Małe EURO (9) i (10)
2012-07-15 22:29:01; Aktualizacja: 12 lat temu Fot. Transfery.info
Finał, finał, finał…
W Tallinie od trzech dni pada. Pada i pada. Może nie non-stop, ale przez ostatnie 72 godzin częściej padało niż nie. To naprawdę irytujące. Jeden z nas, jakoś niedługo po przyjeździe do Tallina, rzucił coś w stylu, że jak zacznie padać, to będzie lało przez 40 dni. Może wykrakał? Drugi z nas miał jeszcze bardziej na pieńku z deszczem – dwa dni z rzędu wychodząc na miasto celował, żeby tylko nie trafić na deszcz. Dwukrotnie wracał przemoczony.
Nie inaczej było w niedzielę. Był wprawdzie popołudniu kilkudziesięciominutowy okres bezdeszczowy, zrobiło się nawet całkiem ładnie, jednak oberwanie chmury szybko przypomniało o sobie. Spoglądaliśmy przez okna z nadzieją, wypatrując „lepszych czasów”. Na nic to. W końcu trzeba było się zebrać i dojechać na stadion. O ile samo w sobie nie było to specjalnie trudne, to trudności pojawiły się z chwilą, kiedy zorientowaliśmy się, że przemokliśmy. Nie, nie została nawet jedna sucha nitka.
Dosyć już o pogodzie, choć chciałoby się jeszcze ponarzekać. Na rozgrzewkę pierwsi wyszli podopieczni Kostasa Tsanasa, akurat w momencie, kiedy na A. Le Coq Arena padł promień zachodzącego słońca… Do meczu było jakieś 45 minut, ale kilkudziesięciu kibiców wiwatowało na widok swoich ulubieńców. I tak się zastanawialiśmy, bo żywiołowe przywitanie młodych Greków trochę nas zaskoczyło, aż wyszli Hiszpanie i rozwiali wątpliwości – w ruch poszły trąbki, pojawiły się piski i inne takie. Wszystko jasne, trybuny ściskają za Hiszpanię.
***
Rzut oka na składy. Hiszpania - ofensywnie. Na ławce usiadł dotychczasowy starter Juanmi, a jego miejsce zajął super rezerwowy Paco. Z tercetem Deulofeu-Rodriguez-Paco miał operować Oliver Torres, zaś za środek pola odpowiedzialni byli Suso i Jose Campana. Grecy – również dosyć ofensywnie. Ganniotas-Diamantakos-Mavrias, za nimi zaś łącznik Katidis, z ubezpieczającymi go Ballasem i Fourlanosem. W bramce Dioudis, zastępujący pauzującego za czerwoną kartkę Kapino.
***
Więcej miejsca starciu finałowemu poświęciliśmy tutaj. Co warte było podkreślenia przez meczem, naprzeciw siebie stanęły drużyny utalentowane w ofensywie, z kulejącymi jednak liniami obrony. To mogło zatem zapowiadać ostre strzelanie, bez względu na ciężar gatunkowy meczu. Hiszpanie nie przestaną przecież grać po swojemu, a Grecy tylko wtedy, gdy któryś z ich graczy zarobi czerwoną kartkę (dwie do meczu finałowego).
***
Na rozgrzewce ciężkie chwile przeżywał Kepa Arrizabalaga, podstawowy bramkarz „La Rojita”. Co interwencja, to jakiś klops. Lecz wystarczyło przybicie prawdziwie braterskiej „piątki” ze zmiennikiem Adrianem Ortolą i wszystko zaczęło wychodzić jakoś lepiej. Drużyna. Albo, jak stwierdził Deulofeu, rodzina, a nie drużyna.
***
Jeśli kogoś to zainteresuje – przed finałem w klasyfikacji Fair Play na prowadzeniu byli Anglicy. Cóż, grupę też wygrali…
***
Hiszpanie zaczęli trochę inaczej, niż rozrysowała nam to UEFA – środkowym, wysuniętym napastnikiem był Paco, Jese Rodriguez zaś operował na prawej flance.
Od samego początku walka koncentrowała się w środku pola. Trzech na trzech, bez żadnej taryfy ulgowej. Grecy kilkukrotnie zastosowali fortel francuski i w nie do końca czystych zagraniach pokazywali, kto jest silniejszy. Oczywiście fizycznie. Jeśli gdzieś upatrywać słabszego punktu podopiecznych Lopetegui, to właśnie w fizyczności. Inna sprawa, że szkoleniowiec „La Rojita” ma w składzie kilku zawodników z roczników 94 i 95.
***
Wielokrotnie wskazywaliśmy na to, że reprezentacje młodzieżowe i seniorska Hiszpanii grają jednym systemem, w stylu zaś rozbieżności są niewielkie. Wiadomo. Natomiast im dłużej patrzymy na Greków, tym bardziej nie dowierzamy, że ludzie Fernando Santosa to zupełne przeciwieństwo ekipy Tsansa. Ci drudzy lubią poklepać, nie boją się też atakować. O nie! Z drugiej strony trudno rezygnować ze strategii, która dała złoto osiem lat temu w Portugalii, a nie jest to jeszcze żadna prehistoria.
***
Ależ obrzydliwy „nur” Rodrigueza. Fuj! Na szczęście arbiter nie dał się nabrać. Wychowanek Realu szybko się jednak zreflektował, wstał i o mało co nie pokonał Dioudisa. Henryk Kasperczak powiedziałby, że Rodriguez zareagował pozytywnie/pozitiwnie.
***
Jak mawiają piłkarscy klasycy, w pierwszej połowie to Hiszpania miała więcej z gry. Cokolwiek by to oznaczało. My mamy na myśli więcej sytuacji bramkowych (i tak jednak relatywnie niewiele) i przewagę w posiadaniu piłki. Momentami jednak wiało nudą.
Po pół godzinie mecz jakby się ożywił. Postraszyli Hiszpanie, co zrozumiałe, ale Grecy nie pozostawali dłużni dłużni, siejąc popłoch w szesnastce rywali groźnymi dośrodkowaniami. Kto jak kto, ale Diamantakos naprawdę potrafi grać głową. Groźnie uderzał Torres, chyba nieco wkurzony na kolegów, którzy usiłowali wjechać do greckiej bramki i to najchętniej bez oddawania strzałów.
***
I tak minęła pierwsza połowa. Niespełna trzydzieści minut wzajemnego badania się, w międzyczasie po kilka wystrzelonych ślepaków, a później mini wymiana ciosów. Fajerwerków brak, goli brak, podbramkowych spięć nie tyle, ile się spodziewaliśmy. 0:0.
Słabo wyglądała wymienność pozycji Hiszpanów w ataku. Rodriguez co najwyżej średnio radził sobie na skrzydle, zaś Deulofeu notował straty po nieudanych dryblingach, Paco z kolei trochę taki niewidoczny. Grecy twardo, konsekwentnie, czekali na swoją szansę i co jakiś czas zagrażali bramce Arrizabalagi.
***
By piłkarzom grało się lepiej, bardzo komfortowo i w ogóle przyjemnie, przed drugą połową ponownie lunęło. Podirytowany Deulofeu zaczął się więc wkurzać jeszcze bardziej, wrzeszczeć głośniej, ale aktywizacja skrzydłowego Barcelony miała także wymiar czysto sportowy. Pierwsze dziesięć minut po przerwie to rajd za rajdem, a po jednym z nich (chyba) faulowany w polu karnym był Paco. Sędzia Danny Desmond Makkeile z Holandii karnego nie podyktował.
Coraz bliżej, coraz bliżej bramki byli Hiszpanie. Z 25 metrów fantastycznie uderzył Campana i zabrakło centymetrów – Dioudisa uratowała poprzeczka. Rosła przewaga Hiszpania, zaczęła się dominacja. Zapracowany Dioudis zanotował dwie świetne interwencje, broniąc chytre uderzenie Rodrigueza i dobitkę Grimaldo.
***
Widowisko nieco wyhamowało. Znowu zrobiło się spokojnie (nudno), Hiszpanie jakby zbierali siły na jeszcze jeden-dwa zrywy. Impas przerwał w 80' minucie Rodriguez, pokonując Dioudisa strzałem w długi róg. Asysta Deulofeu. 1:0, na trybunach radość. Zadziorni Grecy biorą piłkę i ruszają w kierunku koła środkowego. To jeszcze nie koniec.
***
Grecy niby ruszyli, dwa razy zbliżyli się pod bramkę Arrizabalagi, ale brakowało bardziej zdecydowanych zagrań czy też celnych strzałów z dystansu. Czyli chcieli, ale umiejętni ustawiający się Hiszpanie im na to nie pozwalali. Podopieczni Lopetegui zaczęli też grać na czas - drepczący na zmianę strzelec gola Rodriguez i Arrizabalaga dostali po żółtej kartce. Ale to szczególiki, wliczone w koszty. Makkelie gwiżdże po raz ostatni - Hiszpanie obronili trofeum, poszli w ślady starszych kolegów. "La Rojita" górą, zmęczeni Grecy pogrążeni w smutku - niektórzy płaczą. Nie dali rady, byli słabsi, ale ulegli klasowemu rywalowi. Lopetgui podrzucany przez swoich piłkarzy. Zaczyna się feta. A deszcz leje i leje...