Jeszcze całkiem niedawno Maciej Gostomski cieszył się z mistrzostwa Polski zdobytego z Lechem Poznań. Po nieudanej kolejnej rundzie w barwach "Kolejorza" postanowił zmienić klimat i został zawodnikiem Rangers FC. Tam nie rozegrał ani jednego spotkania, ale swojego pobytu w Szkocji nie uznaje jako kompletnej porażki. Od nowego sezonu będzie reprezentował barwy Korony Kielce.
Podobno w ogóle nie oglądasz
meczów w telewizji, ale nie wierzę, że nie śledziłeś poczynań
polskiej kadry na Euro.
Kadrę oczywiście oglądałem. Jestem
jej kibicem i staram się śledzić wszystkie mecze, nawet te mniej
ważne. Ale generalnie innych spotkań faktycznie nie włączam.
Jeśli już to Ligę Mistrzów, a i to dopiero przy półfinałach i
finale.
Nie odczuwasz potrzeby, żeby bardziej to wszystko
śledzić?
W ogóle. Regularnie oglądam też Ligę + Extra
czy skróty spotkań, żeby być bardziej na bieżąco z samą
Ekstraklasą. Ale poza tym, to co mam na treningach czy meczach
zupełnie mi wystarcza i zaspokaja głód. Nie muszę oglądać
spotkań z innych lig czy męczyć PlayStation.
Na Euro
błyszczał Łukasz Fabiański, z którym mieszkałeś na początku
swojej przygody w Legii Warszawa. W ogóle mocno ci wtedy pomagał.
Mieszkaliśmy razem jeszcze w Szamotułach, do których
trafiłem w wieku 15 lat. Byliśmy w jednym pokoju, co było dla mnie
sporym przeżyciem, bo „Fabian” już wtedy był na fali. Później
faktycznie wziął mnie pod swoje skrzydła w Warszawie. Dla mnie to
było coś nowego - seniorska piłka, duży klub, takie samo
miasto... Wiele mu zawdzięczam. Wzorowałem się na nim. Zawsze był
dla mnie najlepszym bramkarzem w Polsce. Cieszę się, że teraz ma
swój moment.
Jak ci się z nim mieszkało?
Pamiętam,
że raz zrobiłem mu jajecznicę i strasznie mu nie zasmakowała
(śmiech). Generalnie „Fabian” zawsze był bardzo spokojnym i
poukładanym człowiekiem. Profesjonalista w każdym calu.
Myślisz,
że jesteś do niego podobny?
Generalnie też staram się nie
wariować na bramce. Lubię wprowadzać do gry spokój.
Zgodzisz
się, że masz trochę inne podejście do piłki niż większość
zawodników?
Zależy co dokładnie masz na myśli.
Masz
duży dystans. Dla wielu piłka jest całym życiem, a mam wrażenie,
że gdyby tobie się w niej nie powiodło, do końca świata byłoby
daleko. Poradziłbyś sobie.
Chyba tak jest. Dla niektórych
futbol jest naprawdę wszystkim. Wracają do domu i oglądają
kolejne spotkania czy grają na konsoli - o czym już mówiliśmy - i
na pamięć znają składy wszystkich drużyn. Piłka, piłka i tylko
piłka. Ja zawsze wiedziałem, że w życiu można zająć się też
czymś innym. Nie chcę, żeby ktoś mnie źle zrozumiał. Uwielbiam
trenować i czuć atmosferę meczu, w którym występuję, ale lubię
robić również inne rzeczy. Jakiś czas temu wziąłem się za
inwestowanie pieniędzy, bo wiem, że za niedługo granie w piłkę
się skończy. Chciałbym, żeby ciągnęło się to jak najdłużej,
ale wiem, że w końcu moja przygoda dobiegnie końca. A przede mną
będzie jeszcze kawał życia.
Wyjazd do Glasgow Rangers
uznajesz za najbardziej bolesny upadek w karierze?
Nie. To nie
był upadek. Za coś takiego uznaję Wodzisław Śląski, gdzie nie
rozegrałem ani jednego spotkania w I lidze i nie zobaczyłem choćby
złotówki. Musiałem potem pójść do II ligi... To był dla mnie
trudny moment. Ciężko było się pozbierać. Glasgow? Wiedziałem
co może mnie tam spotkać, ale nie spodziewałem się, że będzie
aż tak ciężko. Zobaczyłem kawał dobrej piłki, ale wróciłem
wcześniej. Od razu mówię, z nikim się nie pokłóciłem. Pod
względem piłkarskim straciłem pół roku i to jest największy
minus wyjazdu. Mam nadzieję, że teraz pokaże się z dobrej strony
w Kielcach.
Komu zależało bardziej na zakończeniu
współpracy - tobie czy Szkotom?
Mnie. Szkoci byli
wyrozumiali. Wiedzieli, że skoro mi się tam nie podoba, nie ma
sensu, żebym siedział na siłę. Wiadomo, że trochę tego
wszystkiego szkoda. Mogło się to potoczyć inaczej, ale trudno.
Przede mną kolejny etap.
Z jakimi nadziejami tam jechałeś?
Bo mówisz, że zdawałeś sobie sprawę z mocnej pozycji w drużynie
Wesley'a Foderinghama.
Szczerze mówiąc, chciałem trochę
uciec z ekstraklasy. Ostatnie pół roku w Lechu było dla mnie
nieudane. Rozegrałem tylko dwa spotkania, w dodatku to z Cracovią
było w moim wykonaniu bardzo słabe. Zostałem przesunięty do
rezerw... Brak występów i otoczka związana ze słabą grą całej
drużyny spowodowały, że chciałem zmienić otoczenie. Spróbować
czegoś innego. Były propozycje z polskich klubów, innych
zagranicznych, ale zdecydowałem się na Glasgow. Porozmawiałem
trochę z Barry'm Douglasem, poza tym zawsze lubiłem brytyjski
klimat. Wyszło jak wyszło. Myślałem, że będzie trochę inaczej.
Nie myślałeś, żeby jeszcze trochę poczekać z decyzją
o powrocie? Trzy tygodnie, cztery - może coś by się zmieniło?
Nie.
Miałem półroczną umowę i wiedziałem, że tak czy siak tam nie
zostanę. Wiedziałem, że Foderingham będzie cały czas bronił.
Poza tym, naprawdę nie chciałem być na siłę gdzieś, gdzie mi
się nie podoba. Nie o to chodzi, żeby przebywać w dużym klubie
tylko po to, żeby tam być. Nie chodziło też o pieniądze. Po
prostu lubię czuć się dobrze w miejscu, w którym gram, rozwijać
się również w innych kierunkach. A tam praktycznie cały czas
siedziałem w mieszkaniu.
Foderingham to faktycznie taki
kozak?
Bardzo dobry chłopak. O ile się nie mylę ma 25 lat.
Bramka, refleks, gra nogami, wprowadzanie piłki do gry - wszystko na
najwyższym poziomie. Jeśli czegokolwiek mu brakuje to
doświadczenia, bo wcześniej bronił chyba w trzeciej lidze
angielskiej. Cały czas jednak się rozwija. Ogólnie to bardzo fajny
człowiek, mamy kontakt do dzisiaj. Cieszę się, że będzie teraz
bronił w Premiership. Mam nadzieję, że kiedyś dostanie powołanie
do angielskiej kadry.
Jakieś plusy szkockiej
przygody?
Zobaczyłem jak to wszystko działa na zachodzie -
baza treningowa, przygotowanie do zajęć, same treningi... Nie będę
ukrywał, naprawdę ciężko tam pracowałem. Drużyna była przecież
w sezonie. Do tego podszkoliłem trochę język i złapałem parę
nowych znajomości. Jak widać kilka plusów się znajdzie.
Żałujesz wyjazdu?
Powiem tak - gdybym mógł
cofnąć czas, nie poszedłbym tam. Podjąłem jednak taką, a nie
inną decyzję.
Zraziłeś się trochę do zagranicy?
Nie,
wydaje mi się nawet, że teraz jestem bardziej pewny siebie. Przed
wyjazdem miałem lekkie obawy, których się wyzbyłem. Teraz mocniej
zastanowiłbym się tylko nad kierunkiem, który bym obrał.
Na pewno się nie załamałem.
Prawdziwą załamkę, w czasie której nie chciało mi się dalej
grać w piłkę miałem tylko raz - wtedy po Wodzisławiu. Teraz nie
mam na co narzekać. Wiem, że dalej mogę pokazać, na co mnie stać.
Wyjazd nie wyszedł, zdarza się. Piłka jest bardzo przewrotna i
działa to w obie strony. Do Lecha przechodziłem przecież
teoretycznie jako trzeci bramkarz, a po trzech miesiącach zacząłem
bronić.
Przed tym jak trafiłeś do Kielc mówiło się,
że zostaniesz bramkarzem Lechii Gdańsk. Temat upadł przez twoją
sympatię do Arki Gdynia?
Dokładnie nie wiem, ale upadł
chyba właśnie przez kibiców. Z Arką trenowałem przez dwa
miesiące. Miałem blisko, w dodatku znałem się z trenerami.
Musiałem być w treningu. Z gdyńskiego klubu nie otrzymałem żadnej
konkretnej oferty.
Fani muszą zrozumieć, że gra w
piłkę to również nasza praca. Poza tym, nigdy nie byłem kibicem
jednego klubu. Jestem z Pomorza i zawsze interesowałem się zarówno
Arką, jak i Lechią.
Przez jakiś wywiad większość
ludzi myśli, że jesteś za Arką.
Szczerze mówiąc nawet
nie wiem o jaki wywiad chodzi i skąd on się wziął. Nie
przypominam sobie takiej rozmowy. Tak jak mówię, na Arkę i Lechię
zawsze patrzyłem tak samo. Wśród znajomych mam zarówno kibiców
tej pierwszej, jak i drugiej. Z każdym rozmawiam w taki sam
sposób.
Pewnie masz też wielu kolegów kibicujących
Lechowi i Legii.
Oczywiście. Mimo wszystko najwięcej
jest tych z Poznania, bo jednak to w Lechu grałem najdłużej. Ale
tak jak powiedziałem, piłka to nasz zawód. Ja staram się grać
jak najlepiej i sympatyzować z zespołem, w którym aktualnie
występuję.
A przytrafiały się nieprzyjemności po
przenosinach do Poznania?
Bardzo rzadko. Jeśli już to
bardziej ze strony kibiców Legii, gdy przyjeżdżałem z Lechem do
Warszawy. Umówmy się, w Legii nie grałem, obecnie jestem bardziej
kojarzony z „Kolejorzem”. Poza tym, nie trafiłem do Wielkopolski
bezpośrednio ze stolicy. Pewnie dlatego nie oberwało mi się jakoś
specjalnie od kibiców.
To Lech czy Legia?
Oba
kluby są wielkie i mają fantastycznych kibiców. Obu wiele
zawdzięczam i nie ma co dalej tego rozkminiać. Zarówno w Poznaniu,
jak i Warszawie dobrze mi się żyło. Wiadomo, że najmilszym dla
mnie momentem było zdobycie mistrzostwa z Lechem, ale spokojnie. Nie
mam jednego klubu, w którym jestem zakochany i muszę w nim grać.
Jakie miałeś w ogóle oczekiwania
zaczynając kopać piłkę? Bo chyba się zgodzisz, że ta twoja
kariera jest trochę pokręcona.
Na pewno mogłaby być trochę
bardziej spokojna i poukładana. Bardzo szybko załapałem się do
Legii. Pojawiły się duże oczekiwania i nie potrafiłem się
przebić. Konkurencja była zresztą ogromna, bo oprócz Łukasza był
jeszcze przecież Janek Mucha. Trzeba było iść dalej. Pojawił się
nieodpowiedni menedżer, głupie decyzje, wyjazdy... Po Legii
powinienem pójść do normalnego klubu z I czy II ligi, w którym
mógłbym zostać na dwa, trzy sezony. A tak stabilizacja nastąpiła
dopiero w Bytovii. No i oczywiście później w Lechu. Teraz trafiłem
na dwa, a może i trzy lata do Korony. Trochę się więc to wszystko
uspokoiło. Lepiej późno niż wcale.
Tym menedżerem był
Jarosław Kołakowski?
Nie pozdrawiam (śmiech).
Wróćmy
jeszcze do tej chwili zwątpienia. O co dokładnie chodziło?
Po
prostu byłem mocno zawiedziony pewnymi rzeczami. Chciałem normalnie
żyć i stwierdziłem, że wolę już zajmować się czymś innym,
ale za to mieć wszystko poukładane. Ciągłe niewiadome mnie
wkurzały. Bo ja nigdy nie miałem parcia na Ekstraklasę. Zawsze
robiłem to, co lubię. Ciężko trenowałem, licząc po cichu, że
może uda się coś osiągnąć, ale nie myślałem w takich
kategoriach, że muszę zrobić to za wszelką cenę.
Z
jednej strony świetna cecha, ale ktoś inny powie, że wada.
Możliwe. Ale zawsze podchodziłem do wszystkiego z
dystansem. I nie chodzi tylko o piłkę. Taki już jestem i raczej
się nie zmienię. Nie wiem czy przyniosło mi to sukces... Ja z
mojej przygody z piłką jestem bardzo zadowolony. Rozegrałem prawie
50 spotkań w Ekstraklasie, a było też sporo meczów w Bytowie. Do
tego dzięki piłce zwiedziłem kawał świata... Oczywiście cały
czas mogę jeszcze sporo zdziałać. W tym roku kończę 28 lat i
jeśli Bóg pozwoli, przede mną jeszcze dziesięć lat grania.
Jesteś osobą mocno wierzącą?
Na
swój sposób. Nie chodzę co niedzielę do kościoła, ale wierzę w
Boga i wiara jest dla mnie ważna. Nie wstydzę się tego. Nie lubię
się jednak z tym afiszować, co jest w ostatnim czasie dość
modne.
Niska samoocena zawodnika mocno obniża jego
wartość? Pytam, bo wiem, że interesujesz się psychologią,
podejściem mentalnym.
U bramkarzy głowa to 80 procent
sukcesu. Takie jest przynajmniej moje zdanie. Wiadomo - trzeba
trenować, trenować i jeszcze raz trenować. Bez pewnej bazy niczego
się nie osiągnie, ale głowa jest szalenie ważna. Trzeba umieć
radzić sobie z presją, która nadciąga z różnych stron, choćby
od kibiców. Wyłączyć się i być skoncentrowanym. Znałem kilku
zawodników, którzy na treningach robili co tylko chcieli, a gdy
przychodził dzień meczu coś w nich pękało. Ranga spotkania,
kibice, kamery - wszystko po trochu ich blokowało. Nie pracowałem
nad tym nie wiadomo jak bardzo, ale mam kilka swoich sposobów.
Skupiam się na Bogu, tłumaczę sobie, że piłka nie jest
najważniejsza... Stres puszcza. No i wizualizacja dobrych momentów.
Wyobrażanie sobie swojej osoby jako zwycięzcy. Generalnie pozytywne
nastawienie. Klasyka. Wielu ludzi to stosuje.
To nie tyczy
się tylko piłkarskiej szatni, ale przez długi czas jakakolwiek
współpraca z psychologiem nie była w naszym kraju zbyt dobrze
odbierana.
Jest trochę lepiej niż wcześniej, ale wydaje mi
się, że to cały czas kuleje. Każdy przyzwyczaił się do takiego
podejścia - „Musisz sam poukładać to sobie w głowie. Co ci da
psycholog?”. Przecież nie chodzi o to, że ktoś jest walnięty...
Psycholog sportu może naprawdę bardzo pomóc. Nawet jeśli ktoś
myśli, że nie stresuje się w trakcie meczów i wszystko ma
poukładane, zawsze są jakieś rezerwy. Czy to w koncentracji, czy
samym przygotowaniu do meczu. Inna sprawa jest taka, że ludzie do
pewnych rzeczy cały czas wstydzą się przyznawać.
Sporo
pracy w tym kierunku wykonałem w Warszawie i Poznaniu. Sporo
dowiedziałem się też na własną rękę. Nie ukrywam, że
chciałbym znowu z kimś takim współpracować.
Powiedziałeś,
że jesteś zadowolony z tego, co do tej pory osiągnąłeś. Nie
miałbyś nic przeciwko, żeby grać teraz przez lata w słabszym
ekstraklasowym klubie?
Nie miałbym z tym żadnego problemu.
Zdobycie mistrzostwa to fantastyczne przeżycie, ale przecież nie
będę cały czas tego rozpamiętywał. Życie toczy się dalej. W
Kielcach czuję się bardzo dobrze. Nie mam presji na kolejne trofea,
chcę po prostu regularnie bronić na wysokim poziomie.
Chciałbym
mieć na koncie 100 spotkań w Ekstraklasie. Jest to jakiś mój cel.
Setka to już będzie sporo, tak mi się przynajmniej wydaje. Nigdy w
życiu nie myślałem, że w ogóle będę grał w Ekstraklasie, a
tutaj nagle mogę mieć na koncie 100 meczów. Jeśli się uda, będą
kolejne cele.