Przełamanie Nikolicia i niepodważalna różnica klas przy Łazienkowskiej

2016-03-16 19:40:06; Aktualizacja: 8 lat temu
Przełamanie Nikolicia i niepodważalna różnica klas przy Łazienkowskiej Fot. Transfery.info
Źródło: transfery.info

Spokój, pewność i koncentracja. Trzy cechy dzięki którym Legia sprawiła, że półfinałowy rewanż będzie tylko pozbawioną emocji formalnością.

16. grudnia 2015 roku na Stadionie Miejskim we Wrocławiu czara goryczy się przelała. Niby pięć dni wcześniej Śląsk pierwszy raz od trzech miesięcy wygrał spotkanie, ale kibice traktowali wygranie ćwierćfinału Pucharu Polski jako swego rodzaju pewnik. Stało się zupełnie inaczej. Gospodarze przełożyli na boisko wszystko złe, co prezentowali w ostatnich tygodniach i przegrali z będącym Goliatem tego starcia bydgoskim Zawiszą. Przyjezdni pokazali kawał dobrego futbolu i mało kto wtedy śmiał przypuszczać, że mający niepodważalny wpływ w ten sukces, Maciej Bartoszek, nie będzie prowadził tego zespołu w półfinale tych rozgrywek.

Mało kto, a nie nikt, bo ludzie jakkolwiek związani z „Rycerzami Pomorza” zdążyli już przyzwyczaić się, że Radosław Osuch nie jest osobą, której choćby w najmniejszym stopniu zależy na byciu konwencjonalnym. I tak o to, wraz z początkiem 2016 roku w obieg poszła wiadomość, iż nowym szkoleniowcem Zawiszy będzie Zbigniew Smółka.

Już po tym jak poznaliśmy wyjściowe jedenastki widać było, że nie jest to facet, któremu ręce się trzęsą na myśl o rywalizacji z Legią. Postawił od pierwszych minut na aż pięciu zawodników sprowadzonych do Bydgoszczy w zimowym okienku transferowym, a najlepszy snajper drużyny, Szymon Lewicki, rozpoczął mecz na ławce rezerwowych.

Samo ustawienie piłkarzy na boisku również wyglądało niecodziennie, ale tylko na pierwszy rzut oka, bo Zawisza również w dwóch kolejkach ligowych korzystał z formacji 3-5-2. Jej nadrzędnym celem jest uniemożliwienie przeciwnikowi posyłania prostopadłych piłek za plecy obrońców, jednak już w 5. minucie wzięło ono w łeb. Goście wyglądali na bardzo skoncentrowanych oraz sprawiali wrażenie, że wiedzą co mają robić na murawie, jednak nie wzięli pod uwagę, że w stolicy gra pewien Pan piłkarz, który potrafi to, co stanowczo nie mieści się w 1.ligowych standardach. Ondrej Duda, bo o nim mowa, dostał piłkę w środkowej strefie boiska i bez zbędnego zastanowienia posłał idealnie dopieszczoną futbolówkę w kierunku wychodzącego na pozycję Prijovica. Obronną ręką ze starcia z rosłym napastnikiem Legii wyszedł Węglarz, jednak chwilę później musiał już skapitulować. Po krótko wykonanym kornerze i dośrodkowaniu Brzyskiego Nemanja Nikolic trafił do siatki i tym samym pierwszy raz od Walentynek zapisał się na listę strzelców.

To jest właśnie cały futbol. Można nad nim dywagować godzinami i nie spać po nocach, by w końcu wpaść na jakiś misterny plan, który będzie optymalny dla zespołu, a już po paru minutach gry może on spalić na panewce.

Pierwszy gol nie ostudził na dobre zapału Zawiszy. W dalszym ciągu zespół z niższej klasy rozgrywkowej starał się utrudniać grę faworyzowanemu gospodarzowi, a nawet w 12. minucie był o włos od strzelenia wyrównującego gola. Dobra wrzutka z rzutu rożnego zaowocowała tym, że po uderzeniu głową, całkowicie pozbawionego krycia, Piotrka Stawarczyka kibice stołecznej drużyny wstrzymali oddech i z zapartym tchem śledzili tor lotu futbolówki, która ku ich uciesze nie pozwolił jej wylądować w siatce.

Do końca pierwszej połowy zawodnicy Legii mieli spore problemy ze sforsowaniem obrony bydgoszczan. W środku pola nieźle spisywał się Gal Arel, grający w przeszłości w Segunda Division, który swoją determinacją napędzał kolegów z drużyny. Taki rozwój rzeczy nie podobał się trenerowi Czerczesowowi. Osetyjczyk stawał na głowie przy linii boiska i za wszelką cenę chciał by w poczynania jego zawodników nie wdarł się ani gram pychy.

Druga część gry odbywała się już pod dyktando tylko jednej ekipy. Warszawianie wyszli na nią jak po swoje i już na jej początku mieliśmy swego rodzaju deja vu. Goście byli ustawieni zdecydowanie zbyt głęboko, co wykorzystał Guilherme i w 49. minucie po błyskawicznej akcji kombinacyjnej oddał strzał, który z niemałym trudem obronił Węglarz. Legia w bliźniaczy sposób wykonała rzut rożny po którym fantastycznym uderzeniem z dystansu popisał się Łukasz Broź. Bramka na 2:0 była gwoździem do trumny dla motywacji piłkarzy Zawiszy i kolejne bramki wydawały się kwestią czasu.

Co przykre braki w koncentracji udzieliły się między innymi Kamilowi Drygasowi. Wielu wróży środkowemu pomocnikowi gości wielką karierę, jednak w dzisiejszym spotkaniu najzwyczajniej w świecie się spalił. Po tym jak niedokładnie zagrał na własnej połowie do M'voto, który delikatnie mówiąc, nie może pochwalić się zwinnością Leszka Blanika, skutkowało tym że Francuz stracił piłkę i po chwili Nemanja Nikolic podwyższył wynik spotkania. To nie był ostatni gol Węgra, bo w 79. minucie zdobył czwartego gola dla Legii.

Oprócz zawodników Zawiszy, niezadowolenia po tym meczu mają prawo nie ukrywać jeszcze dwie osoby. Do Euro 2016 pozostało 88 dni, a Adamowi Nawałce przez dzisiejszą, słabą postawę Michała Pazdana pewnie przybyła garść siwych włosów. Drugim, któremu daleko do uśmiechu jest Łukasz Broź. Prawo obrońca zagrał jak z nut, ale chyba nikt, począwszy od sprzątaczki klubowej, a skończywszy na Czerczesowie, nie myśli, że może on wygryźć ze składu Artura Jędrzejczyka.

Legia gromi Zawiszę i może nie dwoma nogami, ale jedną i połową drugiej jest już na Narodowym.