Szybko ten czas leci. Wydawać by się mogło, że Stępiński wczoraj trafił do Norymbergi, a od tego transferu minęły już przecież trzy lata. Jaki to był dla niego okres? Na pewno trochę zwariowany. Przenosiny do Niemiec nie okazały się dobrym wyborem. Były bramki, były asysty - ale niestety tylko w rezerwach. Sam Stępiński nie spodziewał się, że tak szybko wróci do kraju, ale to było jedyne rozsądne wyjście.
I z całą pewnością wyszło mu to na dobre. Na wypożyczeniu w Wiśle Kraków może jeszcze tak nie błyszczał, ale po transferze definitywnym do Chorzowa, wyraźnie okrzepł. Pewnie nie byłoby tego, gdyby nie wielka wiara w jego umiejętności Waldemara Fornalika. Tak, 21-latek trenerowi bardzo dużo zawdzięcza. W minionym sezonie występował bowiem od deski do deski. Patrząc na minuty, rozegrał ich ponad dwa razy więcej niż w Widzewie przed samym wyjazdem do Niemiec. Regularna gra przełożyła się na bramki. 15 goli trzeba uznać za naprawdę przyjemny rezultat. Co ważne, Stępiński nie zanotował dwóch czy trzech kosmicznych występów, tylko przez większą część rozgrywek prezentował równy poziom. W sumie strzelał w 14 meczach.
Obecny sezon też rozpoczął świetnie, ale to żadne zaskoczenie. Można było się spodziewać, że po Euro 2016 będzie spisywał się jeszcze lepiej niż wcześniej. Co prawda we Francji nie nie było mu dane powąchać murawy, ale takie przygody na wielkich imprezach dają młodym zawodnikom więcej niż kilkadziesiąt spotkań na najwyższym szczeblu.
Jak
zawsze jesteśmy mądrzy po szkodzie, ale jeśli trzy lata temu można
było mieć wątpliwości co do jego odejścia za granicę, to teraz
dyskusji nie ma żadnej. Tym bardziej, że Stępiński trafi do
naprawdę fajnego dla siebie zespołu.
Nantes. Bretania. Nie ma się co oszukiwać, że lata świetności „Kanarki” mają dawno za sobą. Bo o ile w latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych dość regularnie sięgały po mistrzostwo Francji, to z ostatniego tytułu zielono-żółci cieszyli się 15 lat temu. O cztery punkty wyprzedzili wtedy Olympique Lyon. Potem było biednie. Bardzo biednie. Po spadku do Ligue 2 w 2007 roku klub kupił Waldemar Kita. Dla potentata na rynku okulistyki, a potem medycyny estetycznej 10 milionów euro to nie był duży wydatek.
Już za panowania Kity Nantes szybko wróciło do Ligue 1, by po sezonie znowu znaleźć się na drugim szczeblu. I tym razem „Kanarki” spędziły tam cztery długie lata. Bywało różnie. Niecierpliwi kibice momentami mieli dość rządów polskiego prezesa i proponowali mu, żeby spierd**** z ich klubu, ale w ostatnich latach podobne prośby raczej już się nie pojawiają.
W
poprzednim sezonie Nantes zajęło 14 miejsce we francuskiej
ekstraklasie. Daleko od czołówki, ale też dziewięć punktów od
miejsca spadkowego. W oczy najbardziej rzuca się jednak liczba
zdobytych przez zespół z Bretanii bramek. 33. Mniej trafień w
całej Ligue 1 zanotowało tylko Troyes, które z hukiem zleciało
szczebel niżej. Ale dla samego Stępińskiego to oczywiście bardzo
dobra wiadomość. Jest luka do wypełnienia.
Najlepszym
strzelcem Nantes w lidze był urodzony w argentyńskim Cululú
Emiliano Sala. 25-latek trafił do siatki sześciokrotnie.
Czterokrotnie uczynił to 24-letni Marokańczyk Yacine Bammou, a trzy
bramki zanotował Kolbeinn Sigthórsson. Umówmy się, każdy z nich
jest w zasięgu Stępińskiego. Sigthórsson może i strzela w co
drugim spotkaniu reprezentacji Islandii, ale gdyby faktycznie był
tak dobry, nie występowałby w wieku 26 lat w Nantes. Tym bardziej,
że poprzednie rozgrywki miał naprawdę słabe. Trener Michel Der
Zakarian w zeszłym sezonie grał zwykle jednym napastnikiem w
składzie. Gdy wystawiał dwóch, duet z reguły tworzyli właśnie
Sigthórsson z Salą.
Der Zakariana w Nantes jednak już nie
ma. Latem zastąpił go 62-letni René Girard. Gdy sam biegał po
murawie, sięgnął po trzy mistrzostwa kraju z Bordeaux. Już jako
szkoleniowiec niespodziewanie doprowadził do niego Montpellier. Czy
to tam, czy później w Lille, zawsze mocno stawiał na grę w
defensywie.
W pierwszym
spotkaniu ligowym w nowym sezonie Nantes zagrało w systemie 4-3-3.
Na szpicy od pierwszych minut wyszedł Bammou, ale decydującego o
wygranej z Dijon gola strzelił kto inny, bo skrzydłowy Nicolaj
Thomsen. Będąc jeszcze przy napastnikach trzeba dodać, że oprócz
wspomnianej wcześniej trójki w kadrze „Kanarków” jest jeszcze
Fernando Aristeguieta. 24-letni Wenezuelczyk też nie należy jednak
do wirtuozów. W poprzednich rozgrywkach zdobył w sumie sześć
bramek w MLS i Ligue 2, gdzie był wypożyczony. Stępiński naprawdę
nie ma się kogo obawiać. Jeśli będzie ciężko pracował,
powinien szybko osiągnąć sukces.
W Nantes mieliśmy już kilku Polaków.
Jedno z mistrzostw w latach siedemdziesiątych zdobył z
zielono-żółtymi Robert Gadocha. To było już pod koniec jego
przygody z francuskim klubem, którą ostatecznie przerwała fatalna
kontuzja. Przed nią Polak brylował, a kibice ponoć bardzo często
krzyczeli z trybun w jego kierunku „Vive la Pologne!”. W sumie
Gadocha strzelił osiem goli w 45 spotkaniach. Pewnie byłoby jeszcze
lepiej, gdyby tylko mógł wyjechać za granicę nieco wcześniej.
Blisko 20 lat później w Nantes zameldował się Roman
Kosecki, który właśnie zakończył grę w Atlético Madryt. „Kosa”
miał pomóc w obronie tytułu z poprzednich rozgrywek, ale wyszło
dość blado. Po sezonie zakończonym z dwiema bramkami na koncie
Polak odszedł do Montpellier. To właśnie dzięki ojcu w Nantes
trenował też Kosecki - junior, ale w jego ślady Stępiński lepiej
niech nie idzie.
Ale w Grzegorza Krychowiaka - dlaczego nie?
Nasz pomocnik reprezentował barwy Nantes przez jeden sezon na
zasadzie wypożyczenia z Bordeaux. Zaraz po tym na dobre zaczął
błyszczeć w Reims.