Przed pierwszym gwizdkiem: Polaków mecz o wszystko
2008-06-11 20:46:06; Aktualizacja: 16 lat temuPremierowy występ Polaków na Mistrzostwach Europy już z nami. Po porażce 0:2 z reprezentacją Niemiec nasza reprezentacja, można zaryzykować stwierdzenie, że już tradycyjnie, w swojej drugiej potyczce stanie do (...)
Przed pierwszym spotkaniem na EURO 2008 wszyscy w kraju tryskali optymizmem, byli pełni wiary w naszą drużynę narodową. Niespotykanego nigdy wcześniej, w przypadku polskiego futbolu, skrajnie pozytywnego nastawienia narodu nie zepsuł nawet fakt, że mieliśmy zmierzyć się z Niemcami, z którymi jeszcze nie wygraliśmy. Gorączka, związana z debiutanckim meczem w zmaganiach najlepszych drużyn Starego Kontynentu, „zmogła” całą Polskę. Można było sobie wyobrazić, jakie przyniesie to skutki w przypadku niepowodzenia. Mimo że po występie Polaków nie mogliśmy mieć powodów do wstydu, pozostał niesamowity żal. Dlaczego? Bo znowu się nie udało. Bo znowu przegraliśmy na ważnym turnieju. Bo znowu nie strzeliliśmy bramki. Kac moralny udzielił się całemu społeczeństwu.
Charakterystyczne dla wielkich piłkarskich imprez, a przynajmniej dla fazy, jaką są rozgrywki grupowe, jest to, że gra się praktycznie co trzy dni. Nie ma czasu na rozpamiętywanie poprzedniego spotkania, niezależnie od wyniku, jakim się zakończyło. Lada moment trzeba bowiem ponownie stanąć do walki o punkty. Świetnie wie o tym Leo Beenhakker, który od poniedziałkowego poranka apelował o zaprzestanie dalszego roztrząsania przyczyn porażki z Niemcami. Swoje słowa kierował również do podopiecznych, którzy mieli skupić się wyłącznie na czekającym ich boju z Austrią. Od początku tygodnia w polskim obozie trwa pełna mobilizacja. Cel jest jeden – pokonać zespół Josefa Hickersbergera.
Rzut okiem na sytuacje reprezentacji Austrii i od razu widać, że ma się ona niemal identycznie jak w przypadku naszej drużyny narodowej. Po jednym rozegranym meczu, zero punktów, zero strzelonych bramek. Różnicę robią tylko bramki stracone (Austria – 1, Polska – 2). W meczu otwarcia EURO 2008 Austriacy przegrali z Chorwacją 0:1 po bramce Luki Modrica z rzutu karnego (była to dopiero czwarta minuta meczu). Przez całą pierwszą połowę zespół sklasyfikowany w rankingu FIFA najniżej ze wszystkich uczestników mistrzostw, bo aż na odległym 92 miejscu, nie istniał na boisku, został całkowicie zdominowany przez piłkarzy Slavena Bilica. Po przerwie jednak obraz gry się diametralnie zmienił – w szatni austriackiego zespołu musiało dojść do męskiej rozmowy, po której zawodnicy wyszli niesamowicie zmotywowani. Rezultat ostatecznie nie uległ zmianie, ale Austriacy pozostawili po sobie bardzo dziwne wrażenie. Z dwóch powodów. Po pierwsze: w przekroju całego meczu widać było, jak słabym, pod względem czysto piłkarskim, jest zespół naszych czwartkowych rywali. Większości zawodników brakuje po prostu umiejętności. O wyszkoleniu technicznym co niektórych nie warto nawet wspominać. Z drugiej jednak strony, grą po przerwie udowodnili, że dzięki ogromnej ambicji i woli walki można z powodzeniem stawiać czoła silniejszym. W drugich 45 minutach przynajmniej kilkakrotnie pod chorwacką bramką robiło się na prawdę gorąco i piłkarze z Bałkanów mogą dziękować Bogu, że dowieźli zwycięstwo do końca.
Podobnie jak nasza reprezentacja, Austria stanie w czwartek do walki o dalszy byt w Mistrzostwach Europy. Będzie chciała uniknąć kompromitacji, jaką niewątpliwie byłoby zakończenie turnieju na zmaganiach grupowych, i dać choć trochę radości swoim kibicom. Ci zaś, co nie ulega wątpliwości, będą z całych sił starali się pomóc swoim ulubieńcom. Pojedynek na trybunach zapowiada się więc równie interesująco co na murawie. Bo z podobnym nastawieniem do Wiednia nadciągają rzesze polskich fanów. Oni też mają nadzieję na to, że wreszcie reprezentacja Polski podczas wielkiego turnieju da im powody do świętowania i dumy. Wreszcie.
W polskiej reprezentacji szykuje się kilka zmian kadrowych w stosunku do meczu z Niemcami. Na występ przeciwko Austrii nie ma szans Maciej Żurawski, który doznał poważnej kontuzji (naderwannie mięśnia czworogłowego). Brak kapitana można rozpatrywać jednak w kategoriach zwiększenia siły zespołu. Nieprawdą okazało się, że wychowanek Warty Poznań wrócił do wysokiej formy. Starego, dobrego Żurawskiego dalej nie widać. A i kapitan był z niego, mówiąc delikatnie, kiepski. W roli duchowego przywódcy, boiskowego lidera zespołu w ogóle się nie sprawdził. W jego miejsce „wskoczy” do składu Roger Guerreiro, najlepszy polski piłkarz w konfrontacji z sąsiadami zza Odry. Do ofensywnych poczynań reprezentacji wprowadził sporo świeżości, polotu i fantazji. Kogoś takiego nigdy przedtem nie mieliśmy i nigdy mieć nie będziemy. Jest to bowiem przedstawiciel zupełnie innego kręgu kultury piłkarskiej. Polak nigdy nie będzie miał tej niepowtarzalnej mentalności Brazylijczyka (przynajmniej jako piłkarz), nie będzie traktował piłki tak, jakby to była nigdy niekończąca się fiesta. Prawdziwy sens życia.
Niepewny jest również występ Jacka Krzynówka, który w niedzielę zawiódł. Rozczarowanie było tym większe, że w najtrudniejszych momentach można było na niego zawsze liczyć. Do tej pory (do niedzieli oczywiście) nie zawiódł. Niezależnie od tego, czy grał w klubie, czy był w formie. Wystarczy przypomnieć chociażby fantastyczny strzał dający remis (2:2) w wyjazdowym meczu eliminacyjnym z Portugalią. Leo Beenhakker nie postawi raczej na Pawła Golańskiego, który fatalnie zachował się przy drugiej bramce Lukasa Podolskiego. Możliwa jest więc mała reorganizacja defensywy – parę środkowych obrońców mieliby stworzyć Jacek Bąk i Mariusz Jop, z lewej strony operowałby Michał Żewłakow, z prawej niezmiennie Marcin Wasilewski. Niewykluczone także, że jako wysunięty napastnik zagra Marek Saganowski. Wówczas gruntowne zmiany dosięgłyby także drugą linię. To jednak sprawa tylko i wyłącznie Beenhakkera oraz jego współpracowników.
Wiara w biało-czerwonych całkowicie jeszcze nie umarła, lecz została poważnie naruszona po przegranej z reprezentacją Niemiec. Wielu jednak wciąż wierzy bardzo mocno. I my też powinniśmy. „Póki piłka w grze, wszystko jest możliwe” – tego starego powiedzenia się trzymajmy a wszystkie ewentualne sądy i wywody odłóżmy przynajmniej do czwartkowego, późnego wieczora (daj Boże nie!). A póki co: do boju Polsko!
Mateusz Jaworski