Transfery po polsku cz.1 - Testy medyczne

2010-08-01 16:16:42; Aktualizacja: 14 lat temu
Transfery po polsku cz.1 - Testy medyczne
Redakcja
Redakcja Źródło: Transfery.info

Często słyszymy czy czytamy w przeróżnych mediach sportowych, że zawodnik A nie przeszedł z wynikiem pozytywnym testów medycznych w klubie X. Z powodu niesatysfakcjonującego wyniku testów medycznych, klub Y od(...)

Często słyszymy czy czytamy w przeróżnych mediach sportowych, że zawodnik A nie przeszedł z wynikiem pozytywnym testów medycznych w klubie X. Z powodu niesatysfakcjonującego wyniku testów medycznych, klub Y odstąpił od podpisania kontraktu z graczem B. Są to tylko płytkie komunikaty. O co tak naprawdę chodzi z tymi testami?

Testy medyczne a testy

Na wstępie należy zaznaczyć, że testy medyczne to nie to samo, co ogólne testy, podczas których na zgrupowaniach letnich czy zimowych danej drużyny, przewijają się dziesiątki graczy. W czasie takich testów piłkarze sprawdzani są pod względem umiejętności, wydolności i tego czy wpisują się w koncepcję taktyczną trenera. Większość z nich pakuje walizki i wraca tam skąd przybyli. Niektórzy jednak wpadają w oko trenerowi. Co się dzieje dalej? Następuje faza negocjacyjna, a potem finalizacji transferu, której ostatnim elementem są właśnie testy medyczne. Są one niezbędne do przeprowadzenia transakcji, więc siłą rzeczy piłkarz kontuzjowany nie może zmienić klubu.

- Testy medyczne to nic innego jak zestaw kompleksowych badań: funkcjonalnych, kardiologicznych, czynnościowych. Zawodnik aspirujący do gry w naszej drużynie jest gruntownie przebadany. Analizujemy dokładnie stan mięśni, stawów, układu krążenia itd. Przy tak skrupulatnym podejściu nie ma możliwości przeoczenia najmniejszego szczegółu, jeśli chodzi o stan zdrowia gracza - mówi Filip Pięta, członek sztabu medycznego drużyny wicemistrza polski - Wisły Kraków.

Jeden standard

W każdym zespole Ekstraklasy kwestia testów podejmowana jest w zróżnicowany sposób. Według fizjoterapeuty Wisły wszystko sprowadza się jednak do jednego wspólnego mianownika:

- Mogę się wypowiadać tylko na temat Białej Gwiazdy. Jak jest w innych ekstraklasowych zespołach trudno mi określić. Mogę się zgodzić ze stwierdzeniem, że standard badań jest jednolity. Zawodnik albo ma braki zdrowotne, większe czy mniejsze, które go eliminują albo jest zupełnie zdrowy i może bez problemów wykonywać swój zawód. Natomiast czynniki takie jak infrastruktura medyczna, możliwości klubu na płaszczyźnie około medycznej, decydują czy komuś do tych standardów jest bliżej czy dalej - twierdzi Pięta.

Przykra lekcja

Niedawno z takim pewnym „ odchyleniem” od norm mieliśmy do czynienia przy słynnej już zapewne sprawie obecnego /niedoszłego - niepotrzebne skreślić - bramkarza Polonii Warszawa, Arkadiusza Onyszki. Jak się okazało już po parafowaniu kontraktu przez byłego goalkeepera Odry, ma on na tyle poważne problemy z nerkami, że bez przeszczepu się nie obejdzie. Przedstawiciele Polonii maja za złe Onyszce, że wiedząc wcześniej o swoich problemach zwyczajnie ich oszukał. Abstrahując od czystości jego intencji, warto zadać pytanie czy aby przypadkiem nie zapomniano o przebadaniu tego doświadczonego zawodnika? Wchodzi też w grę inny scenariusz. Testy mogły być, ale nic nie wykazały. Nie wiadomo co gorsze. W każdym razie pomny doświadczeń prezes Wojciechowski, przy transferze innego zawodnika z długą przeszłością, Ebiego Smolarka - odpowiednio się zabezpieczył. Kontrakt z byłym napastnikiem Kavali nabrał mocy obowiązującej dopiero po pozytywnym przejściu przez niego testów. To jedyna pozytywna strona całej historii, że złe przygody czegoś jednak uczą.

Chory w Grodzisku = zdrowy w Warszawie

W innym warszawskim zespole bramki strzela Takesure Chinyama. Nic w tym dziwnego - ktoś powie. Jednak jeśli by się cofnąć w przeszłość, można odkryć pewne powiązanie z tematem. Zresztą z pewnością kibice pamiętają, że czarnoskóry snajper przed tym jak trafił na Łazienkowską, był krótko zawodnikiem Groclinu Grodzisk Wielkopolski. Tam z nim się szybciutko pożegnano gdy stwierdzono, że ma bardzo poważną wadę serca, uniemożliwiającą wyczynowe uprawianie sportu. Owa wada najwyraźniej mu nie przeszkadza w zdobywaniu goli dla Legii. Po każdym Takesure, serdecznie pozdrawia byłych członków sztabu medycznego i chyba przede wszystkim - włodarzy nie istniejącego już Groclinu.

- To, że jakiś zawodnik w jednym klubie nie przechodzi pozytywnie testów, a później w innym normalnie występuje - paradoksalnie nie zawsze jest spowodowane wynikami badań. Przy obecnym zaawansowaniu medycyny, aparatura rzadko się myli. Przypuszczam, że jest wiele innych czynników -komentuje Pięta. Owe czynniki można sprowadzić do przymiotnika ludzkiego. To ludzie są weryfikatorami wyników i jak w każdej innej dziedzinie są fachowcy lepsi i gorsi. Zdarzają się również normalne ludzkie błędy. Nie inaczej jest w medycynie sportowej. Jednak sprawa Chinyamy jest na swój sposób szczególna:

- Zbyt wiele na ten temat powiedziano, dla Takesure to było bardzo bolesne. W Grodzisku ogłoszono, że jest poważnie chory na serce. Później wielokrotnie powtarzano badania i wyniki nigdy nie były takie same. W Grodzisku piłkarza badało niezależnie trzech kardiologów i każdy miał zastrzeżenia co do stanu jego zdrowia. Zresztą nigdy nie pokazano wyników - powiedział w wywiadzie dla Przeglądu Sportowego w 2008 roku, menadżer Chinyamy- Wiesław Grabowski.

Na podstawie choćby powyższych słów można przyjąć hipotezę - bo stwierdzić na sto procent nie podobna - że testy medyczne mogą być także swoistą „zasłoną” dla praktyk, które nie do końca są fair play.

Bomba z opóźnionym zapłonem

Polskie rozgrywki piłkarskie na szczeblu ekstraklasy czy I ligi wolne są od problemu, który często rzuca cień wątpliwości na zasadność uprawiania wyczynowo sportu. Chodzi tutaj o tragiczne zgony zawodników, których areną coraz częściej staje się boisko. Trudno znaleźć w historii polskiej piłki, przykłady takich tragicznych przypadków jak te Miklosa Fehera, Marca-Viviena Foe czy Antonio Puerty. Być może jest to wynikiem tego, że u nas tempo rozgrywek jest znacznie niższe, nie ma takiego natłoku spotkań. To z czym nie spotkaliśmy się na najwyższym szczeblu, niestety zdarza się na szczeblach okręgowych czy w rozgrywkach juniorskich. Tam zwyczajnie nie ma pieniędzy na badania, a często gra stanowi przede wszystkim zabawę, weekendowe hobby.

Przytoczone przykłady Fehera czy Puerty, nie są dobitnym dowodem na wyjątkową omylność sportowej medycyny czy na ludzką skłonność do popełniania ciężkich gatunkowo błędów. Te tragedie są dowodem na to, że nie wszystko da się wykryć. Są wady szczególnie, jeśli chodzi o układ krążenia i serce, które mogą być stwierdzone dopiero po fakcie. Ujawniają się nagle, nie dając czasu na reakcje. Są jak tykająca bomba. Dlatego ryzyko -co należy stwierdzić z przykrością, jest wliczone w sport. Szkoda, że sięga aż ludzkiego istnienia.

O dziwo - jest dobrze

Polska piłka staje się coraz bardziej profesjonalna ( w tym przypadku profesjonalizm nie oznacza lepszych wyników). Budują się nowe stadiony - co jest nam nieustannie przypominane, rozwija się płaszczyzna marketingowa. Telewizja dba o to by produkt był atrakcyjny. Jeśli chodzi o bazę medyczną też nie jest źle. Widać ciągły postęp. Trenerzy coraz częściej korzystają z nowych technologii. Zawodnicy są dokładnie monitorowani. Pod względem medycyny w piłce czy uściślając testów medycznych- Europa nam nie uciekła. Przynajmniej nie tak wyraźnie jak w innych piłkarskich sferach.

Paweł Konar
Więcej na ten temat: Publicystyka