Publicystyka: Leo, why? Koementarz po meczu Ukraina - Polska (1:0)

2008-08-21 18:54:05; Aktualizacja: 16 lat temu
Publicystyka: Leo, why? Koementarz po meczu Ukraina - Polska (1:0)
Redakcja
Redakcja Źródło: Transfery.info

Nasza reprezentacja rozegrała mecz towarzyski z Ukrainą ze znanym już kibicom skutkiem. Jesteśmy już przyzwyczajeni do faktu, że towarzyskie mecze reprezentacji dawno utraciły swój prestiżowy charakter i pełnią(...)

Nasza reprezentacja rozegrała mecz towarzyski z Ukrainą ze znanym już kibicom skutkiem. Jesteśmy już przyzwyczajeni do faktu, że towarzyskie mecze reprezentacji dawno utraciły swój prestiżowy charakter i pełnią rolę sparingów, w których selekcjonerzy eksperymentują ze składem i taktycznymi ustawieniami. Nie licząc harców naszego mniej lub bardziej reprezentacyjnego zaplecza z juniorami Maccabi, było to pierwsze po nieudanych finałach Mistrzostw Europy spotkanie Beenhakkera i jego częściowo odnowionego sztabu z kadrowiczami. Pierwsze i jednocześnie ostatnie przed rozpoczynającymi się dla nas 6-go września meczem ze Słowenią eliminacjami Mundialu 2010.

Gdybyśmy występy w Austrii zakończyli udanie, nie byłoby problemu. Szkoleniowcy i kadrowicze wypiliby wspólną herbatkę, podzielili się wrażeniami z wczasów, pobawili w dziada na treningu i jeszcze raz przećwiczyli sprawdzone schematy gry w trakcie meczu. Meczu, którego towarzyskość podkreślało spotkanie towarzysza Surkisa z towarzyszem Listkiewiczem i sielankowa atmosfera na trybunach, której nie zepsuła nawet przyśpiewka polskich kibiców „gramy u siebie”, co w kontekście miejsca jego rozgrywania mogłoby w innych okolicznościach stanowić przyczynek do międzynarodowego skandalu. Na szczęście Ukraińcy nie połapali się w tych niuansach lub woleli udawać, że nie rozumieją polskiego.

Nasz problem polegał jednakże na tym, że w Austrii dostaliśmy baty, co stawiało pod znakiem zapytania sens kontynuacji, zarówno pod względem taktycznym jak i personalnym. Zaraz po „austriackim laniu” głosy opinii publicznej były jednoznaczne – kadra wymaga rewolucyjnego przewietrzenia. Z drugiej strony pierwsze mecze o punkty za pasem i innych okazji do przećwiczenia ustawienia na Słowenię w „warunkach bojowych” już nie będzie.

Leo zdecydował się na częściowe odświeżenie składu rezygnując z Żurawskiego, Bąka (sam podał się do dymisji), Jopa, Wasilewskiego – czyli tych, którzy na austriackich boiskach zawiedli. Nie otrzymał też powołania Saganowski, akurat jeden z nielicznych, który nie musiał się wstydzić, za to znalazł miejsce w kadrze gremialnie i całkowicie zasłużenie skrytykowany Krzynówek. Powołania otrzymało paru „młodych-zdolnych” oraz ten, którego przed finałami ME vox populi domagał się najgłośniej, czyli Ireneusz Jeleń.

W sumie, skład kadry większych emocji nie wzbudził. Sensacją zapachniało dopiero parę godzin przed meczem. Agencje puściły w świat newsa, że zagramy w nowym dla nas ustawieniu … No właśnie, jakim? Tu zaczęły się pierwsze szumy informacyjne. Jedni podawali 3-5-2 inni upierali się przy 5-3-2, a wszyscy zdawali się kompletnie ignorować fakt, że Leo od pewnego czasu preferuje grę z jednym wysuniętym napastnikiem. Wystarczająco już niejasną sytuację skomplikowano dodatkowo wieścią, że ustawienie ma płynnie przejść w 4-4-2, jeśli gra w nowym schemacie się nie sprawdzi.

Jak było naprawdę? Otóż, nasza reprezentacja rozpoczęła mecz w ustawieniu 3-4-2-1. Z tyłu trójka stoperów: Dudka, Żewłakow, Kokoszka. Przed nimi dwóch defensywnie ustawionych środkowych pomocników Lewandowski i Murawski oraz boczni Golański i Krzynówek. Z przodu dwóch ofensywnych rozgrywających Błaszczykowski ze Smolarkiem i wysunięty środkowy napastnik Jeleń.

Współcześnie autorstwo zasad taktyki gry w takim ustawieniu przypisać trzeba Guusowi Hiddinkowi, który grając trójką stoperów odnosił sukcesy z reprezentacją Korei oraz PSV Eindhoven. Próbował też do takiego ustawienia wdrożyć Rosjan, ale przed finałami ME szczęśliwie dla „sbornej” wrócił do gry czwórką obrońców. Taktyka Hiddinka wyglądała podobnie „na papierze”, lecz w rzeczywistości różniła się bardzo od upowszechnionej w latach 80-tych i 90-tych przez Niemców taktyki gry piątką obrońców, w której środek obrony stanowiła trójka: wymiatacz (mylnie zwany libero) i dwóch kryjących stoperów. Istotą niemieckiego systemu była głębia linii obrony, którą zapewniał wymiatacz i indywidualne krycie dwójki napastników przez stoperów. W systemie Hiddinka trójka stoperów gra w linii broniąc strefą. W momencie rozgrywania piłki stoperzy ustawieni są szeroko, obaj „boczni” stoperzy (w naszym przypadku Dudka i Kokoszka) znajdują się przy liniach autowych. W grze obronnej ich pozycje zajmują cofający się skrajni pomocnicy (Golański i Krzynówek), a oni schodzą do środka i wspólnie z centralnym stoperem (Żewłakow) zabezpieczają obszar pola karnego. Przedpole „czyści” dwójka defensywnych pomocników (Lewandowski, Murawski). Natomiast w grze ofensywnej konstruować akcje mieli ustawieni w kwadrat rozgrywający, a boczni pomocnicy powinni przeobrażać się w skrzydłowych. Tak opisane nie wydaje się to szczególnie skomplikowane i pewnie wszystko działa sprawnie, jeśli ma się do takiej taktyki odpowiednich wykonawców i dość czasu, by ją przećwiczyć.

Zabrakło jednego i drugiego i w rezultacie nasza drużyna w pierwszej połowie przypominała błądzących we mgle turystów. Obrońcy gubili się w defensywie, a chaos dodatkowo pogłębiały indywidualne błędy, w czym celował zmieniony w przerwie Kokoszka. Boczni pomocnicy nie nadążali z powrotem do defensywy i w rezultacie ukraińskie ataki skrzydłami nie napotykały większego oporu. Jedyne co zdążył w tym meczu potwierdzić Golański, to opinia, że ma nogi z porcelany. Krzynówek potwierdził wcześniej znany fakt, że w obronie jest pożyteczny jak wazon z kwiatami, to znaczy rolę tam pełni wyłącznie dekoracyjną. Aż dziwne, że po kontuzji Bronowickiego nie sięgnięto po grającego przecież na Ukrainie i tam chwalonego Seweryna Gancarczyka. Nie korzystając z usług gracza Metallista Charków straciliśmy rzadką ostatnio okazję do sprawdzenia na lewej obronie lewo-nożnego obrońcy.

W drugiej linii przed przerwą też nie działo się nic, co mogłoby Beenhakkera i nas napawać optymizmem. Trudno mieć pretensje do Lewandowskiego – zrobił, co do niego należało ryglując nasze przedpole. Wydaje się, że w ustawieniu przed przerwą głównym playmakerem powinien być Murawski, to zadanie jednak wczoraj go przerosło. Ponieważ ani Błaszczykowski, ani Smolarek też do konstruowania gry się nie kwapili, nasze poczynania ofensywne nie mogły wyrządzić ukraińskiej defensywie żadnej krzywdy. Po przerwie rozegranie akcji poprawiło się, zwłaszcza od 56 minuty, kiedy na boisku pojawił się Majewski. Wyjściowy „magiczny kwadrat” pomocników zastąpiliśmy mniej lub bardziej świadomie ustawieniem 3-5-1-1, przy czym środek drugiej linii funkcjonował w ustawieniu defensywny pomocnik (Lewandowski) plus dwóch środkowych rozgrywających (Roger, Majewski). Przed polem karnym gospodarzy zaczęło się wreszcie coś dziać, było dużo więcej ruchu i choć okazji do strzelenia wyrównującej bramki nie stworzyliśmy wiele, to jednak obraz gry cokolwiek się poprawił.

Po występie Ireneusza Jelenia spodziewaliśmy się więcej. Jeśli Leo Beenhakker chciał tym meczem udowodnić, że piłkarz Auxerre nie jest właściwą opcją w roli wysuniętego napastnika, to mu się świetnie udało. Jeleń to nie jest łowca goli, ani król pola karnego, a kogoś takiego rozpaczliwie potrzebujemy. To szybkobiegacz, którego główny atut nie przyda się na nic, jeśli nie będzie otrzymywał prostopadłych podań od pomocników. Paradoksalnie, gdy na boisku wreszcie pojawił się ktoś kto potrafił taką piłkę zagrać, selekcjonerowi nie starczyło już cierpliwości i zdjął szybkiego napastnika zastępując go skrzydłowym, który w nowej roli nie bardzo potrafił się odnaleźć.

Co zatem wczorajszy mecz mógł powiedzieć naszemu selekcjonerowi? Czego na przykład dowiedział się o swoich podopiecznych?

Tego, że Fabiański jest szybki, nieźle gra na przedpolu, ale odbija piłkę do przodu zamiast w bok (ten jego błąd kosztował nas bramkę), a czasem łapiąc „wypluwa” ją przed siebie. Tego, że w kraju, w którym trudno znaleźć dwóch reprezentacyjnych stoperów, jeszcze trudniej znaleźć trzech reprezentacyjnych stoperów. Tego, że nie można liczyć na dobrą formę piłkarza, który nie gra regularnie w swoim klubie (odkrywcze, prawda?). Z pewnością i tego, że może Kowalczyk nie jest zdolniejszy od Golańskiego, ale na pewno zdrowszy. Tego, że Krzynówek nie nauczy się odbioru piłki wślizgiem i nie oduczy się już dryblować z wzrokiem wbitym w piłkę i dlatego udane dryblingi kończy fatalnymi dośrodkowaniami. Tego, że Smolarek może czasami być gwiazdą, potrafi (gdy jest w formie)dryblować i strzelać gole, ale nie jest i nie będzie liderem drużyny. Również tego, że Błaszczykowski dużo lepiej czuje się atakując prawym skrzydłem, natomiast ustawiony za środkowym napastnikiem najzwyczajniej nie wie co ma robić. Także tego, że Jeleń nie jest cudownym zbawcą polskiej reprezentacji, co nie znaczy, że nie będzie grał dobrze, gdy lepiej zagrają jego koledzy. I jeszcze tego, że nie każdy żonaty facet ma po paru dniach na tyle dosyć małżeństwa, by chętnie zwiać od żony do męskiego towarzystwa.

Mieliśmy więc we Lwowie typową selekcję negatywną. Wiemy na co nas nie stać, jeszcze nie wiemy na co nas stać. W meczu przeciw Słoweńcom prawie na pewno wrócimy do ustawienia 4-5-1 i używając terminologii wojskowej dwa pierwsze mecze eliminacji MŚ posłużą nam do „rozpoznania walką”. Tyle, że armia używa tej metody do rozpoznania sił wrażych, a nie własnych, bo te na ogół dobrze zna, ale to już szczegół.

Nie wiemy więc, o co tak naprawdę chodziło we Lwowie i wbrew popularnemu powiedzeniu, że jak nie wiadomo o co chodzi, to na pewno o pieniądze, tym razem na zadane w tytule pytanie nie da się zwięźle odpowiedzieć „for money”.

Autor: Krzysztof Suchomski

Więcej na ten temat: Inne Publicystyka