Minęliśmy się w pół drogi
2011-08-28 22:01:10; Aktualizacja: 13 lat temuTak się zastanawiam - wziąć ten temat na tapetę, czy może jednak nie? Przecież wystarczy godzina, może dwie, a cały internet (bo prasa dopiero od jutra) zatrzęsie się od demolki na Old Trafford, komentarze będą(...)
Najpierw dwa słowa o Manchesterze. Sir Alex Ferguson menadżerskim guru jest i od tego wypada zacząć. Jak konsekwentnie, z jaką mądrością została zbudowana ta drużyna! Cmokać można, ba, cmokać trzeba. Zmiana pokolenia zaszła niezwykle płynnie, niemal bezboleśnie, a podstarzali bohaterowie - może poza Edwinem van der Sarem - z miejsca zyskali równorzędnych, acz sporo młodszych następców. Gdyby duet Ferdinand-Vidić występował w dowolnie wybranym innym zespole, jednoczesna absencja obu byłaby równoznaczna z katastrofą - pamiętacie, jakie problemy pojawiały się w Chelsea wraz z kontuzją Johna Terry'ego? A tu, proszę, para Evans-Jones dzieli i rządzi, pozwalając Ferdinandowi na dłuższy odpoczynek.
Można tak wyliczać dalej. Smalling, nominalny środkowy obrońca, a hasa prawą flanką to w jedną, to w drugą, na połowie rywala ani przez moment nie sprawia wrażenia zagubionego stopera. W środku pola Anderson wygląda na gościa, który wreszcie dojrzewa do gry w United, wykorzystując potencjał, dla którego sięgnął poń Ferguson. Cleverley, kolejny młodzian, przed sezonem doceniany, acz skazywany raczej na rolę rezerwowego, radzi sobie naprawdę nieźle. Young? Jedna z mocniejszych, jeśli nie najmocniejsza kandydatura do tytułu najlepszego transferu lata 2011 na Wyspach. Świetnie operujący obiema nogami, biega dośrodkowuje i strzela - top class. Wellbeck z łatwością znajduje się tam, gdzie powinien, w polu karnym podejmuje praktycznie tylko właściwe decyzje. A są jeszcze przecież Evra, Nani, Rooney, czyli - jak by to paradoksalnie nie brzmiało - stara gwardia. Dzisiaj błysnął zwłaszcza ten ostatni. Bramki z gry Rooney nie zdobył, a hat-tricka Arsenalowi wbił. Mało tego, po swojemu już cofał się do linii pomocy, wiele akcji inicjował, na szesnastym metrze potrafił posłać idealne prostopadłe podanie. To właśnie Rooney, jakiego wychował Ferguson - pożyteczny dla drużyny w każdym miejscu na boisku, w zależności od potrzeby chwili ratujący się wślizgiem, dogrywający lub zdobywający bramki.
Pominięty De Gea zasługuje na osobny akapit. Bo wydawać się mogło, że obronionym karnym da powód, by po meczu United nie podsumować jego występu w stylu - zawsze, kurwa, coś! A tak, wszystko po staremu. Walcott założył mu wstydliwą "siatkę", do zestawu jeszcze pusty przebieg po jednym z kornerów i skuteczne interwencje Hiszpana tracą na znaczeniu. De Gea potrzebuje czasu, minimum sezon na adaptację od Fergusona na pewno dostanie, ale musi uważać, by nie skończyć jak Tim Howard. Szkotowi transferowe gafy jednak się przytrafiają, a tykającej bomby w bramce w nieskończoność tolerować nie będzie. Zwłaszcza mając świeżo w pamięci solidność van der Sara.
Manchester to nowy-stary mistrz Anglii. Tak, pewność w tej kwestii mam już teraz. Nie rozchodzi się wcale o imponujące 8:2, bo dzisiaj zrobili z Arsenalu "ogórki", ale o to, jak poczynają sobie United. Ferguson zdołał naoliwić odmłodzony skład tak szybko, że już teraz nic nie zgrzyta i drużyna, której obecna wyjściowa jedenastka odbiega od tej kończącej ubiegłoroczne rozgrywki, wygląda na zgraną, niemalże kompletną, z wpojoną filozofią gry, sumiennie realizującą nakreślone założenia taktyczne.
Rooney i spółka grają w innej lidze. W Premier League ma miejsce mała zmiana warty i wcale niewykluczone, że pobicie w bezpośrednich pojedynkach "Hałaśliwych Sąsiadów", mocnego Liverpoolu i ślamazarnie rozpędzającej się Chelsea będzie wymagało od graczy Fergusona wylania siódmych potów. Ale opiekun Manchesteru musi przed wejściem w stan emerycki załatwić pewną sprawę. Krajowe podwórko - choć niezmiernie istotne - posłuży jako poletko przygotowawcze do tej najważniejszej konfrontacji. Z Barceloną, która zalazła Fergusonowi jak nikt. Czy już w tym sezonie, czy dopiero w przyszłym, czy w ogóle Katalończyków uda się pokonać - czas pokaże, ale Manchester pręży muskuły i w Premier League rozdaje karty. Team to beat tego sezonu.
Gdzieś tam po drodze, kiedy Ferguson przygotowywał się na odmłodzenie kadry, minął się Manchester z Arsenalem. Symboliczne zdarzenia miały miejsce dzisiaj - w obu ekipach menadżerowi dokonali podwójnych zmian. Z ławki gospodarzy weszli Park oraz Giggs - i to w zasadzie wystarczy, aby uzmysłowić różnicę między Manchesterem a Arsenalem. Obaj u Wengera mieliby niepodważalne miejsce w składzie, Park nawet z perspektywą na 38 meczów w sezonie, Giggs natomiast nie, ale wyłącznie z racji wieku. Ferguson ma wręcz nieograniczone możliwości mieszania składem, rotowania bez równoczesnej drastycznej obniżki jakości. Tegoroczne transfery pole manewru tylko powiększyły. Wenger zaś w bój puścił Chamakha i Lansbury'ego - pytam, no z czym do ludzi?
Kontuzje, zawieszenia - OK, ja to wszystko rozumiem. Ale Wenger zbudował taki zespół, że nieobecni gracze tzw. trzonu zespołu mają zmienników o kilka klas słabszych, bo i o parę dobrych lat młodszych (warto pamiętać, że ten trzon poważnie osłabiono). Ławka rezerwowych prezentowała się tak mizernie, że z rozpoznaniem dwóch piłkarzy problemy miał nawet Rafał Nahorny, czyli człowiek-vademecum angielskiego futbolu. Nawet zakładając, że mecz oscylowałby w okolicach remisu, "Kanonierzy" nie mieli w zanadrzu graczy mogących wnieść na murawę jakość i przyczynić się do zadania decydującego ciosu.
Wenger - nad którym już się w ostatnich tygodniach zdążyłem pastwić - jest jak ten przysłowiowy słup, zachowaniem przypominający dupę. Fani błagają go o wydanie pieniędzy, których mu wyjątkowo tego lata nie brakuje, a on dalej swoje. Pozyskał Oxlade-Chamberlaina i Campbella, nastolatków na dorobku w poważnej piłce, których talenty eksplodują dopiero za kilka sezonów. Ale co teraz? Arsenal został pozbawiony Fabregasa i Nasriego podczas jednego mercato - na tak potężną stratę klub nie był przygotowany. A powinien. Wenger znów nie zrobił nic, aby przyszykować ewentualnych następców swoich pomocników, o jakichkolwiek wzmocnieniach nie wspominając. Dał ciała na całej linii.
Do wzięcia za darmo był Barton, w minionym sezonie jeden z najlepszych defensywnych pomocników w lidze. Facet po przejściach, ale chwalony w Newcastle za mentorską postawę względem młodych zawodników. Idealny nabytek, pomyślałem. Zresztą nie tylko ja. Wengera jednak Barton nie interesował, nic a nic. W środę o północy zamyka się okienko transferowe, w prasie tymczasem czytamy o ewentualnych wzmocnieniach, które Wenger ma sfinalizować w TRZY (!!!) dni. Hazard, Lucho Gonzalez - are you fuckin' serious? Teraz, skoro przez dwa miesiące nie dało rady? Poza tym, nowi zawsze potrzebują czasu na adaptację, na Wyspach jest to aspekt o szczególnym znaczeniu. Ale co tam, pod górkę idzie się tak jakoś fajniej.
Powtarzam, profesjonalista ma przygotowaną listę graczy, których widzi w miejsce w odchodzącej gwiazdy. Jeden transfer przyklepany, maksimum cztery dni później lukę mamy już uzupełnioną i jedziemy dalej. Tak to funkcjonuje.
Arsenal wypadł biednie na tle United. Dostał 8 goli, mógł więcej, ale Szczęsny - który zanotował przeciętny występ, przy dwóch straconych golach mógł zachować się lepiej - wypadł ciut lepiej niż De Gea. Na pozostałych 10 pozycjach Manchester miał zdecydowaną przewagę w indywidualnych umiejętnościach, do tego zespołowa organizacja gr również była po ich stronie. Dopiero teraz, oglądając ten mecz na chłodno, sympatycy ekipy z Londynu mogą zapaść się pod ziemię - nie dość, że nowych twarzy brak, to stare (vide Arszawin, Rosicky, Koscielny) prezentują się miernie. A już defensywa Arsenalu to inna bajka - bez Vermaelena wygląda wręcz tragicznie, dzisiaj cały blok obronny wypadł jeszcze gorzej. Wsparcia na przedpolu od graczy środka pola nie było, w ofensywie roiło się od strat. Jednym słowem - dramat. Trzy mecze, jeden punkt, bilans bramkowy 2:10.
W bardziej dobitny sposób Wengerowi nie można było udowodnić, że traci grunt pod nogami. Jeżeli i tym razem upór wziąłby górę nad rozsądkiem, pozostanie jedynie rzucić dźwięcznym - "idiota!" To nie był przypadek, 8 goli nie traci się przypadkiem, z przypadku nie bierze się też taki regres w grze. Na to trzeba "zapracować".
Mateusz Jaworski