Dariusz Adamczuk
od kilku lat piastuje funkcję prezesa Akademii Pogoni Szczecin. I
właśnie głównie o szczecińskiej szkółce oraz kondycji
rodzimych akademii porozmawialiśmy z 11-krotnym reprezentantem
Polski.
Piłkarskie akademie - jak to z nimi
było w zagranicznych klubach, w których pan grał?
Wszystko
już się rozwijało. Najwięcej doświadczenia w tym względzie
zebrałem w Glasgow Rangers. To była końcówka mojej kariery i tak
naprawdę przymierzałem się już do tego, co będę robił po
zawieszeniu butów na kołku. Fajnie się złożyło, bo Rangersi
budowali akurat ośrodek dla pierwszej drużyny i właśnie akademii.
Mogłem przypatrywać się temu z bliska. Oczywiście to był tylko
jeden z kolejnych kroków. Wcześniej praca z młodymi zawodnikami
też była na wysokim poziomie.
Już
wtedy?
Szkolenie młodzieży
jest częścią tradycji szkockiej i w ogóle wyspiarskiej piłki.
Tam już wtedy wszystko było ustawione pod granie. Chłopcy mieli
trening, a po nim do klubu przychodziła nauczycielka, która
rozpoczynała lekcje. Może nie dotyczyło to wszystkich roczników,
ale starszych - tak. Od tamtej pory minęło już kilkanaście lat,
więc skoro u nas wszystko poszło do przodu, tam również musi być
dużo lepiej. W Szkocji ogromny nacisk kładziono na wychowanie.
Młodzi mieli wielki szacunek do doświadczonych zawodników. Każdy
był przypisany do dwóch piłkarzy pierwszej drużyny. Dbali o
sprzęt, pastowali buty... Oczywiście nie chodziło o to, żeby
kogoś dręczyć. Gdy „ich” zawodnik trafiał później do
siatki, strasznie się cieszyli.
Ktoś
znany czyścił panu buty?
Już
nie pamiętam, czy robił to akurat z moimi, ale jednym z tych
młodych chłopaków był Alan Hutton. Potem etatowy prawy obrońca
szkockiej reprezentacji oraz Tottenhamu. Obecnie gra chyba w Aston
Villi.
W Polsce wszystko zaczęło
raczkować stosunkowo niedawno. Rozkwit przypadł na ostatnie lata.
Pana zdaniem można być zadowolonym z tego, jak wyglądają obecnie
akademie przy polskich klubach?
Cały
czas nie wszyscy zdają sobie sprawę z tego, jak wiele można dzięki
nim zyskać. Najwięksi udowadniają jednak, że warto w nie
inwestować. Wcześniejsze transfery młodych chłopaków z Legii czy
niedawna sprzedaż Linettego za ponad trzy miliony euro pokazują, że
trzeba iść tą drogą. Topowe kluby - właśnie Lech i Legia,
Zagłębie, Pogoń czy Jagiellonia wypracowały już pewien poziom i
mogą być tylko lepsze. Jest nieźle. Rzecz jasna - jak na polskie
warunki, bo do standardów zachodnioeuropejskich jeszcze trochę
brakuje.
Legia ma na przykład fajnych chłopaków i budżet,
ale brakuje jej bazy. Zagłębie bazę ma fantastyczną, ale za to -
przynajmniej na razie - trochę mniej uzdolnionych chłopców. My
dysponujemy bardzo dobrymi boiskami, ale mamy znacznie mniejszy
budżet. W zasadzie każdy boryka się z jakimiś problemami. Patrząc
na wszystkie aspekty, chyba najlepiej jest w Poznaniu.
Lech
ma najlepszą akademię?
Obserwuję
ją znaczne lepiej niż to, co dzieje się w Warszawie i niektórych
rzeczy pewnie nie mogę dokładnie porównać, ale tak - zostałbym
przy takiej ocenie. „Kolejorz” dysponuje świetnymi obiektami we
Wronkach, a efekty pracy widać po liczbie powołań do młodzieżowych
reprezentacji. Z poznaniakami zresztą mocno rywalizujemy. Powoli się
do nich zbliżamy, ale potrzebujemy jeszcze trochę czasu.
Kilka lat temu musieliśmy ich bardzo mocno gonić, bo przepaść była coraz większa. W momencie, gdy oni ogrywali w Lidze Europy Manchester City, my walczyliśmy na zapleczu Ekstraklasy. Mowa oczywiście o pierwszych drużynach, ale z grupami młodzieżowymi było podobnie. Nie wyglądało to zbyt wesoło. Dopiero zaczynaliśmy w tym względzie odbudowę po brazylijskich zgliszczach. Ale jest już lepiej.
Wspomniał
pan o sprzedaży Linettego. Nie ma co ukrywać, to właśnie
wielomilionowymi transferami najłatwiej przekonać niezdecydowanych,
że warto mocno inwestować w akademie.
Korzyści
jest wiele. Przede wszystkim dobrze wyszkolony młody zawodnik może
w każdej chwili wypełnić lukę w drużynie seniorskiej. Może w
pierwszym sezonie nie rozegra 20 wyrównanych spotkań w
Ekstraklasie, ale na pewno nie przepadnie. A wtedy już nie trzeba
ściągać do klubu przypadkowych 30-latków, którzy mają załatać
dziury. Spójrzmy na nasze ostatnie mecze z Jagiellonią - zagrali w
nich Piotrowski z Obstem. Do tego są jeszcze przecież Jaroch, Kort,
Listkowski, Matynia... Tacy chłopcy na początku nie kosztują
wielkich pieniędzy. Nie mają przecież kontraktów na poziomie
starszych zawodników, których ściąga się jako uzupełnienie
składu.
A
transfery to oczywiście druga sprawa. Każdy chce, żeby największe
perełki szły w świat.
Liczycie po cichu, że
sprzedacie kogoś za podobne pieniądze, jakie działacze Sampdorii
wyłożyli na Linettego?
Na
to jeszcze za wcześnie. W przyszłości zresztą też będzie ciężko
sprzedać kogokolwiek za taką sumę. I nie chodzi nawet o same
umiejętności. Lech i Legia to po prostu zdecydowanie bardziej
medialne kluby. Chociaż na pewno pomoże nam fakt, że w ostatnim
czasie wartość polskich piłkarzy poszła w górę. To oczywiście
tyczy się nie tylko nas. Cały czas najważniejsze jest jednak to,
żeby ci chłopcy osiągnęli jak najwięcej w barwach Pogoni.
Swego
czasu dość głośno było o odejściu ze Szczecina Kamila
Wojtkowskiego.
Moim zdaniem
odszedł zdecydowanie za wcześnie. Teraz drugi rok gra w juniorach
drużyny z Lipska, a u nas mógłby regularnie występować w
pierwszym zespole. Być jej gwiazdą. To jeszcze bardziej podniosłoby
jego wartość.
Więcej
byście na nim zarobili.
Przede wszystkim on sam mógłby znaleźć się w jeszcze lepszym położeniu. Przygodę z potencjalnym nowym klubem zacząłby prawdopodobnie od pierwszej drużyny.
Ile
obecnie dzieciaków jest w waszej akademii?
Łącznie
szkolimy około 500 dzieci w wieku od sześciu lat do juniora
starszego.
Jakieś innowacje? Słyszałem o „Pogoń
Future”.
Program polega na
pracy z najwybitniejszymi jednostkami - objęciu ich jeszcze większą
opieką, której poziom można całkowicie porównać z tym, co jest
na Zachodzie. W grę wchodzą szczegółowe badania, dodatkowe
zajęcia z pięcioma trenerami, nauka języka... Indywidualna praca i
pełen monitoring - na to stawiamy. Chcemy jak najlepiej
przygotowywać do kariery. Naszym marzeniem jest oczywiście to, żeby
objąć programem większą liczbę chłopców. Tak powinno być.
Póki co - brakuje funduszy. Wychodzę jednak z założenia, że
najważniejszy jest pomysł. W momencie, gdy znajdziemy pieniądze,
będziemy doskonale wiedzieć jak je wykorzystać.
Jak
dokładnie te fundusze wyglądają?
Pytasz
o nasz budżet?
Tak. Ciekawi mnie też, czy na
potrzeby akademii idą konkretne pieniądze ze sprzedaży wychowanego
przez nią zawodnika.
Współpraca
z klubem jest ścisła, w zasadzie jesteśmy jednością. Jako
akademia nikogo nie transferujemy, to jasne. Zawodnik może się
naprawdę wypromować grając dopiero w pierwszym zespole. Nie
ma żadnych zapisów mówiących o konkretnym procencie za transfer,
który idzie bezpośrednio do nas. Ale bez dwóch zdań każda
sprzedaż przekłada się na lepszy byt akademii.
Jeśli chodzi o budżet, liczymy go
całościowo z drużyną grającą w III lidze, której - co trzeba
podkreślić - średnia wieku w ostatnim meczu wyniosła nieco ponad
18 lat. W sumie zamykamy się w 1,6 mln złotych. W porównaniu z
Lechem czy Legią to niewiele, ale w zeszłym sezonie pokazaliśmy,
że na boisku możemy z nimi rywalizować. Ostatnio doszliśmy do
finału Centralnej Ligi Juniorów, a w nim walczyliśmy z
legionistami jak równy z równym. Myślę, że gdyby nie czerwona
kartka przy stanie 2:2 w spotkaniu rewanżowym, mielibyśmy duże
szanse na złote medale.
Będąc przy finansach, na jakie
pieniądze mogą liczyć wasi młodzi zawodnicy?
Stypendia
wahają się między 200, a 1000 złotych.
Ten
wspomniany przez pana wynik w CLJ jest chyba najlepszym
potwierdzeniem tego, że idziecie w dobrym kierunku?
Tak,
a nie zapomnijmy, że nasz rocznik 2001 wygrał turniej Nike
Premier Cup, który uznawany jest za nieoficjalne mistrzostwa Polski.
Później w znakomity sposób chłopcy pokazali się również w
Europie. Obecnie w CLJ jesteśmy tuż za Lechem, a często gramy tam
zawodnikami młodszymi o dwa lata. Wszystko przez to, że „wyjściowy”
rocznik 98' dostaje szanse we wspomnianych rezerwach. Zdajemy sobie
sprawę z tego, że ciężko będzie co roku odnosić podobne
sukcesy, ale nie poddajemy się.
Niech pan powie coś
więcej o Modelu Gry Pogoni.
Pracowaliśmy
nad tym projektem przez rok. To nasza wspólna wizja, stosują się
do niego wszyscy trenerzy. W kilku rocznikach już widać efekty jego
wdrożenia. Budowanie akcji od bramki, schematy w ich
przeprowadzaniu... Oczywiście nie chcemy, żeby wszystko było
całkowicie sztywne. Cały czas wszystko obserwujemy i jeśli jest
taka potrzeba - wprowadzamy poprawki.
Bazą
był Narodowy Model Gry?
To
bardzo przydatna publikacja i sporo z niej wynieśliśmy. Pracowali
zresztą przy nim „nasi” Miłosz Stępiński i Maciek Stolarczyk.
Jest wiele punktów zbieżnych, to oczywiste, ale jednak nasz projekt
został stworzony typowo pod klub. Pod Pogoń i jej potrzeby.
Niby tylko techniczny szczegół, ale ciekawy jest powrót do korzeni i ścisłe połączenie numeru na koszulce z pozycją, na której gra zawodnik.
Kierowaliśmy
się kilkoma aspektami. Przede wszystkim to bardzo ułatwia analizę
spotkań. Szczególnie, że nagrania z nich, szczególnie tych
wyjazdowych, odbiegają trochę od standardów Canal+ i pozostawiają
wiele do życzenia. Poza tym, zależy nam, żeby uczyć chłopców
szacunku do tradycji. Bo teraz wygląda to tak, że mamy takiego
13-latka i on chce grać z numerem 93, oczywiście jak Zwoliński. U
nas na napastników czekają „dziewiątki”.
Wspomniał
pan o Stępińskim i Stolarczyku. Warto podkreślić, że obaj mają
licencję UEFA Pro.
A
takich trenerów w klubie jest aż sześciu. Oprócz nich i
oczywiście Kazimierza Moskala - Łukasz Becalla, Marcin Łazowski
oraz Paweł Sikora. Do tego kilku szkoleniowców po kursie UEFA A
oraz świetny Rafał Buryta. Trener od przygotowania fizycznego
pierwszej drużyny koordynuje też akademię. Ściśle współpracujemy
zresztą z Uniwersytetem Szczecińskim, w którym również pracuje.
Śmiem twierdzić, że nikt w Polsce nie ma takiego sztabu.
Co
konkretnie musicie najbardziej poprawić, jeśli chodzi o działanie
akademii?
Baza
na zimę - to główny punkt. Mamy do dyspozycji bardzo dużo boisk,
ale zaraz będzie koniec października, zmiana czasu i zaczną się
problemy. Mamy tylko jedną naturalną oświetloną murawę, druga
jest sztuczna. Naszym marzeniem jest pełnowymiarowe albo
przynajmniej bliskie tym wymiarom boisko pod balonem. To dawałoby
jeszcze większą ciągłość. Jej oczywiście i tak nie brakuje,
ale mając do dyspozycji coś takiego, będzie jeszcze lepiej.
Da
się to szybko zrealizować?
Tak.
To nasza główna prośba do miasta. Myślę, że prezydent i jego
współpracownicy widzą, jak dobrze się rozwijamy. To oczywiste, że
nie każdy z chłopców, z którymi pracujemy, będzie w przyszłości
grał w piłkę, ale nie ograniczamy się do wychowywania
„boiskowego”. Dzięki nam wielu z nich, zamiast stać po bramach
i robić nieciekawe rzeczy, ciężko pracuje i uczy się
systematyczności. To może przynieść efekty w każdej pracy, jaką
podejmą w przyszłości... Mam nadzieję, że uda się to zrobić
przy okazji budowy nowego stadionu.
Ogólnie
rzecz biorąc, jest pan zadowolony z tego co już wypracowaliście?
Wspomniał pan o brazylijskich zgliszczach. To było przecież
całkiem niedawno, a wtedy nikt w Pogoni nie zaprzątał sobie głowy
pracą z młodzieżą.
Wtedy
to były ruiny, kompletna pustka. Ciężko było się po tym
podnieść. Pamiętam jeszcze jak na nasz pierwszy nabór przyszło
pięciu chłopaków. Dla mnie i trenera Obsta to był strasznie
smutny widok. Patrząc na to - tak, jestem zadowolony.
Od
tamtej pory nasi juniorzy starsi sięgnęli po cztery medale. Ostatni
finał z Legią naprawdę nie był przypadkiem. Sukcesów jest
zdecydowanie więcej. Mogło być oczywiście jeszcze lepiej, ale
trzeba być zadowolonym. Jest nieźle.
Talentów
z województwa wypuszczać już nie będziecie? Każdy cały czas
pamięta o Grzegorzu Krychowiaku.
Nie pracowałem
wtedy w klubie, ale według mnie, przy ówczesnej polityce, nie było
szans, żeby Krychowiak trafił do Pogoni. Wizja i pomysły były
zupełnie inne. Klubem nie rządziły osoby, które naprawdę chciały
zrobić dla niego coś dobrego. Liczył się biznes. My patrzymy
teraz na to odwrotnie. Na pierwszym miejscu jest dobro klubu -
dopiero potem cała reszta.
Bardzo dokładnie
obserwujemy całe województwo, przeczesujemy je. I miejmy nadzieję,
że takiego Krychowiaka już nie przegapimy. Oczywiście to tylko
jeden przykład. Swego czasu występy w Ruchu Chorzów wybrali Patryk
Lipski i Filip Starzyński, a jeszcze gdy graliśmy w I lidze, do
Legii przeniósł się Grzegorz Aftyka. To wszystko było pokłosiem
tego, co wcześniej działo się w klubie. Sam Lipski powiedział, że
do przenosin na Górny Śląsk przekonała go wizja gry w Młodej
Ekstraklasie.
Od
tamtej pory sporo się jednak zmieniło i nie wiem czy teraz ktoś
może zaoferować młodemu zawodnikowi więcej od nas. W kwestiach
czysto finansowych - być może, ale w tym wieku pieniądze nie są
przecież najważniejsze. Kluczowe jest wsparcie i pomysł na
chłopaka. Dlatego przychodzi do nas coraz więcej dobrych
zawodników.
W jakich okolicznościach objął pan
funkcję szefa akademii? Nie myślał pan wcześniej, żeby zająć
się czymś zupełnie innym?
Po
zakończeniu gry w Szkocji zrobiłem sobie krótkie wakacje. Tuż po
nich skierowałem kroki na Twardowskiego, ale osoba pana Ptaka
sprawiła, że nie było tutaj dla mnie miejsca. Podobnie było
zresztą w wieloma innymi osobami, które były i do dzisiaj są
mocno związane z Pogonią. Poszedłem więc do Salosu, gdzie
wykonywaliśmy niezłą robotę m.in. z Pawłem Sikorą. Po erze
chaosu na Twardowskiego, rozpoczęliśmy odbudowę klubu. Pełniłem
wiele przeróżnych funkcji. W barwach nowej Pogoni, która
występowała w B-klasie, wybiegałem jeszcze na boisko. Potem byłem
m.in. drugim trenerem, wiceprezesem i dyrektorem do spraw młodzieży.
W momencie powstawania akademii otrzymałem propozycję od prezesa
Mroczka, żeby stanąć na jej czele. Zgodziłem się, bo praca z
młodzieżą i dla niej zawsze mnie cieszyła.
Nie
ciągnęło pana bardziej do trenerki?
Nie,
raczej nigdy mnie to bardziej nie kręciło. Od czasu do czasu lubię
pójść na trening, dać jakieś wskazówki, ale codzienna praca
raczej nie wchodziłaby w grę.
Jak do tych
wskazówek ustosunkowuje się pański syn, Patryk, który od lat
szkoli się w Pogoni? Ile trwają analizy występów?
Zwykle
dwie minuty... To jasne, że staram mu się podpowiadać i mówić,
co robi źle. Do kłótni jednak nie dochodzi, on zwykle widzi swoje
błędy i przyznaje mi rację. Ogólnie rzecz biorąc, staram się
nie narzucać na niego dodatkowej presji.
Osiągnie
tyle co pan?
Ma szanse na
regularną grę w Ekstraklasie. Nie wiem czy w Pogoni, ale potencjał
na to jak najbardziej jest. Gra na niewdzięcznej pozycji dla młodego
chłopaka, bo na stoperze. Potrzebuje jeszcze trochę czasu, ale ma
wielki charakter.
Wiadomo po kim.
Faktycznie
przejął to po mnie. Może nie ma takiej szybkości jak ja, ale za
to dysponuje lepszą techniką. Wszystko się więc wypośrodkowało
(śmiech).
Czego najbardziej chciałby pan,
żeby uniknął w najbliższych latach? Tak patrząc na swoją
karierę.
Miałem wiele
wzlotów i upadków. Zdaję sobie sprawę, że on tych drugich też
nie ominie. Każdy zawodnik ma swoje gorsze okresy. Najważniejsze
jest to, żeby - gdy już na dobre trafi do seniorskiej piłki -
podejmował dobre wybory. Sam wielokrotnie powtarzałem, że pójście
do Włoch było moim błędem. Straciłem przez to sporo czasu. Od
razu powinienem postawić na inny kierunek.
Ale
protekcji w Pogoni nie ma?
Wiesz,
tak szczerze, to jest dla mnie bardzo niewdzięczna sytuacja.
Wolałbym nawet, żeby mnie tutaj nie było, a jemu wiodło się
świetnie. Dlatego właśnie powiedziałem, że niekoniecznie musi
występować w Pogoni. Nie ma co ukrywać, że jest to dla niego
dodatkowa presja. A prawda jest taka, że na wszystko co do tej pory
osiągnął, zapracował całkowicie sam.