Jeśli tylko wynik idzie w świat, Legia może się cieszyć

2016-09-14 23:08:47; Aktualizacja: 8 lat temu
Jeśli tylko wynik idzie w świat, Legia może się cieszyć Fot. Transfery.info
Marcin Żelechowski
Marcin Żelechowski Źródło: Transfery.info

Legia przegrała z Borussią. Była wyraźnie słabsza, potwierdzając (nie)dyspozycję z Ekstraklasy. Niemcy, jak wytrawny bokser bezlitośnie wypunktowali niemrawego sparingpartnera. Rywala na kacu, niewyspanego i bezpłciowego.

Bezwątpienia była to magiczna noc w Warszawie. Powrót największych klubowych rozgrywek, wymarzony hymn Ligi Mistrzów (ciary, serio!), cała ta otoczka. Nikt trzeźwo myślący nie szedł - przynajmniej nie powinien iść - na ten mecz z nadzieją na punkty. Nawet na wyrównaną walkę. Ten mecz miał być bezcennym doświadczeniem. Dla kibiców i piłkarzy. Był.

0:6 to fatalny wynik, choć pogromy w fazie grupowej to tradycja i podobnie obrywały zespoły regularniej pokazujące się na salonach. Owszem, nikt nie wziąłby go przed meczem w ciemno, ale też pesymistyczne warianty były dużo gorsze. Tak,  rekordowe 0:8 było do poprawienia. Dwucyfrówka też wisiała w powietrzu.

Kosmici z Dortmundu, bo tak dziś podopieczni Tuchela wyglądali na tle legionistów, zaczęli na pełnych obrotach. Szybkościowo wyglądali jak Usain Bolt oglądający się na przeciwnika goniącego go bez wiary. Ale nie tylko lepiej biegali. Szybciej myśleli, szybciej podawali, równie szybko pozbawili niepoprawnych optymistów złudzeń. 

"BVB" skończyło mecz po trzech szybkich golach. Dodajmy, że było to najszybciej osiągnięte takich rozmiarów prowadzenie w historii LM. Borussia rezygnowała z pressingu, cofnęła się i kontrolowała. Jeśli miał być to czas dla Legii, by wykazać się, pokazać że mistrza Polski nie można lekceważyć, był to czas zmarnowany. Jak na opalanie się nad Bałtykiem. W grudniu. Przy -30.

Nie wiem, czy Legia była dziś najgorszym zespołem w historii Ligi Mistrzów. Za krótko żyję, by stawiać tak wygórowane opinie. Obejrzałem natomiast wiele jednostronnych spotkań, gdzie zespoły słabsze (tak, ponoć takie istnieją) dostawały od faworytów jeszcze większe lanie. Przegrywały sromotnie, ale przegrywały piłkarsko.

Stara piłkarska prawda powiada, że brak umiejętności trzeba nadrabiać charakterem i walecznością. W grze legionistów nie widziałem za grosz osobowości. Ten mecz był dla nich przegrany jeszcze przed pierwszym gwizdkiem. Po stracie gola pół drużyny biegało ze spuszczoną głową i myślało już, czy wzięło żel pod prysznic. Drugie pół albo pozorowało ducha walki albo rzeczywiście walczyło, ale osobno, na samotnego partyzanta. To właśnie najsmutniejsze w tym wszystkim. Być słabym, być skazanym na lanie, ale i tak samemu nastawiać gołą dupę.

Analiza gry pojedynczych zawodników mija się z celem, jak porównanie Hasiego do Tuchela. Szczerze mówiąc, chciałbym zamienić ich miejscami na pół roku. I zobaczyć, jak Legia stają się drużyną na miarę potencjału, transferów (być może najlepiej grającą w historii) i - z drugiej strony - jak można spier**** dobrze wykonaną pracę w sześć miesięcy. Chyba nie wierzycie, że byłoby inaczej?

Kibice dali radę. Dopingowali, zrobili fajną oprawę, znosili to upokorzenie, nie zepsuli sobie święta. Kibice. Byli także idioci, których celowo do tego worka nie wrzucę. Kilku zamaskowanych cymbałów, którzy najpewniej celowo zakupili sobie miejsca tuż koło SkyBoxa, dzielącego ich od sektora gości. W Internecie pełno już filmików, jak użyto gazu pieprzowego, jak w stronę rywali poleciało kilka przedmiotów. Kary będą, a zamknięcie stadionu właściwie też jest realne.

Legia pokazała też, jak futbol i wszystkie jego prawa bywają przewrotne. Po Dundalk, żenującym awansie, brak stylu starano zatuszować się wynikiem. To on miał iść w świat. Krzyczano wręcz, że za 10 lat nikt nie będzie pamiętał, jak mistrz Polski powrócił do elity. Tylko, że powrócił. W takim razie teraz trzeba się cieszyć, że za 5, 10, 20 lat nikt nie będzie pamiętał, że warszawski zespół przegrał 0:6 tylko dlatego, że Borussia po "15" minutach włączyła tryb czuwania.