Derby 365 dni w roku

2011-08-21 19:24:58; Aktualizacja: 13 lat temu
Derby 365 dni w roku
Redakcja
Redakcja Źródło: Transfery.info

Nie jestem kibicem Realu. Nie jestem kibicem Barcelony. Nie jestem fanem hiszpańskiej piłki, nie podzielam ślepego zachwytu nad grą tych drużyn, nie odliczam dni do Gran Derbi. Teoretycznie więc nie powinienem (...)

Nie jestem kibicem Realu. Nie jestem kibicem Barcelony. Nie jestem fanem hiszpańskiej piłki, nie podzielam ślepego zachwytu nad grą tych drużyn, nie odliczam dni do Gran Derbi. Teoretycznie więc nie powinienem zabierać głosu, prawda? W końcu to WASZA wojna. Wojna na forach internetowych, wojna na obrazki, drwiny, wojna na statusy na Facebooku, nieustanne wyszukiwanie gifów „Messi szturcha Ramosa!!” czy „Khedira uderza łokciem Pedro – to przeoczyły kamery!!”. Każdy o odmiennym zdaniu od waszego musi zostać zarzucony tonami jednostronnych, nieobiektywnych argumentów, a neutralny komentator natychmiast zostaje przeciągany albo na jedną, albo na drugą stronę. Nikt nie powinien (ba! Nie może!) zostać obojętny. A co jeśli ja nie chce w tym uczestniczyć? Może po prostu chce oglądnąć mecz dwóch najlepszych hiszpańskich drużyn, tak samo jak oglądam mecze Chelsea Londyn z Manchesterem United, Bayernu Monachium z Borussią Dortmund czy Wisły Kraków z Legią Warszawa. Oglądnąć mecz i nie myśleć o tym, że przez tydzień po meczu kibice Realu i Barcy będą mi wychodzić z lodówki. Ale się nie da.

Skąd się to bierze? Przecież kiedy chodziłem po podstawówki czy gimnazjum tak nie było. Barcelona przechodziła cięższe czasy, eksperymentowała ze składem, transferami, nie mogła się odnaleźć. Później nadeszła era Rijkaarda, Ronaldinho, Eto’o, młodziutkiego Messiego czy Iniesty i katalońska mania w Polsce eksplodowała ze zdwojoną siłą. W tym samym czasie Real spadł z piedestału, coś zaczęło się zacinać, maszynka do wygrywania coraz bardziej zmieniała się w maszynkę do zarabiania pieniędzy na azjatyckich tournee. Ale na przestrzeni ostatnich dwóch sezonów także Real odzyskuje dawny wigor, od poprzedniego roku widać wpływ Mourinho na drużynę, widać pomysł, polot, rozważniejszą politykę transferową, widać poprawę zarówno czysto piłkarską jak i organizacyjną. I tak, po kilku - kilkunastu latach wahań formy z obu stron, zmian zawodników, trenerów, taktyk, oba wspomniane kluby spotykają się na szczycie. Dosłownie na szczycie. Walczą ramię w ramię w Primera Division, grają w Lidze Mistrzów. Oba zespoły osiągają poziom nieosiągalny dla innych hiszpańskich drużyn. Kibice się cieszą, dopingują swoje ukochane drużyny, ale powoli zdają sobie sprawę z tego, że cały sezon powoli traci na sensie przy tak łatwych zwycięstwach, wiedzą, że liczą się derby, że wynik tych meczów będzie stanowił ekstremalnie ważny czynnik na wygląd końcowej tabeli.

Przez tygodnie budowana atmosfera, wymiany opinii, poglądów, sypanie jak z rękawa statystykami pokazującymi słabe strony drużyny przeciwnej, wytykanie wad i błędów. Miliony ludzi przed telewizorami, transmisje na cały świat i zaczyna się spektakl. Na przestrzeni ostatniego sezonu i wyjątkowo dużej liczby meczów między tymi drużynami mogę stwierdzić, co chyba nikogo nie zaboli ani nie zszokuje – różnica poziomu zaczyna się zacierać. I to jest normalne, bo po takiej dawce spotkań oba zespoły znają się jak przysłowiowe „łyse konie” i tylko kwestią czasu jest, kiedy nie będzie można wskazać faworyta, a mecze będą wygrywać raz Katalończycy, a raz Królewscy. I jakościowo derby tylko na tym zyskają, przynajmniej dla mnie, dla neutralnego kibica.

Nie mam zamiaru rozbierać tutaj na czynniki pierwsze rzekomych czy prawdziwych symulacji Barcelony, agresywnych czy może po prostu twardych zachowań graczy Mourinho, opowiadać się za jedną ze stron, być sędzią w tym konflikcie. Bo po meczach derbowych w Anglii, Niemczech czy Włoszech też tego nie mam w zwyczaju robić. Oceniam to, co widzę w telewizji, to co widzę w statystykach. Nie to, co wychwyciła kamera na YouTube. W telewizji w ostatnim meczu widziałem dwie drużyny głodne sukcesu, drużyny walczące, podchodzące do tego wyjątkowego meczu bardzo ambicjonalnie. Barcelona grała „swoje”, lecz Pep Gaurdiola wie, że nawet najlepszy system w końcu upadnie, jeśli będzie pozostawał schematyczny i czytelny. Sprowadzenie Fabregasa i Sancheza ma wydatnie pomóc jeszcze bardziej zdominować drużyny przeciwne. Natomiast Real na bieżąco odrabia swoje zadania domowe po kolejnych meczach z Barcą i to widać. Dalej ma problemy żeby narzucić swój styl gry, swój sposób rozgrywania piłki, ale widać znaczny progres w wielu elementach. Tylko się cieszyć, że poziom staje się bardziej wyrównany, a mecze coraz bardziej pasjonujące! Ale czy na pewno…?

Z perspektywy czasu widzę, że to nie o to już chodzi. Nie chodzi o wynik, nie chodzi o to, żeby zadowolić piękną grą kibiców piłki nożnej (nie tylko fanów Barcelony i Realu!!) Możecie powiedzieć, że te derby zawsze tak wyglądały. Moim zdaniem derby w erze Internetu to uwalniane jeszcze większe pokłady agresji, nie konstruktywnych kłótni na forach i typowej pyskówce, wręcz chuligance, lecz nie na pięści, a na klawisze klawiatury. Cała ta atmosfera, potwornie wręcz nakręcona przed kibiców, media, odciska swoje piętno na tych meczach, na piłkarzach. Teraz chodzi o pokazanie wyższości, o hegemonię, o ośmieszenie rywala. I to nie tylko na boisku, ale też w Internecie, tyle że między kibicami te derby trwają cały rok. Wybaczcie za tak chłodne podejście, może gdybym mieszkał od urodzenia w Madrycie czy Barcelonie to budziłoby to we mnie większe emocje.

Miłosz Micherda
Więcej na ten temat: Hiszpania Publicystyka