10 spotkań, które zdecydowały o losie Rodgersa

"The Telegraph" pokusił się o zestawienie dziesięciu spotkań, niszczących reputację szkoleniowca i osłabiających jego pozycję, która przecież była bardzo mocna po znakomitym sezonie 2013/2014.

Ten mecz miał pokazać, jaką pozycję w Europie ma zespół z Anfield. Real, któremu w Liverpoolu nigdy nie szło, brutalnie obnażył wady ekipy prowadzonej przez szkoleniowca z Irlandii Północnej. Już po 23 minutach prowadził 3:0, niespecjalnie się wysilając.

Kolejny fatalny mecz, kolejny ze stratą punktów. Wtedy pojawił się pierwszy jasny sygnał - powtórki wyników sprzed roku nie będzie, można zapomnieć o wielkiej czwórce.

Remis na własne życzenie. Anglicy prowadząc 2:1 cofnęli się i bronili za wszelką cenę, jakby grali z europejskim potentatem, a nie piłkarskim kopciuszkiem. Ostatecznie zostali skarceni, co sprawiło, że następne starcie z Basel było meczem o wszystko.

Rodgers zaszokował, wstawiając na tak ważny mecz Brada Jonesa w miejsce Simona Mignolet. Liverpool dostał solidny łomot, a nie pomógł w tym zazwyczaj rezerwowy golkiper, który miał duży udział w straconych golach.

Zmiana taktyki nieco odmieniła wyniki Liverpoolu i można było mówić o tendencji wzrostowej. Do czasu półfinału FA Cup, kiedy to mimo prowadzenia mecz zakończył się porażką. Zdecydowała wola walki i determinacja, której podopiecznym Rodgersa zdecydowanie zabrakło. Przepadła szansa na pożegnalne trofeum dla Stevena Gerrarda.

Rodgers podpadł podwójnie. Był to bowiem ostatni występ Gerrarda na Anfield, a szkoleniowiec nie zdjął legendarnego kapitana, by ten mógł dostać owację na stojąco. Wynik naturalne także popsuł nastroje oraz odebrał resztkę nadziei na Ligę Mistrzów.

Kompromitacja, hańba, wstyd. Zakończenie sezonu na szóstym miejscu zamiast piątego nie interesowało tego wieczoru nikogo. Postawa drużyny była tak żenująca, że z "The Reds" śmiano się przez kilka dni. Gerrard swój ostatni mecz także zapamięta na długo - przez całą karierę na Anfield nigdy wcześniej nie przegrywał 5:0 do przerwy.

Sezon rozpoczęty nie najgorzej. Dwa zwycięstwa, ze Stoke i Bournemouth, nawet w zaledwie przyzwoitym stylu rozbudzały nadzieje na lepsze. Bezbramkowy remis z Arsenalem, ale z momentami dominacji, także napawał optymizmem. W czwartej kolejce na Anfield przyjechała jednak inna ekipa z Londynu i pokazała, że defensywa Liverpoolu ma duże braki, a zespół Brendana Rodgersa w ataku pozycyjnym nie ma za wiele do zaoferowania.

Daniel Sturridge wrócił po kontuzji, ale drużyny nie zbawił. Spory udział w stracie punktów miał błąd bramkarza Liverpoolu, ale to i tak nie zmienia faktu, że "The Reds" zaprezentowali się miernie. Sam Rodgers przyznał po meczu: "nie jest dobrze".

Rywal z League Two, okazja do rotacji i odpoczynku przed dalszymi spotkaniami, nic tylko się cieszyć. Nieoczekiwanie jednak podopieczni Rodgersa strasznie się męczyli, a potem przeżywali poważny stres, kiedy doszło do rzutów karnych. Tym razem honor, a raczej jego resztki, uratował Adam Bogdan.