Koulibaly: Sarri kazał mi opuścić nowonarodzonego syna, by posadzić mnie na ławce!

2019-06-28 14:04:36; Aktualizacja: 5 lat temu
Koulibaly: Sarri kazał mi opuścić nowonarodzonego syna, by posadzić mnie na ławce! Fot. FotoPyK
Rafał Bajer
Rafał Bajer Źródło: The Players' Tribune

Kalidou Koulibaly opowiedział dla „The Players' Tribune” historię szalonego dnia, w którym urodził się jego syn.

Senegalczyk bardzo zżył się z Neapolem i na każdym kroku podkreśla wielką więź, która łączy go z tym miastem. W wywiadzie dla „The Players' Tribune” przyznał, że miasto to jest dla niego o tyle istotne, iż to właśnie tam urodził się jego syn. Z narodzinami dziecka wiąże się jednak ciekawa historia, w której główną rolę odegrał nowy trener Juventusu, a wtedy szkoleniowiec Napoli, Maurizio Sarri.

- Moja żona trafiła rano do szpitala, a tego samego dnia, wieczorem, graliśmy z Sassuolo. Mieliśmy taktyczną analizę wideo, a mój telefon ciągle wibrował. Zazwyczaj go wyłączam, ale martwiłem się o żonę. Dzwoniła z pięć-sześć razy. Trenował nas wtedy Maurizio Sarri, bardzo impulsywny człowiek, więc nie chciałem odbierać - zaczął Koulibaly.

- W końcu udało mi się wyjść i odebrać, a żona powiedziała, że muszę natychmiast przyjechać, nasz syn się rodził. Poszedłem do Sarriego i powiedziałem: „Trenerze, przepraszam, ale muszę wyjść! Mój syn się rodzi!”. Sarri spojrzał na mnie i stwierdził: „Nie, nie, nie. Potrzebuję cię dziś wieczorem, Kouli. Bardzo cię potrzebuję. Nie możesz jechać”. Odparłem: „Ale to narodziny mojego dziecka, trenerze. Możesz zrobić ze mną co chcesz, ukarać, zawiesić, nie obchodzi mnie to. Jadę”. Sarri wyglądał na zestresowanego, palił papierosa. Palił, palił, myślał... W końcu stwierdził: „Ok, ok, jedź do szpitala. Ale musisz wrócić na mecz. Potrzebuję cię, Kouli!”.

- Pojechałem najszybciej, jak się dało. Jeśli nigdy nie doświadczyłeś narodzin pierwszego dziecka, nie będziesz wiedział, co to za uczucie. Nie można przeoczyć narodzin pierwszego syna. Przyjechałem do kliniki w samo południe i dzięki Bogu mały neapolitańczyk urodził się o 13:30. Nazwaliśmy go Seni. To najszczęśliwszy dzień w moim życiu.

- Około 16 zadzwonił Sarri. Ten facet... Musicie zrozumieć, on jest szalony. To nic negatywnego, ale jest szalony! Mówi: „Kouli, wracasz?! Potrzebuję cię! Naprawdę! Proszę!”. Moja żona wciąż odpoczywała, zapewne też mnie potrzebowała. Nie chciałem jednak opuszczać drużyny, bo ją kocham, naprawdę. I kocham Neapol. Żona dała mi błogosławieństwo, pojechałem na stadion.

- Przygotowywałem się już do meczu, a Sarri wszedł do szatni i rozpisał skład. Patrzę... Patrzę... Patrzę... Nie ma mojego numeru. Powiedziałem: „Trenerze! Żartuje pan?”. On na to: „Co? To mój wybór”. Posadził mnie na ławce! Nawet nie wyszedłem w pierwszym składzie! Mówię: „Ale trenerze! Mój syn! Moja żona! Zostawiłem ich! Powiedział pan, że mnie potrzebuje!”, a on na to: „Tak, potrzebujemy cię, ale na ławce”. Cała ta historia, a ja nawet nie zagram od pierwszej minuty! Teraz jak o tym myślę, chce mi się śmiać. Ale wtedy byłem bliski płaczu.

- Być może ktoś pomyśli, że to przykra historia, ale dla mnie to wszystko, co kocham w Neapolu. Jeśli musiałbym to jeszcze tłumaczyć, nie zrozumiecie. To jak tłumaczenie żartu. Do tego miasta po prostu trzeba przyjechać, poczuć je. Jest szalone, tak. Ale za to jakie wspaniałe.