Że niby wszystko jest OK?
2011-08-20 22:02:26; Aktualizacja: 13 lat temuWojna madrycko-barcelońska trwa w najlepsze. Superpuchar Hiszpanii trafił na Camp Nou, ale trudno oprzeć się wrażeniu, że mamy za sobą ledwie przygrywkę do tego, co będzie się działo w sezonie 2011/2012. Dlateg(...)
Przypadki Realu i Barcelony kręcą się ostatnio wokół wstydu. To jest słowo klucz. O wstydzie wspomina choćby Jorge Valdano. - Powiedzmy, że to, co się wydarzyło nie przynosi dumy Realowi Madryt i Mourinho. Nikt nie może być dumny z tego, co się stało - stwierdził były już dyrektor sportowy "Królewskich". Wymowa jego słów jest dosyć jasna - wstydź się, Jose! Sęk w tym, że "ten" wstyd nie wziął się znikąd.
Był 29 listopada 2010. Tak, drodzy fani Barcelony, już pierwszy rzut oka na tę datę przywołuje niezwykle pozytywne wspomnienia.
To właśnie tamtego dnia Mourinho doznał uczucia, które w trakcie fenomenalnej kariery trenerskiej było mu obce. On, "The Special One", kroczący od zwycięstwa do zwycięstwa, wygrywający wszystko i wszędzie, dostał łomot, o którym nie śniło mu się w najgorszych koszmarach. Został upokorzony na oczach setek milionów kibiców, którzy śledzili pierwsze Gran Derbi ubiegłych rozgrywek. Mourinho upokorzony? Tego jeszcze nie grali. A Real miał przecież wtedy ogromne apetyty na detronizację Barcelony, nikt w Madrycie nie ukrywał, że do stolicy Katalonii jadą po pełną pulę. Na czele z Mourinho.
Mourinho słynie z bezkompromisowości, gdy idzie o metody, których trzeba użyć w drodze po triumf. Jeszcze w Interze nie zawahał się pokazać światu antyfutbolu w najgorszym wydaniu, do cna bezczelnego. Ostatecznie zdołał jednak przejść Barcę i sięgnąć z mediolańczykami po Ligę Mistrzów. O obrażaniu trenerów i działaczy, rozmaitych gierkach psychologicznych i arbitrów nawet nie wspomnę. Konkluzja jest jasna - Mourinho obiera cele, całkowicie pomijając kwestię racjonalności metod. Te nie grają roli.
Kluczem to rozgryzienia bijatyki podczas rewanżowego starcia Barcelony z Realem jest właśnie spotkanie z końcówki listopada ubiegłego roku. Mourinho stał się bowiem jeszcze bardziej ortodoksyjny w wyznawanej filozofii wyższości celów nad środkami, dodatkowo - co znaczące - wypowiedział Barcelonie prywatną wojenkę. A tu żarty się kończą.
Portugalski szkoleniowiec znalazł paliwo, którym jest w stanie napędzić swoich graczy w tym szaleńczym wyścigu zbrojeń. Detronizacja Barcelony jest zadaniem o skrajnie wysokim poziomie trudności, a że psychologia to konik Mourinho, doszedł do wniosku, że połączenie niebanalnych wszak umiejętności podopiecznych z obsesją na punkcie największych rywal, ocierającą się wręcz o chorobliwą agresję, da piorunującą mieszankę. W rezultacie zaś pozwoli Realowi zwalić wroga z piedestału. Wroga, bowiem "rywal" to określenie zbyt łagodne, kiedy widzi się te iskry w oczach madrytczyków.
Rywalizacja między Realem a Barceloną przeszła na inną płaszczyznę, w której sam futbol został nieco usunięty w cień. Mourinho i jego gracze mają tak ogromne ciśnienie, aby dokopać Barcelonie, że cel zmienił się w obsesję. Motywacji ku temu nie brakuje - jeśli kogoś dosięga chwila zwątpienia, Mourinho niechybnie przywołuje Gerarda Pique, z szyderczym uśmiechem prezentującego otwartą dłoń na znak pięciobramkowej demolki na Camp Nou. I nie mam najmniejszego zamiaru wjeżdżać na kogokolwiek z Barcelony czy odbierać prawa do dowolnego wyrażania radości - wręcz przeciwnie, hulajcie, ile wlezie. Okazja była niepowtarzalna. Tyle że sprytny Mourinho wie, że nic nie działa na podświadomość człowieka tak skutecznie, jak wspomnienia chwil i okoliczności, w których został upokorzony. Diabelna machina ruszyła i kręci się już na dobre.
- Powtórki mówią samo za siebie. Są rzeczy, które nie powinny zdarzać się futbolu. To była jedna z takich rzeczy - narzekał po meczu Pep Gardiola. Z przekąsem można dodać, że Barcelona sama jest sobie winna - wskoczyła w końcu na poziom innym niedostępny, gra w osobnej lidze, zmuszona szukać motywacji we własnych niedoskonałościach. Na tym właśnie polega "wina" Barcy. Mourinho z kolei, obejmując Real, chyba nie zdawał sobie sprawy, że będzie musiał aż w takim stopniu sięgnąć po czarną stronę psychologii, aby zdetronizować Barcelonę.
Faul Marcelo? Bez komentarza. Zachowanie Mourinho? Także przemilczmy. Ale to jest jego sposób - co tam burda, czerwone kartki mogą iść hurtowo, a skoro przegraliśmy, to przynajmniej damy im popalić.
Z piłkarskiego punktu widzenia, Real jest coraz bliżej Barcelony, trenerowi ekipy z Santiago Bernabeu udaje się z niezłym skutkiem skracanie dystansu. Jeszcze kawałek, a decydujące będą wyłącznie detale - przy takim obrocie spraw Mourinho nie cofnie się już dosłownie przed niczym. Więc... get ready to rumble.
Mateusz Jaworski