25-latek otrzymał bilet na pierwsze półfinałowe starcie Champions League od kolegi i zdecydował się na zgłoszenie klubowi z Keuken Kampioen Divisie niedyspozycji z powodu choroby. Pech chciał, że gdy zawodnik siedział już na stadionie „Kogutów”, kamera najechała na jego twarz aż trzykrotnie i ukazała oblicze piłkarza wszystkim telewidzom.
- Wiedziałem, że nie uda mi się inaczej uciec od treningu – powiedział van der Laan holenderskiemu „IJmuider Courant”. – Podjąłem tę decyzję, ponieważ nie graliśmy z Telstarem już o nic, a ja sam, biorąc pod uwagę moją ostatnią liczbę minut, które otrzymywałem od trenera, miałem niewielkie szanse na występ z Young PSV. W każdym innym przypadku nie pojechałbym do Londynu.
- Przed meczem zdecydowałem się jednak zadzwonić do klubu i powiedzieć im, że jestem chory i że przebywam obecnie w Londynie, dlatego zarząd nie był aż tak zdziwiony, gdy rozpoznał mnie w telewizji. Swoją drogą, to niesamowite, że aż trzy razy na telebimach pojawiła się moja wielka głowa – stwierdził żartobliwie Holender.
Napastnik dodał, że zdaje sobie sprawę z tego, jak niepoważna była jego decyzja, przyznając zarazem, że rozwiązanie kontraktu przebiegło spokojnie i bez większych oznak żalu z obu stron. Van der Laan, który wystąpił w tym sezonie w zaledwie siedmiu spotkaniach i nie strzelił w nich ani jednego gola, spuentował całą tę historię zabawnym Tweetem:
„Teraz mogę iść na środowy mecz, prawda? W końcu jestem wolny!” – napisał na portalu społecznościowym były już gracz Telstaru, który od czwartku pozostaje wolnym zawodnikiem.