Legijni młodzieżowcy zagrali w UEFA
Youth League już w zeszłym roku. Europejska centrala postanowiła
bowiem rozszerzyć rozgrywki i do 32 klubów, których pierwsze
zespoły wywalczyły awans do dorosłej Ligi Mistrzów, dołączyła
32 kolejne - mistrzów bądź czołowe drużyny najwyżej
sklasyfikowanych krajów. I tak Młoda Legia na tej ścieżce
zmierzyła się z Liteksem Łowecz oraz Midtjylland. Bułgarów udało
się wyeliminować, Duńczyków niestety nie. A szkoda, bo w
kolejnych rundach czekały drużyny z prawdziwego europejskiego topu.
Tak czy siak, dla młodych legionistów już wtedy była to niezła
lekcja. Mogli zmierzyć się ze znajdującymi się na zbliżonym
poziomie zagranicznymi rywalami. Co najważniejsze - wcale nie w
meczach o pietruszkę.
W tym sezonie byłoby pewnie podobnie,
ale pierwsza drużyna Legii postarała się, żeby młodzież od
początku mogła rywalizować ze zdecydowanie silniejszymi
przeciwnikami. I wygląda to naprawdę dobrze.
Młodzi
legioniści pokazali się z niezłej strony już w pierwszym
spotkaniu grupowym z Borussią Dortmund. Młodzieżowcy
z Zagłębia Ruhry wygrali ostatecznie 2:0, ale warszawiacy pod
żadnym względem im nie ustępowali. Szybko strzelony gol przez
Jonasa Arweilera zupełnie ich nie podłamał. Przede wszystkim,
gospodarze potrafili stworzyć sobie masę okazji. Brakowało
skuteczności, a momentami po prostu zwykłego szczęścia. Raz
Sebastian Szymański trafił w poprzeczkę, innym razem Mateusz
Hołownia w słupek. Swoje okazje mieli też Miłosz Szczepański i
Patryk Czarnowski. W sumie było tego naprawdę dużo.
Ostatecznie
drugiego gola wbiła Borussia, którą uszczęśliwił pechowo
interweniujący Adrian Małachowski. Mecz w Ząbkach był jednak
zwiastunem tego, że warszawiacy w młodzieżowej elicie wcale nie
muszą być chłopcami do bicia.
W spotkaniu ze Sportingiem
było jeszcze lepiej. Legioniści ponownie stracili bramkę jako
pierwsi, ale szybciutko wzięli się za odrabianie strat i wyrównali
jeszcze przed przerwą. Pomyłkę stojącego w portugalskiej bramce
Luisa Maximiano wykorzystał Sandro Kulenović. Szans było
zdecydowanie więcej - w poprzeczkę znowu trafił Szymański, a
rzutu karnego nie wykorzystał Hołownia. Oczywiście nie ma
się co czarować - podopieczni Krzysztofa Dębka cały czas
popełniają sporo błędów. Wynikiem jednego z nich była choćby
druga bramka dla Portugalczyków. W podlizbońskim Alcochete
legioniści pokazali jednak pazura i w samej końcówce wyszarpali
punkcik dzięki ładnemu trafieniu Szczepańskiego. Miny młodych
Portugalczyków były bezcenne.
Wtorkowego meczu z Realem mimo wszystko
można było się trochę obawiać. Selekcja, warunki do rozwoju czy
samo wyszkolenie i potencjał młodych zawodników przed wejściem do
dorosłej piłki - na tych polach przepaść między Legią, a
„Królewskimi” jest jeszcze większa niż pomiędzy pierwszymi
drużynami. Tymczasem młodzi legioniści znowu pokazali klasę. Po
raz kolejny pod wieloma aspektami nie odstawali.
Warszawiacy
imponowali zarówno w środku pola, jak i na skrzydłach. Bramka na
1:1 wzięła się ze znakomitego odbioru Szymańskiego. Potem było
świetne dogranie z boku Adama
Ryczkowskiego i kolejne trafienie Kulenovicia. Przy drugim golu dla
Legii znowu popisał się Szymański, który dośrodkował z rożnego
na głowę Mateusza Bondarenki. Oczywiście błyszczeli też inni -
bardzo pewny na stoperze był Mateusz Żyro, w środku dużo
pracował Bartłomiej Urbański... Nie było słabych punktów.
Szkoda, że w samej końcówce Szymański pechowo trafił do własnej
bramki i ustalił wynik na 2:3. Remis z Realem mógłby tych
chłopaków jeszcze bardziej zbudować.
Podkreślmy jednak -
Hiszpanie, choć technicznie ich zdecydowanie przewyższali, naprawdę
mieli problemy. Legioniści, którzy grali bez kluczowego zawodnika,
Szczepańskiego, potrafili zaskoczyć, momentami nawet zdominować. W
Madrycie oddali aż 12 strzałów, a w trzech meczach zanotowali ich
34. Nie są chłopcami do bicia.
Gra podopiecznych trenera
Dębka z najlepszymi zespołami na Starym Kontynencie jest bez
wątpienia jedną z największych zalet awansu dorosłej Legii do
Ligi Mistrzów. Rzecz jasna oprócz olbrzymiej kasy. Twierdziliśmy
tak zaraz po przejściu Dundalk, a w ciągu ostatnich tygodni tylko
się w tym przekonaniu utwierdzamy. Ta przygoda na pewno zaprocentuje
w przyszłości. Młodzi wyniosą przecież zdecydowanie więcej ze
spotkania z madryckimi rówieśnikami niż doświadczeni legioniści
z występu na Santiago Bernabéu. A całkiem przyzwoite wyniki mogą
zmobilizować do jeszcze większej pracy.
Oczywiście nie
można też przesadzać w drugą stronę i wysyłać Kulenovicia z
kolegami na mecz z pierwszym Realem, ale za dotychczasowe występy
jak najbardziej zasłużyli na brawa.
Czekamy na rewanż z
„Królewskimi” w Ząbkach. Na pewno będzie ciekawie.