Historia polskich transferów - Władysław Żmuda
2010-01-16 10:45:51; Aktualizacja: 14 lat temuDla każdego piłkarza największym marzeniem jest udział w Mistrzostwach Świata. Niezwykłe i niepowtarzalne przeżycie, stanowi powód do niemałej dumy nawet długo po zakończeniu kariery. Jeżeli jednak występuje si(...)
55-letni dziś Żmuda piłkarską karierę rozpoczynał w Motorze Lublin i tam miało również początek pasmo jego sukcesów. W 1971 roku wraz z drużyną juniorów zdobył mistrzostwo kraju. Wówczas młodym stoperem zainteresowała się Gwardia Warszawa i niedługo potem, dokładnie w roku 1972, podpisał kontrakt z pierwszoligowcem. Na swoje pierwsze Mistrzostwa Świata (RFN 1974) pojechał jako piłkarz stołecznego klubu, ale na odbywającej się w Zachodnich Niemczech imprezie zaprezentował się wyśmienicie i po turnieju, który przyniósł Polsce pierwszy mundialowi medal, zmienił barwy klubowe. Nowym pracodawcą utalentowanego stopera został Śląsk Wrocław.
Zwieńczeniem krajowego etapu kariery Żmudy był Widzew Łódź. Do transferu doszło w 1980 roku. I tu, podobnie jak we wszystkich wcześniejszych zespołach, miał pewne, niepodważalne miejsce w podstawowym składzie. Mundial w Hiszpanii poprzedzony był nieudanym występem w Argentynie. Dojście „zaledwie” do ćwierćfinału powszechnie uznano za klęskę, a pracę stracił dotychczasowy selekcjoner biało-czerwonych, Jacek Gmoch.Wracając do mistrzostw na Półwyspie Iberyjskim – Żmuda grał we wszystkich spotkaniach podczas czempionatu i walnie przyczynił się do zajęcia trzeciego miejsca wśród najlepszych drużyn narodowych świata. Polska przeżywała wtedy najwspanialsze momenty w swojej historii – dwa srebrne medale [przyznawane za trzecie miejsca – przyp. red.] zdobyte w mistrzostwach globu, złoto i srebro (za pierwsze i drugie miejsce) wywalczone na Igrzyskach Olimpijskich odpowiednio w Monachium (1972) i Montrealu (1976). Na chwilę obecną, nawiązanie do tamtych sukcesów lat 70. i początku 80. wydaje się utopią.
Po trzecich z kolei Mistrzostwach Żmuda, jako 28-latek, wyjechał za granicę. – Miałem propozycje z różnych klubów, ale ostatecznie zdecydowałem się na przejście do Hellas Werona – wyjaśnia. Z drużyną „Gialloblu” podpisał trzyletni kontrakt, a kosztował 420 tysięcy dolarów. Powszechna wówczas zasada wyjazdów tylko po trzydziestce została złamana. Dlaczego? Po pierwsze, Włosi zdecydowali się na wyłożenie całkiem pokaźnej sumy. Zważywszy na metryczkę piłkarza, który dobijał powoli do trzydziestki, i proponowane pieniądze, oferta werońskiego klubu była tą z gatunku nie do odrzucenia. Po drugie natomiast, relacje Żmudy z władzami były nadspodziewanie dobre. – W związku z transferem władze nie robiły mi żadnych problemów. Już wcześniej miałem obiecane, że jeśli oferta któregoś z zagranicznych klubów mnie zadowoli, mam wolną rękę w wyborze. Mogę wyjeżdżać – podkreśla.
Pobyt we Włoszech nie ułożył się jednak do końca po myśli Żmudy. W tym przypadku nie zależało to jednak od niego samego. Pojawiły się bowiem problemy z kontuzjami. Urazy spowodowały, że podczas dwóch sezonów spędzonych w północnych Włoszech rozegrał jedynie siedem spotkań. A mogło ich być o wiele więcej. – Moja umowa miała obowiązywać przez trzy lata. Miałem jednak problemy ze zdrowiem, odniosłem dwie kontuzje, a po każdej z nich miałem operację. Po dwóch sezonach doszliśmy do porozumienia w sprawie przedwczesnego rozwiązania kontraktu. Kartę zawodniczą miałem wtedy na ręku – wyjaśnia Żmuda.
Po epizodzie w Weronie przyszedł czas na Stany Zjednoczone. Był rok 1984, wielki kryzys w amerykańskiej piłce. Soccer ewidentnie przegrywał rywalizację ze sportami wiodącymi po względem popularności w USA, czyli koszykówką, baseballem, futbolem amerykańskim i hokejem. Nie pomogły ogromne nakłady finansowe i kampania medialna. Za Oceanem grali tak znamienici piłkarze, jak Franz Beckenbauer, Kazimierz Deyna czy sam Pele, ale nawet takie tuzy światowej piłki kopanej nie zdołały przekonać Amerykanów do wzmożonego zainteresowania tą właśnie dyscypliną. W ich odczuciu bowiem była zdecydowanie zbyt nudna i monotonna. Na jankeskim gruncie piłka nożna po prostu się nie przyjęła. Z tego powodu liga stanęła na skraju bankructwa, a niedługo potem ogłosiła swoją upadłość. – Cosmos [Nowy Jork – przyp. red.] potrzebował piłkarzy. Do końca rozgrywek zostały trzy miesiące i wiadomo było, że liga splajtowała. Podjąłem jednak decyzję, że na ten czas przeniosę się do Ameryki – opowiada Żmuda.
Upłynęły trzy miesiące i jesienią tego samego roku Żmuda wrócił do Włoch. Było to US Cremonese, klub występujący w Serie A. – Włochy były krajem, który już dobrze znałem. Cremonese było mną zainteresowane i podpisałem z nimi kontrakt. Byłem wolnym piłkarzem, więc nic za mnie nie zapłacili. Znałem to środowisko, znałem otoczenie. Na koniec kariery nie chciałem robić żadnych poważniejszych zmian. Z wyjazdu do Cremonese byłem bardzo zadowolony – konkluduje Żmuda. A był to wybór trafny. Nękany kontuzjami 30-letni już wtedy defensor miał okazję jeszcze przez rok występować w bardzo mocnej włoskiej ekstraklasie. Dwa ostatnie sezony spędził natomiast na jej zapleczu, w Serie B.
Żmuda był niezwykle utalentowanym obrońcą, z ogromnym potencjałem, z wielkimi możliwościami. Jego rozwój skutecznie hamowały jednak poważne kontuzje. Świetnie to widać zagranicznej części jego kariery. W Polsce sukcesów odniósł niemało. Wystarczy przypomnieć choćby dwa tytuły Mistrza Polski zdobyte z Widzewem Łódź w latach 1981 i 1982, 1/16 Ligi Mistrzów 81/82 i druga runda Pucharu UEFA 80/81, a ze Śląskiem – ćwierćfinał Pucharu Zdobywców Pucharów w sezonie 1976/1977, dwukrotnie 1/8 finału Pucharu UEFA [1975/76 i 1978/79 – przyp. red.], tytuł mistrzowski w roku 1977 i Puchar Polski dwanaście miesięcy wcześniej. Niespełniony na Zachodzie, spełniony w ojczyźnie – tak najkrócej można opisać Żmudę.
Nic nie zmieni jednak faktu, że dla reprezentacji Polski był niezwykle ważnym piłkarzem. W drużynie narodowej wystąpił aż 91 razy [więcej gier na koncie mają tylko Grzegorz Lato oraz Kazimierz Deyna – przyp. red.] i strzelił dwie bramki. Prawdziwy fenomen stanowi liczba 21 meczów na Mistrzostwach Świata – wynik niesamowity i niezmiernie trudny do powtórzenia. Dla rodaków – w tym momencie – na pewno nieosiągalny. Wraz z kadrą odnosił największe sukcesy w historii polskiego futbolu, był jednym z budowniczych potęgi naszej piłki, której ostatni akcent miał miejsce już niespełna 28 lat wstecz.
Mateusz Jaworski