Legia Cup 2015: Perfekcyjni zwycięzcy, Chelsea solidarna z Mourinho i futbol brutalny dla Benfiki [FOTO+WIDEO]

2015-11-16 21:06:13; Aktualizacja: 9 lat temu
Legia Cup 2015: Perfekcyjni zwycięzcy, Chelsea solidarna z Mourinho i futbol brutalny dla Benfiki [FOTO+WIDEO] Fot. Transfery.info
Marcin Żelechowski
Marcin Żelechowski Źródło: Transfery.info

Legia Cup 2015 za nami. Fantastyczna atmosfera, organizacja na poziomie i wspaniała rywalizacja młodych chłopaków. Kto nie widział, ten trąba.

Do uczestniczenia w takich turniejach w roli widza ważne jest odpowiednie podejście, względnie motywacja. Kiedyś sam myślałem, że to impreza głównie dla młodych chłopaków biorących w niej udział i rodziców, przeżywających występy swoich pociech. Jak bardzo się myliłem, okazało się podczas ubiegłorocznej edycji. Dlatego mimo wielu planów na kończący się weekend, nie mogło zabraknąć mnie pod balonem na Łazienkowskiej.

Glory Glory Man United



Wszystko wygrał Manchester United, do którego mam szczególną sympatię za wydarzenia sprzed dwunastu miesięcy. Zżyłem się niesamowicie z całą ekipą, dużo rozmawiałem ze sztabem szkoleniowym o metodach treningowych, a podczas każdego meczu skrycie trzymałem kciuki. Jednak euforia po strzelonych bramkach wychodziła ze mnie sama, a powodów do tego było wiele, bo nikt nie zdobył więcej goli na całym turnieju, niż właśnie młode "Czerwone Diabły. 



Anglicy nie tylko wyglądali profesjonalnie pod każdym względem, ale też wykazywali się niezwykłą otwartością i spokojem. Zupełnie nie dawali po sobie poznać, że ich celem jest wygrana. Zgodnie z klasycznym modelem zachodnim, wyniki najważniejsze są w wieku seniorskim, na etapie tych chłopaków liczą się inne rzeczy. Najbardziej to, co jeden z trenerów, Eamon Mulvey, czyli "łysy z Old Trafford", powtarzał w rozmowach z nami najczęściej: rozwój, rozwój i jeszcze raz rozwój.


Ich kadra ponownie okazała się najmłodsza w starej stawce, nie dziwi więc też, że pojawiło się kilka twarzy z zeszłego roku. Muszę przyznać, że przez ten czas dokonali olbrzymiego skoku jakościowego. Kobbie Maiano, który wówczas nie odgrywał kluczowej roli, teraz odpowiadał za siłę ofensywną zespołu, mimo że najczęściej grał w drugiej linii. Klasę pokazywał w kluczowych momentach, gdy nie szło lub rezultat był niekorzystny. Wówczas trenerzy przesuwali go wyżej, a on robił to, co do niego należało. Strzelał. Osiem bramek w ośmiu meczach to bardzo przyzwoity dorobek, miejsce w turniejowym Dream Teamie jak najbardziej zasłużone.


"Czerwone Diabły" stosowały też największą rotację, co pokazuje jak wielu utalentowanych zawodników znajduje się w akademii. Choć najsłabszym punktem wydawał się być bramkarz, któremu wywiązywanie się z obowiązków utrudniał niski wzrost, nawet on z meczu na mecz prezentował się coraz lepiej, a przede wszystkim pewniej. Najbardziej imponowali jednak najmłodsi, szczególnie Paige Wilding, chyba najmniejszy ze wszystkich uczestników. To on był autorem kluczowej bramki, która pozwoliła potem świętować. Na wyróżnienie zasługuje także Charlie Veevers, kapitan, który choć grał bardzo nierówno, spajał całą drużynę.


Siłę tej drużyny stanowiła także plejada osobowiści. Walczak, kawalarz, mistrz koncentracji, każdy wyglądał, jakby miał swoją rolę nie tylko na boisku, ale też w szatni. Największy uśmiech na twarzy wywoływał, Balogun Hamzal, też jeden z najmłodszych, który tylko czekał aż pojawimy się w pobliżu z aparatem. Stawał, pozował, widać że ma parcie na szkło. Chętnie wstawiłbym jego zdjęcie z bananem, bo chłopak miał kapitalny dystans do siebie, ale powstrzymuje mnie od tego ewentualna rasistowska interpretacja.



Finałowy spektakl

Na Legia Cup panuje system grupowy, także w drugim dniu, ale ponownie złożyło się tak, że o wszystkim decydował ostatni mecz. Teoretycznie w lepszym położeniu był Manchester, bowiem Anglikom wystarczał remis, Benfica potrzebowała natomiast zwycięstwa do końcowego triumfu. Portugalczycy mieli jednak pewną przewagę, gdyż w sobotę okazali się lepsi, pokonując rywali 2:0. Taki sam wynik widniał też na tablicy po połowie spotkania.


Wielkie show trawało jednak od samego początku, bowiem United tworzyło ogrom sytuacji, trzykrotnie trafiając w poprzeczkę. Limit pecha wyczerpał się, gdy nadszedł moment wyrzucenia wszelkich planów taktycznych do kosza w celu odrabiania strat. Najpierw świetnym strzałem z dystansu popisał się jeden z obrońców, następnie po fantastycznym długim podaniu wyrównującego gola zdobył wspomniany Maianoo. Z 2:0 na 2:2, dosłownie w mgnieniu oka. 

Piłkarze z Lizbony nie podłamali się, jednak szybka kontra, trafienie Wildinga i przegrywali już 2:3. Postawienie na najprostsze środki, czyli oddawanie strzałów z każdej możliwej pozycji, dało tylko połowiczny efekt, bo choć okienko po uderzeniu zza połowy boiska zrobiło wrażenie na trybunach, wystarczyło zaledwie na remis. Remis tym bardziej bolesny, że nie tylko kończący marzenia o tytule, ale także spychający Benfikę na czwarte miejsce. Futbol bywa okrutny. 



Reszta podium

Na drugie miejsce wskoczył Juventus, na trzecie Ajax. Oba zespoły zgromadziły po tyle samo punktów, ale to Włosi okazali się lepsi w bezpośrednim starciu. Trzeba oddać zarówno im, jak i Holendrom, że zasłużyli. Pierwsi wygrali pięć spotkań z rzędu, doznając jedynej porażki dopiero przeciwko Manchesterowi, a drudzy grali momentami futbol z innej planety. W przypadku amsterdamskiej ekipy nieco zgubne okazały się zbyt wysokie umiejętności indywidualne, czasami też - na wzór starej Barcelony - niepotrzebnie próbowali wjechać z piłką do bramki. Turyńczykom na otarcie został król strzelców, czyli Michele Lamalfa. Oba zespoły wniosły jednak do tej edycji wiele emocji.




Legia i cała reszta

Polakom poświeciłem stosunkowo mało czasu, zbyt często ich mecze pokrywały się ze spotkaniami United. Fragmenty wystarczyły jednak, by ocenić, że piłkarsko na tle większości uczestników istnieje przepaść. Tym razem nie udało się nawet z Chelsea, choć porażka 3:4 hańby nie przynosi. Zwłaszcza, że waleczności i determinacji młodym chłopakom z Warszawy odmówić nie można. Hertha i Tottenham, choć słabsze niż przed rokiem, dały legionistom lekcję futbolu i miejmy nadzieję, że zostaną z tego wyciągnięte odpowiednie wnioski. Przed rokiem było bowiem bardzo podobnie, co powoduje lekki niepokój. Na pocieszenie udało się wygrać z Teamem Europa, niemiecko-czeską mieszanką. W ten sposób gospodarze wyprzedzili pokonanych, zajmując przedostatnie miejsce. Jak śpiewała Sylwia Grzeszczak, cieszmy się z małych rzeczy.





Ekipę z Berlina i "Koguty" zreferowałem już wczoraj, dlatego wspomnę tylko, że Tottenham najwyraźniej nie trafił w sobotę z formą, bo z niedzielną dyspozycją mógł spokojnie rywalizować w Złotej Grupie. Chelsea natomiast potwierdziła, że zupełnie nie wygląda na akademię wielkiego klubu, no chyba że dostała jakieś odgórne przykazanie solidaryzowania się z podopiecznymi Jose Mourinho. W każdym razie, grała podobną kaszanę. Od Teamu Europa różniło ją tylko to, że miała indywidualności. U drugich wszystko co dobre należy przypisać przypadkowi. 



Organizacja

Impreza w tym aspekcie nie różniła się specjalnie od poprzedniej edycji, zaszły zaledwie kosmetyczne zmiany. Na plus strefa dla mediów (hej, miłośnicy darmowego żarcia, był catering), zatrudnienie w roli spikera Bożydara Iwanowa, który niestety pojawił się tylko w sobotę, zapewnienie uczestnikom świetnych warunków, utrzymanie atrakcji, które cieszyły się dużą popularnością wcześniej, czyli konsole, piłkarzyki i bramka Adidasa, mierząca siłę strzału. 


Przyczepię się jednak, ponownie, do braku medali. Jak byłem w wieku tych chłopaków, zawsze jadąc na zagraniczny turniej liczyłem na medal, nawet ten pamiątkowy, bo to coś nieprzemijającego, powiesisz, nie zepsujesz, nie znudzi ci się. I nie pamiętam, żebym kiedykolwiek się zawiódł. Tym razem dzieciaki oprócz upominków od sponsorów (toreb, piłek) otrzymywały szaliki Legii. Rozumiem symbolikę, ale mam uzasadnione obawy, że nikogo ten upominek nie porwał. Puchary też dużo mniej okazałe, by nie powiedzieć, że bardzo proste i niewyględne.


Nowością, in minus, był też brak okazałego wręczenia statuetek indywidualnych. Najlepsi w różnych kategoriach (z wyborami też można się kłócić), nie otrzymali żadnej specjalnej nagrody, stworzyli tylko dream team, który rozegrał rozrywkowo-pokazowy mecz z kilkoma piłkarzami pierwszego zespołu Legii (chwilę wcześniej skończyli trening). Na szczęście wyszło śmiesznie, aczkolwiek wiele dla poziomu tego spotkania zrobił sędzia, wykazujący się naprawdę dużym i zabawnym poczuciem humoru. Nie do końca zrozumiałem tylko zachowania Arkadiusza Malarza, który uparcie bronił karne, mimo zarządzanej powtórki.

Rocznik rocznikowi nierówny

W zeszłym roku śmiałem się z Niemców, że są także mistrzami świata w kategorii trenerów-rodziców. Tym razem, w sumie we wszystkich ekipach, nie było niezwykle irytującego zjawiska, kiedy to dziecko na boisku słyszy krzykliwe wskazówki dorosłych osób, które uważają się za najmądrzejsze. Zabrakło jednak dopingu, za który w 2014 roku z kolei bardzo ich chwaliłem. W tej kategorii znaleźli się akurat następcy, czyli reprezentacja Sparty Praga. Szczególnie jeden śmieszny pan, wodzirej całej ekipy wyjazdowej.


Przy poprzedniej edycji narzekałem też na brak pięknych bramek, teraz rozwiązał się z nimi cały worek. Brylowały uderzenia z dystansu, po których - gdyby piłkarskie okienka miały szyby - szklarze mieliby pełne ręce roboty. Pojawiło się kilka przewrotek, choć akurat niezakończonych trafieniem, w przeciwieństwie do rzutów wolnych, które zwłaszcza w sobotę wróżyły trzepotanie piłki w siatce.


Marudziłem też przed rokiem, że w grze najlepszych było za dużo chaosu, a o ile pojedyncze zagrania imponowały, o tyle w oczy rzucała się przeraźliwa nieskuteczność. Stwierdziłem wówczas, że w Polsce duży nacisk kładzie się na ten aspekt - wykończenie pasem, te sprawy - ale problemem jest tworzenie sytuacji bramkowych. Na zachodzie zależność ta miała się odwrotnie, aczkolwiek obecna edycja obaliła tę tezę. Tym razem marnowania świetnych sytuacji na potęgę nie było, choć większość goli i tak padała po nieprawdopodobnych uderzeniach. To był naprawdę kapitalny turniej.

Obiecałem większą porcję wideo, ale ogarnięcie całego materiału multimedialnego i tak pochłonęło mnóstwo czasu. Dlatego jeśli ktoś życzy sobie obejrzeć trochę boiskowej rywalizacji, niech po prostu odezwie się w komentarzu lub na Twitterze, z chęcią prześlę indywidualnie. Dziękuję także Pawłowi Klamie (manutd.pl) i Robertowi Zychowi, bez których cała ta relacja nie byłaby tak bogata w zdjęcia. Niestety, z kalkulatorem świata się nie zawojuje.

Dzień pierwszy - TUTAJ
Poprzednia edycja - TUTAJ I TUTAJ