Pomimo faktu, że kapitan „Lwów” ustalił już warunki kontraktu z „Czerwonymi Diabłami”, operacja finalnie może nie dojść do skutku. Okazuje się bowiem, że kluby wciąż nie wypracowały konsensusu w sprawie planowanej transakcji.
Nie jest żadną tajemnicą to, że Sporting za swojego zawodnika oczekuje 70 milionów euro, a Anglicy od kilku dni próbują zbić tę kwotę poprzez np. włączenie do całej operacji jednego ze swoich graczy. Niespodziewanie w ostatnim czasie w negocjacjach miało dojść do przełomu, a niektórzy dziennikarze zdążyli nawet obwieścić szumne „done deal”, temat jest jednak niezwykle złożony.
Jak zauważa serwis internetowy sportwitness.co.uk, portugalski klub zmaga się z ogromnym zadłużeniem, co jest o tyle istotne, że 30% od kwoty każdego transferu trafia na konto banku. Ponadto należy pamiętać, że prawo do kolejnych 10% ma Sampdoria, która wynegocjowała sobie to podczas sprzedaży Bruno Fernandesa w 2017 roku. To zatem tzw. drugie dno potencjalnej operacji transferowej w kierunku Old Trafford.
Dziennikarze „A Boli” zdążyli już policzyć, że przy sumie całkowitej w wysokości 70 milionów euro, na konto „Lwów” powędruje zaledwie 37,3 miliona, a aż 16 milionów zostanie przeznaczone na spłatę długów.
W związku z tym, kiedy „Czerwone Diabły” dzisiaj rano zaproponowały część z omawianej kwoty w formie bonusów, Sporting wyraził weto, obawiając się, że sprzedaż swojego najlepszego gracza w takiej formie nie wyjdzie mu na dobre. Lizbończycy nie mają bowiem pewności, jaka suma ostatecznie trafi na ich konto od razu po domknięciu transferu.
Reasumując: strony napotkały spory problem, a najprostszym wyjściem z tej sytuacji wydaje się pójście Manchesteru United na rękę sternikom klubu z Estádio José Alvalade, którzy koniec końców mogą zupełnie wstrzymać planowaną od dłuższego czasu operację. Tym bardziej że gra jest warta świeczki, mówimy bowiem o 19-krotnym reprezentancie Portugalii, który w ciągu półtora sezonu na poziomie klubowym strzelił 47 goli i zanotował 31 asyst.