Po trofea na czarnym koniu
2013-03-08 08:59:45; Aktualizacja: 11 lat temuKażdy piłkarski sezon kreuje idealnych rzemieślników tej dyscypliny, którzy w stadzie prezentują się niczym husaria Jana Karola Chodkiewicza w bitwie pod Chocimem, miażdżąc każdą żywą istotę którą napotka na swej drodze.
Takim mocarstwem do niedawna zdawała się być drużyna Barcelony, w zasadzie nią była w pełnym tego słowa znaczeniu. Jednak jak to w życiu bywa, wszystko ma swój koniec i niejako "Duma Katalonii" tego końca sięga. Może się z tym nie zgadzać i wcale im się nie dziwie, bo nie znam potęgi, która bez walki zwalnia swój tron, który był dotychczas wyznacznikiem wielkości tejże potęgi.
Wspomniany tron był przedmiotem walki, szarpaniny, może nawet i przedłużającej się w nieskończonośc wojny, pomiędzy Realem a wyżej zaprezentowaną drużyną Barcelony. Konflikt zbrojny dostarczał nam emocji co nie miara. Wszystkie mecze w każdym z sezonów polskiej ekstraklasy razem wzięte nie byłyby w stanie wypełnić poziomu adrenaliny w taki sposób w jaki napełniła nas tą substancją każda pojedyncza potyczka w El Clasico.
Dziś jednak w wyniku naturalnej reakcji organizmu ludzkiego, Gran Derbi odkładają się nam niczym tłuszcz, wypełniający "żywność" sprzedawaną w restauracjach sieci McDonald. Przejedzeni, bądź nawet przeżarci nie mamy ochoty na więcej, bo czujemy się już syci. Rozepchane przez seryjne odcinki pod tytułem El Clasico metaforyczne brzuchy, domagają się czegoś świeżego, czegoś co zainspiruje, co posmakuje i przede wszystkim będzie zdrowe.
Emocje podczas meczów pomiędzy Realem i Barcelona już dawno przestały być wznoszące na manowce, pomimo że, każde z tych spotkań jest piłkarskim widowiskiem. Po prostu nadmiar tego widowiska zaczął już kibiców nudzić.
W wyniku rewolucji, myslę że nawet trochę nieświadomie, potęgę swoją rozbudowuje drużyna, której bym nawet nie posądził o to, że tą potegą chce zostać. Dotychczas ten zespół plasował się najwyżej jako średniak swojej ligi, mając co prawda na koncie mistrzostwo kraju, jednak zdobyte, patrząc z dzisiejszej perspektywy, ponad 50 lat temu.
Wiele się zmienia w pokerowym rozdaniu Premier League. Najmocniejsze karty trzyma w ręku nie, prowadzący w lidze Manchester United, nie Chelsea, która juz nawet w Bukareszcie sobie nie radzi, lecz piłkarski czarny koń tego sezonu, Tottenham Hotspur. Wypełniony po brzegi armią niezniszczalną, zespół z White Heart Line, zapowiedział swoją dominacje całkiem niedawno, bo na początku bieżącego sezonu. Zespół Villasa-Boasa zaczynał z drugiego pola startowego, gdyż niestety Liga Mistrzów ich ominęła. Jednak trudno w tym doszukiwać się problemu, gdy głodni sukcesów zawodnicy zdominują piłkarską elitę, z Barceloną na czele, w przyszłym sezonie.
Receptą na sukcesy okrasza się głównie jednego zawodnika, Gareth'a Bale'a, jednak ma on podobne znaczenie dla swojej druzyny, jak Messi dla Barcelony. Nie gra na tyle egoistycznie, aby go nazywać Arjenem Robbenem, zresztą w ogóle nie ma w nim ciągu do gry samolubnej. Często wymienia podania z partnerami z zespołu, a swoją szybkość wykorzystuje w odpowiednich momentach, gdy zagranie do kolegi obok będzie gorszym rozwiązaniem niż indywidualna akcja. Można go nazwać liderem drużyny, ale nie całym zespołem, pomimo iż ostatnio tylko on zbiera nagrody dla najlepszego zawodnika meczu w Premier League. Jednak warto nadmienić, że gdyby nie koledzy, to Bale'a by nie było i tutaj jest ta recepta. Tottenham to po prostu wzajemnie się wpierający kolektyw.
Sukces kompletny, gdyż zarówno w lidze jak w i w europejskich pucharach Tottenham nie spuszcza nogi z gazu. W Premier League "Koguty" nie przegrały od 9 grudnia zeszłego roku, a ostatnią porażkę u siebie, na White Heart Line, piłkarze Villasa-Boasa ponieśli w listopadzie. W Lidze Europejskiej Tottenham radzi sobie nawet lepiej, gdyż dotychczas nie doznał żadnej porażki. Pierwszego kroku do uziemienia "Kogutów" miał wczoraj dokonać Inter Mediolan, jednak także oni sobie nie poradzili. Na White Heart Line gospodarze roznieśli "Nerazzurri" 3:0, a bohaterem meczu ponownie został ogłoszony Gareth Bale, którego bramkę oceniono jako IncerdiBale.
Każdy sezon kreuje nam historię, którą potem pamiętamy przez długi czas. Jednak nic tak nie zapada w pamięć jak zwycięstwa piłkarskich średniaków, zwłaszcza, gdy po drodzę zdepczą jakieś mocarstwo. Przypominam tylko, że nie tylko w Lidze Europejskiej jest na kogo liczyć (Tottenham).W Lidze Mistrzów mamy zaliczaną do średniaków, bądź jak kto woli do roli czarnego konia, polską Borussie Dortmund.