Małe EURO (5)
2012-07-10 19:56:17; Aktualizacja: 12 lat temu Fot. Transfery.info
Do czwartku - znowu - mamy wolne od EURO. Wczoraj natomiast, jak już wspominaliśmy, byliśmy na meczach Estonii z Hiszpanią i Francji z Anglią. Niżej kilka refleksji:
1) Nie ma najmniejszej przesady w tym, że młodzieżowe reprezentacje Hiszpanii dosłownie kopiują styl swoich starszych kolegów, którzy niedawno obronili Mistrzostwo Europy. Od bramkarza po napastników - wszystko wygląda identycznie. Technika, gra na jeden kontakt czy tak wychwalany przez nas pressing. Można by jeszcze długo wymieniać.
2) Gerard Deulofeu. Z tym chłopakiem jest pewien problem. Od razu widać, że to wielki talent, materiał na świetnego piłkarza. Bajeczna technika, szybkość i drybling - dzięki nim potrafi minąć każdego obrońcę, który stanie mu na drodze i rzuci wyzwanie. M.in. dlatego Arno Pijpers nie miał skrupułów i wysyłał przeciwko Deulofeu nawet czterech piłkarzy. Ten sam Deulofeu ma jednak dwie dosyć istotne wady. Po pierwsze, bywa zbyt schematyczny, dążąc za wszelką cenę do linii końcowej, po czym zostaje mu tylko wrzutka - najczęściej mało precyzyjna . Co z tego, że rywali mija jak pachołki? Sztuka dla sztuki. Lewa noga wciąż dużo słabsza niż prawa, więc nie łamie akcji do środka, a jeśli już się na to zdecyduje - o strzale lepiej nie wspominać.
Po drugie, obrażalski z niego typ. Dużo gestykuluje, wkurza się na kolegów i mocno się z tym obnosi. W Barcelonie ponoć mają z nim taki kłopot, że Deulofeu - mimo 18 lat - już zmaga się z sodówką. Przyglądając się jego mowie ciała na boisku, nie można się z tym nie zgodzić. Kiedy jego koledzy wpatrują się w trenera jak w obrazek, podczas gdy ten przekazuje im swoje uwagi, Deulofeu nawet nie udaje zainteresowana.
Z Estonią wypadł naprawdę przeciętnie. Długimi okresami wyglądał, jakby marzył tylko o jednym - o zejściu z boiska. Skoro my to widzieliśmy, widział to również Lopetegui. Reakcja? Szkoleniowec trzymał Deulofeu na boisku do samego końca, widocznie wbrew jego woli - za karę.
Podkreślamy jednak, raz jeszcze - to naprawdę ogromny talent.
3) Angielskie metody szkoleniowe. Kiedy wybrzmiał ostani gwizdek meczu Francja-Anglia, a "Three Lions" zapewnili sobie tym samym pierwsze miejsce w grupie i uniknęli Hiszpanii w półfinale, nie było żadnego świętowania. Noel Blake coś tam rzucił w kierunku piłkarzy, którzy już rozsiedli się w kółku pod ławką rezerwowych i otrzymywali instrukcje od trenera przygotowania fizycznego. Cała sytuacja przypominała nam oryginalny manewr Phila Browna, który prowadząc Hull City kazał zawodnikom w przerwie spotkania z Manchesterem City zostać na murawie i wysłuchać tego, co miał do powiedzenia. Nic tam, że temperatura spadła wówczas znacznie poniżej zera...
I siedzieli Anglicy na murawie stadionu w Kardiorgu dobre 15 minut. Wykonali w tym czasie kilka ćwiczeń i dopiero udali się do szatni. Francuzi? Tylko czmychnęli do szatni. Tam pewnie oswajali się z myślą, że w czwartek przejedzie się po nich Hiszpania.
4) Atak dla napastników! Nie dotyczy to rzecz jasna Hiszpanii del Bosque, ale 99% pozostałych drużyn - już owszem. Nawiązywaliśmy do nominalnego stopera Martina Kase, który miał straszyć Greków. Nie postraszył. Na Hiszpanię Pijpers wystawił już klasyczną "9", Artura Rattela (nawet numer się zgadzał) i choć nie miało to większego znaczenia dla losów meczu, to przynajmniej gospodarze wyglądali z przodu jako tako. Tzn. widać było, że nie biega tam stoper, a ktoś kto ma pojęcie o grze na tej pozycji. W każdym razie, Pijpers jak del Bosque?
***
Wtorkowe przedpołudnie spędziliśmy w rejonie przepięknego Kardiorgu. O tamtejszych parkach wprawdzie czytaliśmy, oglądaliśmy zdjęcia, ale i tak byliśmy pod ogromnym wrażeniem. Urokliwa okolica. Odwiedziliśmy też muzeum sztuki KUMU, mieszczące się w nowoczesno-futurystycznym budynku, powstałym w 2006 roku. Dwa lata później KUMU wygrało prestiżową European Museum of the Year Award. Miejsce jak najbardziej godne polecenia - nawet dla kogoś, kto ze sztuką obcują tylko od święta.
***
Do piłki jednak. Wczesnym wieczorem byliśmy na meczu, określanym przez miejscowych starciem Estonii z Azejbedżanem. Kalju podejmowało Chazar Lenkoran, znany polskim kibicom z dwumeczu z Lechem Poznań w eliminacjach ostatniej edycji Pucharu UEFA. Na trybunie prasowej naliczyliśmy sześciu dziennikarzy, którzy przyjechali z ojczyzny za "Kaukaską Chelsea". W Tallinie pojawiła się także nieliczna grupa azerskich fanów, momentami słyszalna - zwłaszcza kiedy miejscowa grupa ultrasów zbierała siły na kolejne przyśpiewki.
***
Drugi dzień z rzędu albo mamy przewidzenia, albo klony Howarda Webba są wszędzie. Wczoraj arbiter ze Słowacji, dzisiaj czwórka sędziowska z Norwegii, w której aż trzech (łysi) przypominało postawnego policjanta z Yorkshire. Ile to jeszcze potrwa?
***
Azerowie to wyjątkowo ekspresyjny naród. Niektórzy dziennikarze wiwatowali już wtedy, gdy oba zespoły wychodziły na murawę. Piłkarze raz po raz gestykulowali, wyrażając dezaprobatę dla decyzji sędziego - że faul, że ręka, że wyszło albo nie wyszło za linię. Po pierwszej bramce wszyscy przybysze z Azerbejdżanu wpadli w szał radości - rezerwowi wybiegli z ławki jak psy spuszczone z łańcuchów, a rozentuzjazmowani dziennikarze tak się radowali, że aż rozbolały nas uszy.
***
Sam mecz był dosyć nudny. Stop, wróć - wiało nudą! Optycznie lepsze wrażenie sprawiał Chazar, który piłkarsko przewyższał Kalju pod każdym względem - technicznie, taktycznie i organizacyjnie. Może przydomek "Kaukaska Chelsea" został nadany trochę na wyrost, trochę na zachętę (jak kultowy puchar w kultowym "Misiu"), ale na tle stołecznej drużyny prezentowali się jak Chelsea z najlepszych lat. Wszystko pod kontrolą.
***
Jeżeli radość po pierwszym golu była - hmmm - ekspresywna, to po drugim golu zapanowała prawdziwa euforia. Znowy rozbolały nas uszy, kilkanaście rąk wzniosło się ku niebo. Z kolei sympatycy gospodarzy zaczęli tłumnie opuszczać stadion, w 85 minucie. No cóż...