Manchester City, czyli jak zjeść jabłko i mieć jabłko

2011-07-10 17:57:58; Aktualizacja: 13 lat temu
Manchester City, czyli jak zjeść jabłko i mieć jabłko
Redakcja
Redakcja Źródło: Transfery.info

400 milionów funtów w ciągu 10 lat – tyle otrzyma Manchester City od arabskich linii lotniczych Etihad na mocy nowej umowy sponsorskiej. Jej głównym założeniem jest zmiana nazwy stadionu, na którym swoje (...)

400 milionów funtów w ciągu 10 lat – tyle otrzyma Manchester City od arabskich linii lotniczych Etihad na mocy nowej umowy sponsorskiej. Jej głównym założeniem jest zmiana nazwy stadionu, na którym swoje mecze rozgrywają podopieczni Roberto Manciniego. Obiekt oficjalnie nie będzie już się zwał Stadionem Miejskim (City of Manchester Stadium), a Etihad Stadium.

Sheikh Mansour dba o to, by w City wszystko było „naj”. Najdroższe transfery i najwyższe tygodniówki mają uczynić klub najlepszym w Anglii, w Europie i na świecie. Największej presji poddani są piłkarze oraz ich menadżer. Na naszych oczach rodzi się futbolowa potęga z zapleczem finansowym, jakiego w piłce jeszcze nie było.

Sprzedaż Etihad Airways praw do nazwy stadionu też jest swego rodzaju „naj”. Dotychczas za rekordową transakcję dotyczącą odpłatnej zmiany nazwy obiektu sportowego powszechnie uznawano wykupienie przez amerykański bank JPMorgan Chase & Co. prawa do znajdującej się w Nowym Jorku, słynnej hali Madison Square Garden. Jej nazwa ulegnie zmianie dopiero po planowanej na trzy lata przebudowie, a właściciel, konsorcjum Madison Square Garden Inc., zainkasuje około 187 milionów funtów. Nowy rekord przebija poprzednika przeszło dwukrotnie.

- To jedna z najważniejszych umów sponsorskich w historii futbolu – skwitował dyrektor wykonawczy City, Gary Cook. Trudną tę tezę w ogóle próbować podważyć, bowiem współpraca „The Citizens” z Etihad Airways nie ograniczy się wyłącznie do zmiany nazwy stadionu. Linie lotnicze już płacą rocznie 2,3 miliona funtów rocznie za reklamę na koszulkach, w piątek natomiast umowę sponsorską przedłużono o 10 lat. Ale to była tylko formalność. Co dla City najważniejsze, firma należąca do rządu Zjednoczonych Emiratów Arabskich dorzuci kolejne kilkadziesiąt milionów funtów na kapitalną rozbudowę infrastruktury wokół stadionu. Obok istniejącego centrum kibiców – City Square – w bezpośrednim sąsiedztwie Eithad Stadium powstaną m.in. nowe centrum treningowe czy ultranowoczesny ośrodek naukowy. Jeśli dorzucimy do tego zmodernizowaną zaraz po przejęciu klubu przez Mansoura szkółkę piłkarską, za bagatela 10 milionów funtów (więcej na temat akademii City można przeczytać tutaj), rysuje się realizowany z głową i niezwykle konsekwentnie wieloletni program inwestycyjny. Dzięki niemu City ma być gotowe pod każdym kątem, zdolne w każdym aspekcie i w każdym szczególe do przejęcia palmy pierwszeństwa w klubowej piłce.

Zanim jednak Mansour uścisnął dłoń swoim dobrym znajomym, musiał dogadać się jeszcze z miastem. Jak doskonale wiadomo, stadion zbudowano z myślą o City, ale za pieniądze poddanych Królowej. Klub jest jedynie jego dzierżawcą i, chcąc dokonać zmiany nazwy obiektu, konieczne było wcześniejsze porozumienie z miejscowym Councilem. Umowę podpisano na pięć lat, a do miejskiej kasy trafi łącznie 20 milionów funtów z tytułu dzierżawy stadionu przez City.

W błękitnej części Manchesteru mogłoby więc panować doskonałe humory – idą w końcu doprawdy złote czasy, zaczyna się era nowego hegemona etc. I wszystko faktycznie byłoby idealnie, gdyby nie pomysł pewnego Francuza. Tak, głośno zapowiadana przez Michela Platiniego reforma rozgrywek klubowych na Starym Kontynencie – uderzająca w tych, którzy traktują sukcesy w piłce nożnej na zasadzie rutynowych zakupów w spożywczaku, czyli jest kasa, jest towar – poważnie wpłynie na nowy rozkład sił. Prezydent UEFA szedł przez kampanię wyborczą ze swym sztandarowym hasłem przywrócenia równych szans rywalizacji między klubami, co tylko tym bardziej nabierało sensu, gdy Mansour i mu podobni miliarderzy zaczęli powiększać finansowe – a co za tym idzie, także o charakterze sportowym – dysproporcje, dążąc do osiągnięcia stanu, w którym piłka mogłaby stać się prywatną rozrywką. Zdaniem Platiniego, choć mamy kapitalistyczne wolność i swobodę, futbol to coś więcej niż biznes i dawnego ducha rywalizacji między klubami, kiedy to pieniądze w znacznie mniejszym stopniu wpływały na wyniki, trzeba – choćby częściowo – zachować. Co różni go od naszych rodzimych polityków? To, że pomysły, którymi przekonał do siebie delegatów, wciela w życie.

City ma teraz nie lada problem. UEFA weźmie pod lupę w pierwszej kolejności tzw. Kryterium Fair. Finansowe Fair Play postuluje bowiem, że umowy sponsorskie zawierane z podmiotami pozostającymi w bliskim związku z właścicielem klubu muszą opiewać na kwoty rynkowe, uzyskiwane w normalnych warunkach w identycznych okolicznościach. Regulacja ta ma chronić przed dotowaniem klubu nierzadko przez samego właściciela, który pod przykrywką tworzonych naprędce spółek czy firm należących do członków jego rodziny, a wykorzystując do tego umowy sponsorskie, inwestuje kwoty zdecydowanie przewyższające wartość przedmiotu umowy. Dla porównania – w 2004 roku Arsenal sprzedał prawa do nazwy nowego stadionu innej firmie należącej do rządu ZEA, liniom lotniczym Emirates. Tyle tylko, że londyńczycy na mocy zawartej umowy otrzymali gwarancję wpływów ok. 90 milionów funtów w ciągu 15 lat, włączając w to reklamę na koszulkach, kosztującą Emirates dokładnie 48 milionów funtów.

- Gdy spojrzeć na nową umowę sponsorską City, nawet naiwni stwierdzą, że coś się nie zgadza. Chodzi o liczby – zżyma się Tim Payton, rzecznik prasowy Arsenal's Supporters' Trust. Stowarzyszeni weń fani „The Gunners” chcą wymóc na władzach klubu oficjalną interwencję w sprawie Manchesteru w UEFA. Biorąc za punkt odniesienia przyjęte obecne standardy, za prawa do nazwy stadionu aż tyle się nie płaci. Chelsea i Tottenham – sondując chętnych na tego typu sponsoring – oczekiwały kwoty od 10 do 15 milionów funtów za sezon. Odzew? Praktycznie żaden.

Mansour jest bratem przyrodnim prezydenta ZEA. Mało tego, w ojczyźnie pełni funkcję wicepremiera. Przypomnijmy, że Eithad Airways należy do rządu ZEA. Parafrazując Paytona, nawet skończony idiota (bo już nie naiwniak) dostrzeże, że cały ten układ jest deko podejrzany. Kwestiami wzajemnych powiązań zajmie się teraz specjalna komórka UEFA (UEFA Club Financial Control Panel), na której czele stoi były premier Belgii Jean-Luc Dehaene. – Zdajemy sobie sprawę z powagi sytuacji i dokładnie ją zbadamy. Nasi eksperci sprawdzą, wykorzystując specjalne, szczegółowe kryteria, czy umowa pomiędzy Manchesterem City a Etihad Airways mieści się w granicach Kryterium Fair – zapowiada odpowiedzialny w UEFA za kontakty z mediami William Gaillard.

Finansowe Fair Play wchodzi w życie już w nadchodzących rozgrywkach, ale w pełni zacznie obowiązywać dopiero od sezonu 2013/2014. Kluby mają zatem jeszcze dwa lata, aby dostosować strukturę finansowania do nowych wymogów. Tyczy się do przede wszystkim wewnętrznego zadłużenia, czyli sum, które właściciele pompują w kluby z własnej kieszeni, notując zarazem stratę. Klubu z kolei w takim przypadku stają się dłużnikami właściciela. Limity FFP mają zapobiegać bezkresnemu zadłużaniu się klubów w czasach prosperity, skutkującej w okresie kryzysu – kiedy majątek właściciela zaskakująco topnieje – potężnymi zobowiązaniami rujnującymi klub. Nikt nie chce pomniejszać swojego majątku, to oczywiste, większość ludzi z włożonych w futbol pieniędzy ani myśli rezygnować. Od połowy 2013 roku UEFA będzie opierała się na sprawozdaniach finansowych za dwa wcześniejsze sezony, a dopuszczalna wysokość długu wewnętrznego nie będzie mogła przekraczać w tym okresie 45 milionów euro (40 milionów funtów).

Nic więc dziwnego, że w City nie mogą spokojnie spać. Raport za ostatnie dwa lata wskazuje, że dług klubu sięgnął bagatela 121 milionów funtów. Najnowsze sprawozdanie ukaże się we wrześniu i – w opinii brytyjskich ekspertów finansowych – należy spodziewać się, iż dług jeszcze wzrośnie. Włodarze Manchesteru są świadomi ewentualnych konsekwencji – UEFA będzie mogła wyrzucić z europejskich rozgrywek każdy klub, który nie stosuje się do wytycznych FFP. Plan na najbliższe miesiące jest następujący: najpierw – przekonać Europejską Federację Piłkarską, że umowa z Etihad jest w „fair” w każdym calu (HA!), później – zrobić coś z tym cholernym długiem. Straszak na City jest wręcz idealny – nikt ostatnio nie zrobił tak wiele, nie wydał tak wiele, by wywalczyć awans do Champions League (na razie tylko do eliminacji). Jeżeli Mansour czegoś się obawia, to właśnie tego, że Platini nie zawaha się wyrzucić City z Ligi Mistrzów.

Na Eastlands nie bez kozery zatrudniają w końcu i jakiś sposób się znajdzie. Załóżmy jednak, tak na przykład, że do długu wewnętrznego zaliczałoby się pieniądze zyskane za zmianę nazwy stadionu czy przeznaczone na rozbudowę infrastruktury wokół stadionu. W takim przypadku „Hałaśliwi Sąsiedzi” byliby w czarnej dupie. Sęk w tym, że UEFA takich przychodów do długu nie wlicza. Sprytne, prawda? A robi się jeszcze ciekawiej – przedstawiciele City odmówili mediom wglądu do postanowień umowy z Etihad Airways. Dziennikarze chcieli sprawdzić, na jakie konkretnie cele zostaną przeznaczone pieniądze, które w teorii mają pozwolić zagospodarować teren wokół stadionu. Czy może przypadkiem Mansour nie omija w ten sposób oficjalnego kanału przepływu gotówki, którego wykorzystanie powiększyłoby dług wewnętrzny. Zdaniem klubu, wszystko jest OK, a szczegóły pozna wyłącznie UEFA, ale tylko, jeżeli będzie to niezbędne konieczne.

Nie, tu się zwyczajnie coś nie zgadza.

Mateusz Jaworski
Więcej na ten temat: Anglia Publicystyka