Nawałka widział w nim wielki potencjał, ale swoje miejsce odnalazł dopiero na Islandii [WYWIAD]

Nawałka widział w nim wielki potencjał, ale swoje miejsce odnalazł dopiero na Islandii [WYWIAD] fot. Transfery.info
Mateusz Michałek
Mateusz Michałek
Źródło: Transfery.info

- Hitem był islandzki sędzia, który krzyczał do mnie, żebym się, kurwa, zamknął. Widocznie miał styczność z Polakami i w trakcie spotkania rzucał mięsem w naszym języku - opowiada w rozmowie z Transfery.info Maciej Majewski.

Wychował się w Piaście Białystok, przez lata próbował swoich sił w Jagiellonii, a ostatecznie wylądował na Islandii. Współpraca z Adamem Nawałką, powołania, o których nie informował go klub, praca w chłodni, po której odpadały ręce, klaksony w czasie spotkań, islandzki arbiter bluzgający po polsku... Oto historia Macieja Majewskiego, który właśnie awansował ze swoją drużyną do islandzkiej ekstraklasy.

Jak to było z tą Jagiellonią Białystok? Trafiłeś tam jako młody chłopak, ale nie udało ci się zadebiutować w pierwszej drużynie.
Zacznijmy od tego, że jestem wychowankiem Piasta Białystok. Do samej „Jagi” poszedłem w wieku 16, 17 lat. Dostałem telefon od Mirosława Dymka, który prowadził w niej mój rocznik. Powiedział, że szukają bramkarza i są mną mocno zainteresowani. Spytał czy chciałbym do nich przyjść. Decyzję podjąłem bez wahania. Zmieniłem szkołę... Trenerem pierwszej drużyny „Jagi” był wtedy Adam Nawałka. W zasadzie po dwóch miesiącach zaprosił mnie na treningi.

Masz z nim jakieś historie?
Na Islandii mieszkam od pięciu lat i tak naprawdę nikt nigdy nie mówił do mnie Maciej czy Maciek. Jestem „Maja”. A tę ksywkę jako pierwszy wymyślił właśnie trener Nawałka. Można więc powiedzieć, że naprawdę wiele mu zawdzięczam (śmiech).

Dobrze ci się z nim współpracowało?
Niektórzy nazywali mnie „synem” Nawałki. Może nie odczuwałem tego aż tak mocno jak inni, ale trener faktycznie dawał mi szanse. Wystawiał mnie w sparingach i w ogóle mocno się interesował - pytał co w szkolę, rozmawiał z rodzicami... Po prostu dawał do zrozumienia, że nie jestem mu obojętny. Jagiellonia grała wtedy na zapleczu Ekstraklasy, ale dla mnie to i tak była wielka sprawa. Pamiętam taki sparing z Polonią Warszawa, w którym wszedłem na ostatnie 20 minut. Nagle - karny. I obroniłem go! Dołożyłem do tego dwie niezłe interwencje.

To było na początku. Potem doszły zgrupowania z pierwszym zespołem, m.in. w Turcji. Tam grałem w kolejnych sparingach. W pierwszym znowu wyjąłem jedenastkę... To właśnie okres jego kadencji w Białymstoku był dla mnie tym najlepszym. Jego zainteresowanie dawało mi dodatkowego kopniaka do jeszcze cięższej pracy.

W końcu Nawałka jednak odszedł z Jagiellonii.
Przyszły gorsze wyniki. Zespół miał awansować do Ekstraklasy, a tymczasem gubił punkty. Remisował, przegrywał - wyglądało to naprawdę blado. Zarząd, chcąc coś zmienić, razem z trenerem podjął decyzję o zakończeniu współpracy. I tak do Białegostoku przyszedł Jurij Szatałow. Za niego na początku też znajdowałem się w kadrze, ale walka o awans w zasadzie przekreślała szanse na grę. Klub pozyskał dużo starszego Maćka Zająca... Zostałem odesłany do zespołu młodzieżowego, ale i to nie trwało zbyt długo. Nie udało się bowiem awansować i Szatałowa zastąpił trener Tarasiewicz. Znowu zbliżyłem się do pierwszej drużyny. Bywałem tym „drugim” i „trzecim”, ale nie zagrałem w oficjalnym meczu. „Jaga” znowu walczyła wtedy o awans.

I tym razem go wywalczyła. Tak zanotowałeś potem trochę występów w Młodej Ekstraklasie.
Rywalizacja w bramce Jagiellonii była wtedy naprawdę duża. Był Grzegorz Sandomierski, z którym do dzisiaj mam świetny kontakt. Grzesiek jest ojcem chrzestnym mojego syna. Regularnie się widujemy, gdy tylko jestem w Polsce. No i oczywiście Rafał Gikiewicz. Ciężko było walczyć o bluzę z numerem jeden czy nawet ławkę. Chociaż na samych treningach nie czułem się od nich gorszy. Czy słusznie nie otrzymywałem szans w meczach? Nie wiem. Na pewno momentami dość dziwnie mnie traktowano.

Czułeś zawód?
Lekki. Byłem trzecim bramkarzem, ale przecież im też przytrafiały się błędy. I momentami zastanawiałem się, dlaczego tylko oni między sobą się wymieniają.

Pamiętam, jak raz obaj wyjechali na zgrupowania. Jagiellonia grała wtedy sparing z jakąś białoruską drużyną. Wystąpiłem w nim. Wiesz, dzisiaj tak sobie myślę, że ten mecz mógł wszystko zmienić. Trenerzy w końcu mogli zobaczyć mnie przez pełne 90 minut. Sam wywarłem jednak na sobie tak wielką presję, że byłem spięty jak baranie jaja. W sparingu... Stałem w bramce jak sparaliżowany, zniknęło jakieś 70 procent umiejętności. Chciałem wypaść jak najlepiej, nie popełnić ani jednego błędu, a wszystko było na opak. Spaliłem się i rozegrałem fatalne spotkanie. Od tego momentu siadłem mentalnie... Tym bardziej, że patrzyłem na to wszystko przez pryzmat tego, co było wcześniej - w końcu trener Nawałka coś we mnie widział. Zacząłem zadawać sobie pytania: „Co się stało? Dlaczego wcześniej byłem brany pod uwagę w Białymstoku i powoływano mnie na konsultacje kadr młodzieżowych, a teraz już nie?”.

Będąc przy tym... Najśmieszniejsze jest to, że o wszelkich powołaniach czy zapytaniach dowiadywałem się z gazet. Klub nie informował mnie o nich na bieżąco.

O co chodziło? Okej, zapytania z innych klubów można zrozumieć, ale powołania z reprezentacji?
Nie wiem. Ale pamiętam jak raz siedziałem koło taty. Czytał gazetę.

- Maciek, dlaczego ty nic nie mówisz?!

- Tato, ale o co ci chodzi?
- No jesteś wśród powołanych na kadrę.

Była sobota, a ta kadra - w poniedziałek. Rubryczka była malutka, równie dobrze mogliśmy to przegapić. Oczywiście zadzwoniliśmy do Jagiellonii, ale powiedziano nam tylko, że do klubu nie wpłynęło żadne pismo. W takim razie skąd dowiedziała się o tym gazeta? Śmieszna, nieprofesjonalna sytuacja. Nie usłyszeliśmy nawet „przepraszam”. Ale do tego Gdańska na szczęście pojechałem.

Pamiętam też jak kiedyś dostałem telefon od pana prezesa Stanisława Bańkowskiego. Powiedział, że Legia chce mi się przyjrzeć i przetestować przez kilka dni. Ucieszyłem się i spytałem, jak to ma dalej wyglądać.

- Przedzwonię do ciebie. Uzgodnimy co i jak. Jesteśmy w kontakcie! - usłyszałem, czekając na dalsze instrukcje.

Dalszych instrukcji jednak nie otrzymałem. Nie doczekałem się na telefon, a i ode mnie prezes nie odbierał. Nigdzie nie pojechałem.

Rozmawiałeś z nim potem?
Po trzech tygodniach przypadkowo się na niego natknąłem. Zrobił wielkie oczy i spytał, dlaczego nigdzie nie pojechałem. Wytłumaczyłem mu, że przecież miałem czekać na więcej informacji od niego. Nie udało się dojść do tego, dlaczego tak wyszło i zabrakło komunikacji.

Wiesz co jest najgorsze? Że podobnych sytuacji jest cała masa. I tylko zniechęcają one młodych chłopaków do grania.
Dla mnie to było bardzo zniechęcające. Tym bardziej, że to był już drugi raz, gdy nikt nie potrafił mi wyjaśnić, dlaczego pewnie rzeczy dzieją się tak, a nie inaczej. Mocny zawód. I jeszcze to pytanie, dlaczego nigdzie nie pojechałem - to było najgorsze. Naprawdę się tym dołowałem.

Koniec końców pożegnanie z „Jagą” było nieuniknione?
Powiedziano mi, że nie będę miał szans na bronienie. Chciałem grać, więc podziękowaliśmy sobie za współpracę. Klub jeszcze proponował pomoc w znalezieniu nowego zespołu, ale - unosząc się honorem - nie skorzystałem. Inna sprawa, że często traci się tylko czas na takim czekaniu. Tak czy siak, na własną rękę ruszyłem do Świdnika. O Avii sporo słyszałem, każdy potwierdzał, że nie ma problemów organizacyjnych i walczy o awans do II ligi. Najważniejsze było jednak to, że miałem szanse na regularną grę. Już po przenosinach okazało się jednak, że „wszędzie dobrze, gdzie nas nie ma”. Zaczęły się schody. Wszyscy mówili, że skoro jestem z Jagiellonii, to muszę być niezawodny i w pojedynkę robić punkty. A sportowo nie szło całej drużynie. Ostatecznie odszedłem stamtąd po rundzie.

I tak rozpoczęła się twoja islandzka przygoda.
Pewnego dnia zadzwonił do mnie nieznajomy. Przedstawił się jako Tomek Tyl. Powiedział, że jest białostoczaninem, ale od wielu lat mieszka z rodziną na Islandii. Wtedy po raz pierwszy usłyszałem o drużynie KFR. Nazwa niewiele mi mówiła, podobnie zresztą jak sama Islandia. Jak się okazało, miał do mnie numer od swojego brata, który trenował młodsze roczniki w Jagiellonii. Sporo opowiadał mi o klubie i całym kraju. Brzmiało to wyśmienicie. Nieco inaczej niż wyglądało, gdy już tam poleciałem. Dlaczego w ogóle zdecydowałem się na wylot? Zabrzmi śmiesznie, ale w Polsce czułem się zagubiony. Szukałem odskoczni. Miejsca, gdzie mógłbym zacząć wszystko od zera, z czystą kartą.

Islandia

Wylatując na Islandię porzuciłeś myśli o poważnej karierze?
Nie chciałem przekonywać samego siebie, że to już na pewno koniec i jadę tam wyłącznie do pracy. Z pozoru nie dopuszczałem takich myśli, ale jednak w głębi duszy byłem świadomy, że może tak być. Że zginę gdzieś w niższych ligach.

Powiedziałeś, że wszystko miało wyglądać trochę inaczej.
Klub, który miał grać w drugiej lidze występował w... czwartej. Jak zobaczyliśmy tę drużynę, bo pojechałem tam razem z kolegą z „Jagi”, na myśl nasuwało się w zasadzie jedno - „radosny futbol”. To było takie osiedlowe granie - kto może niech wpadnie i pokopie. Na treningach brakowało ludzi, żeby pograć w dziadka... Masakra. Oczywiście od razu pojawiły się myśli, że chyba podjąłem złą decyzję. Zastanawiałem się, gdzie ja jestem. Na powrót było jednak za późno. Miałem już załatwioną pracę. Postanowiłem, że dogram do końca sezonu, a potem zobaczymy.

I było lepiej?
Sezon zaczynał się w maju. Z upływem czasu na zajęciach pojawiało się coraz więcej ludzi. Jakości jednak nie przybyło. Wszyscy prezentowali się tak samo. Nawet nie wiem czy każdy z nich miał buty do grania... Jedenastka została jednak wyselekcjonowana i jakimś cudem pod koniec września świętowaliśmy historyczny awans na trzeci szczebel. Każdy podkreślał, że to zasługa tych dwóch Polaków, którzy kilka miesięcy wcześniej trafili do drużyny.

Sam nie zrobiłem w tym czasie żadnego postępu. Awans został jednak zrobiony i klub zaoferował mi większe pieniądze. Opłatę za mieszkanie, bilety, sprzęt... No i zgodziłem się zostać tam na jeszcze jeden sezon. Lepiej już nie było. Znowu brakowało ludzi i tak szybko jak zanotowaliśmy awans, tak szybciutko spadliśmy.

Wspomnianym kolegą, z którym trafiłeś do KFR był Andrzej Jakimczuk. Opowiadał mi jak czasami prosiliście trenera, żeby traktował was luźniej, bo spędziliście cały dzień w chłodni.
Ogólnie to było małe miasteczko, w którym znajdował się jeden zakład pracy. Dokładniej rzecz ujmując - zakład mięsny. Wyglądało to tak, że miałem 160 godzin do wyrobienia w miesiącu, a do tego brałem jeszcze ponad 100 nadgodzin. A przecież była jeszcze piłka. To wszystko się nie kleiło. Bywałem zajechany, kompletnie nie do życia. Inaczej jednak się nie dało. Trzeba było grać, żeby mieszkać za darmo.

W niektóre dni zamykano nas w chłodni. A tam - minus 30. Normalnie pięć minut i trzeba wychodzić. Musieliśmy jednak kuć tam lód, bo nie można było na przykład wjechać wózkiem widłowym i podebrać palet. I na kolanach, z młotkiem w ręku, to robiliśmy. Ktoś się będzie śmiał, ale tak wygląda praca większości obcokrajowców na Islandii. Ręce odpadały. Czasami z bólu nie dało się wieczorem zasnąć. Pracowaliśmy przypuśćmy do 18, a wpół do siódmej był trening. I faktycznie czasami trzeba było mówić trenerowi, że nie jesteśmy w stanie trenować. Byłoby ciężko, zdarzało się, że nie mogliśmy sobie nawet butów założyć. Szkoleniowiec był z Reykjavíku. Wychował się w Fylkirze, który grał kiedyś w pucharach z Pogonią Szczecin. Wiedział o co chodzi, rozumiał, że musimy pracować. A ten lód, chłodnie, kaski, w których trzeba było chodzić... Do dzisiaj mi się to śni.

W drużynie były jakieś perełki?
To byli świetni goście, z niektórymi zresztą wciąż utrzymuję kontakt. Pod względem piłkarskim to był jednak cyrk. Niech za komentarz posłuży to, że pytali, dlaczego mam dwie pary butów do grania.

Słyszałem o gościu z Chile.
Diego Sebastian (śmiech). Na Islandię trafił dużo wcześniej przed nami. Znakomicie władał już ich językiem. Z obcokrajowców był też jeden Serb.

Kibice?
Boisko było obstawiane samochodami, z których ludzie obserwowali spotkania. Gdy padała bramka, walili w klaksony. A jak mieli coś do sędziego, otwierali szybę i zaczynali się drzeć. Albo świecili długimi światłami (śmiech).

Po dwóch latach stamtąd odszedłeś.
Miałem dość pobytu w KFR i postanowiłem znowu zaryzykować. Przeprowadziłem się do Reykjavíku. Był wrzesień, a jak wiadomo wtedy - do samego maja - nikt tutaj nie gra. Do grudnia tylko pracowałem, praktycznie nie dotykałem piłki. W zasadzie miałem już inne plany, chciałem definitywnie skończyć z graniem.

W styczniu dostałem jednak telefon, znowu od nieznajomego. Tym razem był nim Óli Stefán. Powiedział, że jest trenerem drużyny Sindri. 550 kilometrów od Reykjavíku, o czym wkrótce się przekonałem. Podobno obserwowali mnie od jakiegoś czasu, a okazało się nawet, że jeszcze w barwach KFR zagrałem przeciwko nim w sparingu. Już wtedy mieli być zdumieni:

- Kim jest ten bramkarz? Dlaczego on gra tak nisko? Ma możliwości na Ekstraklasę!

Tak przynajmniej to opisywał. Powiedział, żebym przyjechał, zobaczył jak to wszystko wygląda. Nie miałem nic do stracenia. Zabrałem swoją jedyną torbę i poleciałem do Höfn z myślą, że w razie czego, za chwilę wrócę. Odbyłem kilka treningów z drużyną i wyglądało to lepiej. Oni wtedy awansowali na trzeci szczebel. Miasteczko liczyło 2,5 tysiąca mieszkańców, była w niej fabryka rybna. A z fabrykami rybnymi jest tak, że kto je ma, ten ma również pieniądze.

I te pieniądze było widać. Zespół miał do dyspozycji kryte, pełnowymiarowe boisko, na którym trenował zimą. To był niesamowity widok. Związałem się z nimi kontraktem. W lidze szło nam nieźle. Wielokrotnie wybierano mnie na piłkarza meczu, również do najlepszej jedenastki kolejki. Co prawda to była tylko trzecia liga, ale jak na islandzkie standardy zrobiło się o mnie głośno (śmiech). Ludzie wiedzieli, że w Sindri jest Polak, który broni dostępu do bramki.



Czyli mogłeś się poczuć gwiazdą.
Też bez przesady (śmiech). Stałem się po prostu lekko bardziej medialną osobą. Po pierwszym sezonie reszta zawodników wybrała mnie na najlepszego piłkarza drużyny. Działaczom bardzo zależało na tym, żeby mnie zatrzymać. Zaoferowali lepszy kontrakt, przedstawili mocarstwowe plany... Zgodziłem się. A chyba mogłem trochę bardziej porozglądać się za innymi propozycjami. Drugi sezon już nie był dla mnie tak udany, choć w jego trakcie do klubu wpłynęło zapytanie z ekstraklasowego Vikingura Reykjavík. To było w przerwie między rundami, która trwa około dwóch tygodni. Z racji tego, że byłem jednak jedyną kompetentną osobą mogącą stać na bramce Sindri, nie dostałem pozwolenia na jakikolwiek ruch. Powiedziałem, że odejdę po zakończeniu sezonu. I tak też się stało. Drużynę opuścił wtedy również Óli Stefán.

To zaproszenie z Vikingura było aktualne?
Tak, ja tam pojechałem. Po trzech treningach ludzie ze sztabu szkoleniowego powiedzieli, że chcą mnie w drużynie. A trzeba dodać, że oni zajęli wtedy czwarte miejsce w ekstraklasie i czekała ich gra w eliminacjach Ligi Europy. Musiałam tylko dogadać szczegóły kontraktu z działaczami. No i nie udało się dojść do porozumienia... Dwa różne bieguny pod względem finansowym. To był dla mnie szok, że czwarta drużyna w kraju może oferować takie warunki. Były gorsze od tych z Sindri.

Ale mimo wszystko znalazłeś nowy klub.
Znowu zadzwonił Óli Stefán. Powiedziałem mu, jak to wszystko się potoczyło, a on na to: „I bardzo dobrze się stało. Chodź do Grindavíku”. Na początku wiedziałem tylko, że to drużyna, która dwa lata wcześniej spadła z ekstraklasy i ma aspiracje, żeby do niej wrócić. Óli został tam asystentem pierwszego trenera. Zgodziłem się i jestem w niej do dzisiaj. To czterotysięczna miejscowość. Ciekawe jest to, że klub dysponuje drugim co do wielkości stadionem w kraju. Może pomieścić około dwóch tysięcy, więc łatwo policzyć, że połowa wszystkich mieszkańców mogłaby przyjść na mecz.

Przytrafiają się takie spotkania?
Pytałem kolegów, którzy grają tutaj dłużej i stadion w całej swojej historii nie był jeszcze nigdy zapełniony. Co nie zmienia faktu, że pod względem organizacyjnym od samego początku wszystko wyglądało tu dobrze. Stadion, kolejne kryte boisko ze sztuczną nawierzchnią, odnowa biologiczna, trener od bramkarzy, który wcześniej grał w reprezentacji, a swego czasu mierzył się też w pucharach z Legią...

Po tym co mówisz można wywnioskować, że wywalczony w tym roku awans do islandzkiej ekstraklasy był mocno oczekiwany?
Tak. W zeszłym roku, przynajmniej moim zdaniem, nie awansowaliśmy przez krótką ławkę. Mieliśmy mocną podstawową jedenastkę, ale nie było zmienników. Sam na przykład już w pierwszej kolejce skręciłem staw skokowy i straciłem w sumie pięć spotkań. W tym czasie sięgnęliśmy bodaj po cztery punkty i potem ciężko było to nadrobić. Nie wszystko było do końca przemyślane. Wiadomo, że każdy chciałby, żeby po boisku biegała jak największa liczba młodych i miejscowych zawodników, ale jednak szkolenie na Islandii cały czas kuleje. Islandzka liga w dużym stopniu opiera się na piłkarzach z innych krajów - Hiszpanach czy Bośniakach.

Cel udało się osiągnąć w tym roku. Trener ma teraz do dyspozycji zdecydowanie bardziej wyrównaną kadrę. Mamy po dwóch, trzech niezłych zawodników na jedną pozycję. Rywalizacja jest naprawdę ostra. Bójek na treningach może nie ma, ale momentami czuć wielką złość, gdy ktoś siada na ławce. Mamy w zespole trzech Hiszpanów, Bośniaka, Brazylijczyka, chłopaka ze Stanów Zjednoczonych... Przed nami jeszcze jedno ligowe spotkanie, ale awans wywalczyliśmy już jakiś czas temu.

Wspominasz o zawziętości. W takim razie już wiem, dlaczego zerwałeś ścięgno Achillesa, przez co nie grałeś w tym sezonie.
Niestety przytrafiło się to w trakcie przygotowań. Zwykły przypadek, nie zostałem nawet kopnięty. Tak naprawdę do dzisiaj nie wiem dlaczego tak się stało. Rehabilitacja przebiegła jednak bardzo szybko. Początkowo lekarze mówili o sześciu miesiącach, ale do treningów wróciłem już po niecałych czterech. W ogóle wyobraź sobie, że po tej mojej kontuzji w bramce Grindavíku stało czterech bramkarzy...

Po kolei. Na początku postawiono na rezerwowego. Fajny chłopak, ale metr czterdzieści w kapeluszu. Ściągnięto więc bramkarza z ekstraklasy, Antona. No i Anton rozegrał jedno spotkanie, a po nim... macierzysty klub kazał mu do siebie wrócić, bo pierwszy golkiper doznał kontuzji. Dopiero pod koniec okienka działaczom udało się pozyskać kolejnego młodego chłopaka z ekstraklasy. Był jednak strasznie elektryczny i w połowie sezonu mu podziękowano. Sam nie byłem jeszcze gotowy. Bardzo chciałem pomóc, ale w takich sytuacjach można tylko zaszkodzić. I sobie, i drużynie. Tak klub pozyskał Kristijana z Bośni, który stoi między słupkami do dzisiaj.

Maciej Majewski

Co dalej z tobą?
Kontrakt mam podpisany do następnego roku. W kolejnym sezonie będzie więc walka - głównie z samym sobą - o to, żeby wrócić do dyspozycji sprzed urazu. Zaciskam zęby i wierzę, że się uda. No i oczywiście, że wrócę do podstawowego składu. Na razie jestem dumny z chłopaków, że udało im się awansować do ekstraklasy.

Kończymy. Opowiedziałeś już kilka anegdotek, ale może masz coś jeszcze? Coś, co już zawsze będzie kojarzyło ci się z grą na Islandii?
Na pewno hitem był islandzki sędzia, który krzyczał do mnie, żebym się, kurwa, zamknął. Widocznie miał styczność z Polakami i w trakcie spotkania rzucał mięsem w naszym języku (śmiech). Specyficzna jest też pogoda, ale to chyba wiadomo...

... Andrzej opowiadał, jak władowali ci kiedyś gola z rożnego.
Pamiętam. Piłka leciała, leciała i w końcu wiatr wkręcił ją do bramki (śmiech). Ale w zasadzie co drugie spotkanie rozgrywane jest w takich warunkach. Wykopuję piłkę, a moi koledzy muszą walczyć o nią już na 20. metrze. Oczywiście z drugiej strony, jeśli grasz z wiatrem, potrafi ona lecieć niewyobrażalnie daleko. Czasami autentycznie jest problem ze złapaniem oddechu czy poruszaniem się. Ale mecz musi się odbyć. W zasadzie to element gry.

Rok temu była na przykład straszna zawierucha. To też były już okolice września, padał śnieg. Człowiek nic nie widział, ale grał dalej. Potem w szatni nie można było sobie samemu rozwiązać butów.

O co chodzi z tą colą na Islandii?
Cola to nie wszystko. Całe pokolenia Islandczyków wychowane są na polskim Prince Polo! Nawet u nas nie sprzedaje się tego tyle, co tutaj. Żadne Marsy czy Snickersy. Wafelek w złotym sreberku... Wszyscy codziennie się nim zajadają. Islandzki prezydent powiedział nawet kiedyś, że ludzie w jego kraju wychowali się właśnie na Prince Polo i coli. Tak, sama cola to też był dla mnie szok. Wypijają jej niesamowite ilości. Ekstraklasę sponsoruje zresztą Pepsi. Najlepszy zawodnik meczu dostaje zgrzewkę...

Podczas Euro 2016 było tam pewnie gorąco?
Tu mieszka 300 tysięcy osób. To tak jakby taki Białystok wszedł do ćwierćfinału mistrzostw. Niesamowita sprawa, ale Islandczycy w pełni na to zasłużyli. Wiele osób zawsze mówiło, że islandzka piłka jest taka i owaka, ale ilu z nich tak naprawdę widziało mecze tutejszej ligi? Na sukces podczas mistrzostw pracowano przez wiele lat. W trakcie samego Euro kraj oszalał. 10 procent populacji pojechało do Francji, gdzie robili znakomitą atmosferę, ale tutaj też było gorąco. Wszędzie było niebiesko. Wszyscy byli dumni ze swoich dzielnie walczących rodaków.

Synek będzie grał dla Islandii?
O tym jeszcze pomyślimy (śmiech). Na razie ma trzy latka. Muszę powiedzieć, że sam znakomicie się tutaj odnalazłem. Życie w tym miejscu bardzo mi odpowiada. I chociaż płynie we mnie biało-czerwona krew, Islandia stała się dla mnie drugim domem.

Zobacz również

Relacje transferowe na żywo [LINK] Relacje transferowe na żywo [LINK] Wtedy Arkadiusz Milik wróci do reprezentacji Polski. Michał Probierz deklaruje Wtedy Arkadiusz Milik wróci do reprezentacji Polski. Michał Probierz deklaruje „Wiem, że eliminacje były do d*py”. Robert Lewandowski szczery do bólu „Wiem, że eliminacje były do d*py”. Robert Lewandowski szczery do bólu „Albo będziemy sku*wielami, albo dostaniemy wpie*dol”. Wojciech Szczęsny nie owijał w bawełnę „Albo będziemy sku*wielami, albo dostaniemy wpie*dol”. Wojciech Szczęsny nie owijał w bawełnę Szykuje się ciekawy powrót do Lecha Poznań?! „Jest ostatnio w gazie” Szykuje się ciekawy powrót do Lecha Poznań?! „Jest ostatnio w gazie” OFICJALNIE: Znów to zrobił... Sandro Tonali oskarżony o obstawianie zakładów po transferze do Newcastle United OFICJALNIE: Znów to zrobił... Sandro Tonali oskarżony o obstawianie zakładów po transferze do Newcastle United Zinédine Zidane opcją dla giganta. Brak znajomości języka nie stanowi problemu Zinédine Zidane opcją dla giganta. Brak znajomości języka nie stanowi problemu Zawodzi w Śląsku Wrocław na całej linii, ale Jacek Magiera jeszcze go nie skreśla. „Popracuję z nim” Zawodzi w Śląsku Wrocław na całej linii, ale Jacek Magiera jeszcze go nie skreśla. „Popracuję z nim” Marcus Rashford niepewny powołania na EURO 2024? „Znajduje się pod presją” Marcus Rashford niepewny powołania na EURO 2024? „Znajduje się pod presją”

Najnowsze informacje

Ekstra

Ekstra

Nasi autorzy