38-letni bramkarz w poprzednich sezonach był bardzo pewnym punktem
zespołu Legii. Ostatnio jednak, podobnie jak całej drużynie, nie
wiedzie mu się najlepiej. Warszawiacy odpadli z eliminacji Ligi
Mistrzów i Ligi Europy, a średnio idzie im również w rodzimej
Ekstraklasie. Jeśli chodzi o samego golkipera, w weekend pojawiły
się informacje o jego możliwym odejściu z Legii.
-
Początek sezonu? Wstyd. Taka jest prawda. Każdy z nas się wstydzi,
cały czas to przeżywamy. To nie tak, że dzisiaj przegrywamy, jutro
okazujemy skruchę, a jak już wszyscy zobaczą, że jest nam
przykro, od razu jest fajnie. Tak się nie da, mamy świadomość, że
zawaliliśmy. Nikt nie będzie oszukiwał, mydlił oczu, udawał, że
nic się nie stało. Cały czas musimy odbudowywać zaufanie, ale po
takim miesiącu nie jest łatwo. (…) Psychicznie jesteśmy zabici.
- Kiedy wróciłem do domu z Luksemburga, położyłem się
na kanapie. Nie mogłem zasnąć i myślałem: „Czy my jesteśmy aż
tak słabi?”, „Czy naprawdę nie potrafimy grać w piłkę?”,
„Czy dobra forma mogła tak po prostu uciec?”. A może
myśleliśmy, że jesteśmy tacy dobrzy, że skoro mimo jedenastu
porażek w poprzednim sezonie udało nam się wywalczyć dublet, to
teraz wszyscy się przed nami położą. Otóż nie kładzie się
nikt - przyznał Malarz.
Kołodziejczyk w rozmowie z
38-latkiem nie poruszył jednak wyłącznie tematów boiskowych.
Malarz opowiedział również o bardzo trudnym dla siebie czasie poza
murawą. W ostatnim roku doświadczony piłkarz stracił mamę, tatę
i teściową.
- Najpierw była teściowa, ale nie lubię tego
słowa. Była moją mamą, drugą, ale prawdziwą. Walczyła i razem
z Darią tę codzienną walkę oglądaliśmy. Mama mieszkała z nami,
wychowywała nasze dzieci, opiekowała się wszystkimi i od
dziewięciu lat zmagała się z nowotworem. Widzieliśmy, jak wraca
po kolejnych chemioterapiach, jak jest zmęczona, jak upokarzające
dla kobiety jest to, kiedy traci włosy. Choroba ją niszczyła, ale
mama miała niesamowitą siłę, by walczyć. Śmiała się: „ze
mną nie wygrasz, zobaczysz na kogo trafiłaś” - powtarzała. I
nagle tak szybko wszystko poszło do przodu. W miesiąc. Gasła z
dnia na dzień, aż zgasła.
- (…) Tata zadzwonił, że
mama źle się czuje i od dwóch dni nie wstaje z łóżka. Zdziwiłem
się, bo przecież normalnie do pracy chodziła. Bolała ją noga i
drętwiało ramię. Pojechałem do Pułtuska, mama rzeczywiście nie
mogła się podnieść. Zadzwoniłem do znajomego, zamówiłem
ambulans, przewieziono ją do Warszawy na badania. A później
odebrałem telefon: „Arek, my mamę złożymy, ale ty zabieraj ją
szybko na onkologię, bo jest strasznie, cały organizm jest już
zainfekowany”. To spadło na mnie jak grom z jasnego nieba, mama na
nic nie narzekała, regularnie się badała i nic nie wskazywało
żadnego zagrożenia. Wszystkie markery były w porządku. A później
kość biodrowa sama pękła. 3 listopada zabrałem mamę do
szpitala, 30 listopada zmarła. Straciłem dwie mamy w niecały
miesiąc. Trudno się podnieść po takich ciosach.
- (… )
Czas nie leczy ran, sprawia, że może łatwiej się egzystuje.
Tęsknię, wszystko przypomina mi rodziców - każde zbliżające się
święto, urodziny, imieniny. Po meczu patrzę po trybunach, zawsze
na nich siedzieli, teraz ich nie ma. Często chodzę do kościoła. W
niedzielę nie daję rady, bo są wyjazdy, ale nadrabiam w tygodniu.
Potrzebuję piętnastu minut, żeby się pomodlić, uklęknąć na
chwilę, porozmawiać z Bogiem, z rodzicami, pomaga mi to nabrać
sił. Siedzę i ryczę sam do siebie. Ktoś powie, że chłop ma 38
lat, że zwariował, że przecież rodzice odchodzą. Ale ja nie
umiem inaczej, takim jestem człowiekiem, tak mnie wychowano -
przyznał Malarz (cały wywiad TUTAJ).
Wyjątkowy wywiad z Malarzem. „Tęsknię, wszystko przypomina mi rodziców”
fot. Transfery.info
Bramkarz Legii Warszawa, Arkadiusz Malarz, udzielił bardzo szczerego wywiadu Michałowi Kołodziejczykowi z WP SportoweFakty.