablo Repetto.
Naprawdę jesteśmy ciekawi tego dwumeczu.
Pierwsze spotkanie w czwartek w nocy.