To był tydzień [odc.7]
2012-04-22 19:40:44; Aktualizacja: 12 lat temuO czymże miałbym pisać, jeśli nie o sobotnich Derbach Europy? Gdyby ten odcinek nie był poświęcony starciu Barcy z Realem popełniłbym grzech zaniedbania.
Sobotnie spotkanie między Barceloną a Realem było piękne. I to nie dlatego że np. kibicuję Królewskim. Mecz był piękny bo pierwszy raz od kilku ostatnich konfrontacji między tymi drużynami miała miejsce wyrównana walka o każdy metr boiska, o każdą piłkę. Z przebiegu całego spotkania ciężko było zdecydować, który zespół miał w tym meczu więcej do powiedzenia. Barca przez dłuższy czas utrzymywała się przy piłce, jednak było to posiadanie nieefektywne. Podobnie było z całą taktyką katalońskiej ekipy. Styl Barcelony jest doskonale znany wszystkim. Guardiola delikatnie modyfikując ustawienie zawodników w obronie, w praktyce nie zmienia niczego (bo w sumie po co zmieniać ideał?). Xavi i spółka wygrywali mecz za meczem i wszyscy byli zadowoleni.
Jednak ostatni tydzień mocno zweryfikował ten osąd. Najpierw dzielnie stawiła Barcie czoła Chelsea, wygrywając na własnym obiekcie 1-0. Żelazna obrona, świetny Cech, odrobina szczęścia i niezawodny Drogba, okazały się wyśmienitym przepisem na zwycięstwo. Jose Mourinho w sobotni wieczór postanowił pójść podobnym tropem. Konsekwencja i dyscyplina w ustawieniu defensywnym Galacticos nie pozwoliły gospodarzom wczorajszych derbów Europy na zbyt wiele. Kilka szarż Messiego i prawie "setka" Xavi`ego to wszystko na co mogli liczyć. Nerwowo zrobiło się tylko wtedy, kiedy znów trochę przesadził Pepe (żółta kartka) oraz przy golu Alexisa. Warto zauważyć, ż ten gol Chilijczyka był owocem bombardowania bramki Casillasa, a nie wykończeniem koronkowej akcji Katalończyków. To również wiele mówi o postawie obrońców Realu w tym meczu. Jeśli chodzi o atak zespołu ze stolicy, to niczym specjalnym The Special One nie zaskoczył. Moim zdaniem było tak, ponieważ Portugalczyk wymyślił inny sposób na pokonanie rywala. Trzeba zwrócić uwagę jak sprawnie piłkarze z Madrytu przeprowadzali kontrataki. Dwa, góra trzy podania, jakiś rajd i już piłka toczyła się w pobliżu pola karnego Valdesa. Zresztą gol Cristiano Ronaldo był tego najlepszym przykładem. Drugą zabójczą bronią były stałe fragmenty gry. Rzuty rożne i wolne były tego wieczoru bardzo groźne dla podopiecznych Guardioli, czego dowodem oczywiście pierwsza bramka.Popularne
W kwestii samych wykonawców, w Realu nie było słabych punktów. Nikt drastycznie nie zawiódł, może trochę lepiej mógł spisać się Benzema. Natomiast w ekipie z Camp Nou słabych ogniw było kilka. Carlos Puyol nie zagrał na swoim zwyczajnym poziomie. Często tracił orientację, nie wiedział gdzie podziała się piłka. Dobrze się ustawiał, ale nie przełożyło się to na liczbę odbiorów. W środku pola nie stanął na wysokości zadania młody Thiago. Technikę ma ten piłkarz wyborną, jednak zbyt często spowalniał grę Barcy, zamiast ją przyspieszyć. Jakby bał się zagrać do przodu, oddawał za dużo podań wszerz boiska. Nie poszalał sobie drugi z młodej gwardii Guardioli - Tello. Może z powodu klasowego przeciwnika, może z powodu tremy, ten utalentowany wychowanek barcelońskiej szkółki nie zrobił dla drużyny niczego pożytecznego. Kiedy dostał piłkę miotał się na skrzydle, gubiąc się w dryblingu bądź próbie dośrodkowania. To jeszcze nie ich czas.
Podsumowując sobotnie Gran Derbi, wydaje się, że Real w końcu znalazł sposób na Barcelonę. Okazuje się, że wcale nie trzeba "parkować w bramce autobusu" żeby wygrać z wciąż najlepszą drużyną w Europie. Nie ma również po co dywagować na temat szans Katalończyków ze zdrowymi Fabregasem i Alexisem w wyjściowym składzie, bo taka szansa dopiero w przyszłym sezonie lub w finale LM.
Tego samego dnia co Gran Derbi w Hiszpanii, swoje derby miała też piłkarska Anglia. Wszyscy zacierali ręce na myśl o rywalizacji pomiędzy Arsenalem a Chelsea. Kanonierzy skutecznie (póki co) walczą o miejsce na podium na finiszu Premier League, natomiast Chelsea opromieniona (a może zmęczona?) zwycięstwem nad Barceloną, chciała podtrzymać dobrą passę na Emirates Stadium. Kibice wyczekiwali tego spotkania również z innego powodu. Jesienne starcie obu drużyn (Arsenal wygrał 5-3) było dotychczas najlepszym meczem angielskiej ekstraklasy w obecnych rozgrywkach.
Mimo braku goli emocji nie brakowało. Widać było, że The Blues podeszli do tego meczu identycznie jak do konfrontacji z Barcą. Wyborna postawa w obronie zachwyca tym bardziej, że na bokach defensywy zagrali rezerwowi Bosingwa i Bertrand. Ta dwójka spisała się znacznie lepiej niż ich odpowiednicy z przednich formacji. Oriol Romeu nie potrafił dobrze ustawić się i odebrać piłki rywalom. O rozegraniu nie wspominając. Essien jest cieniem samego siebie z czasów gry w Lyonie. Aktywny ale nie efektywny był Kalou. Nic dobrego nie można powiedzieć o zawodzących ostatnio Torresie i Sturridge`u.
Arsenal częściej w tym meczu strzelał na bramkę, jednak tego dnia gdzieś schował się czar Robina van Persie`go. Holender był aktywny, ale zbyt często łapany na spalonym. Do tego miał też pecha obijając słupki i poprzeczkę bramki Cecha. W obronie The Gunners zagrali jak zwykle - bez ładu i składu. Naprawdę mam olbrzymi szacunek do Sagny, Vermaelena i przede wszystkim Koscielnego, bowiem przy tym jak spontanicznie gra defensywa Kanonierów, liczba ich odbiorów i czystych wślizgów zażegnujących niebezpieczeństwo jest niesamowita. A gdy to francuskojęzyczne trio zawiedzie, zawsze zostaje nasz Wojciech Szczęsny, który dużo pracy w sobotę nie miał, ale zrobił to co do niego należało.
Ten remis chyba zakończył marzenia Chelsea o czwartym miejscu na koniec sezonu i jedynym ratunkiem na znalezienie się w Lidze Mistrzów w następnym sezonie jest wygranie tegorocznej edycji tych rozgrywek. Natomiast dla Arsenalu walka o trzecie miejsce trwa, a głównym przeciwnikiem niespodziewanie jest teraz Newcastle United. Jeśli Sroki wygrają zaległy mecz, zrównają się punktami z podopiecznymi Arsene`a Wengera.