Przed startem Premier League - cz. 1

2012-08-16 21:45:55; Aktualizacja: 11 lat temu
Przed startem Premier League - cz. 1 Fot. Transfery.info
Mateusz Jaworski
Mateusz Jaworski Źródło: Transfery.info

Rozgrywki Premier League sezonu 2012/2013 ruszają już w ten weekend. Na Transfery.info prezentujemy pierwszą część zapowiedzi tegorocznych zmagań w angielskiej ekstraklasie.

Każdemu nowemu sezonowi Premier League towarzyszy ten charakterystyczny dreszczyk emocji. Poza pytaniami, które zadajemy sobie raczej automatycznie – typu kto wygra, kto spadnie, kto zaskoczy in plus, a kto in minus – do rozwiązania pozostaje całe mnóstwo kwestii bardziej szczegółowych. I właśnie dlatego rozgrywki 2012/2013 zapowiadają się doprawdy wyjątkowo. 

 
Kogo bowiem nie nurtuje kolejna odsłona pojedynku manchesterskiego, pomiędzy broniącymi tytułu City a podrażnionymi United? Jak spisze się Chelsea, mająca za sobą  istną ofensywę transferową, prowadzona przez menadżera uważanego przez wielu za wciąż tymczasowego? Czy Arsenal w końcu dorzuci coś do klubowej gabloty trofeów? Na ile stać mających nowych menadżerów Tottenham i Liverpool? Czy Newcastle zdoła pogodzić Premier League z Ligą Europy? Czy ekipy środka tabeli – jak Everton, Stoke, Fulham, Sunderland i WBA – utrzymają status quo? A może czeka ich walka o europejskie puchary/o utrzymanie? Jak poradzą sobie ubiegłoroczni beniaminkowie, Swansea i Norwich, już bez swych charyzmatycznych menadżerów? Czy QPR i Aston Villa oszczędzą swoim fanom emocji związanych z batalią o pozostanie w elicie? Czy Wigan wreszcie spadnie? W końcu – czy West Ham, Reading i Southampton mają na tyle argumentów, by zadomowić się w Premier League na dłużej?
 
O coś więcej aniżeli bezpieczne dryfowanie w środku tabeli może powalczyć Sunderland. Menadżer Martin O’Neill słynie z przemyślanego budowania zespołów. Lekiem na problemy w defensywie mają być Carlos Cuellar i Stephen Warnock z Aston Villi. Atutem jest silna druga linia, ze Stephanem Sessegnon i Lee Cattermolem w środku, skrzydłowymi Jamesem McCleanem i Sebastianem Larssonem. O’Neill chciałby jednak wzmocnień i w tej formacji, jemu nigdy dość.
 
Nierozwiązanym problemem pozostaje brak klasycznej „9”. Nie ma już ani Asamoah Gyana, ani Nicklasa Bendtnera, a Steven Fletcher, które próbuje ściągnąć Sunderland, jakoś mnie nie przekonuje. I jeszcze te 14 milionów funtów… Trio z Newcastle United - Demba Ba, Papiss Cisse i Yohan Cabaye - kosztowało właśnie tyle.
 
Aktualizacja: Sunderland podpisał umowę z Louisem Sahą. I to wcale nie oznacza, że poszukiwania napastnika można uznać za zakończone. Wystarczy bowiem przypomnieć, w jakiej formie Francuz znajduje się od kilkunastu miesięcy - a forma to kiepska. 
 
West Bromwich Albion spędziło drugi sezon w Premier League we względnym spokoju. Roy Hodgson potrafił „ugrząźć” w środku tabeli, bez zagrożenia wymęczającą walką o utrzymanie, ale też bez perspektyw zaznaczenia obecności w górnej połówce tabeli. 11, a później 10 miejsce, więc tendencja jest niby zwyżkowa…
 
Na The Hawthrones nie będzie już duetu Long-Cox. Shane Long został w West Bromie, za to Simon Cox odszedł do Nottingham Forest. Nikt jednak za irlandzkim napastnikiem nie powinien płakać, bo WBA ściągnęło dwóch naprawdę niezłych snajperów. W osobach Markusa Rosenberga i Romelu Lukaku menadżer Steve Clarke dostał sporą siłę ognia, a dorzucając do tego Marca-Antoine’a Fortune i Petera Odemwingie, atak WBA na papierze prezentuje się zaskakująco okazale. Każdy o innej charakterystyce, innych atutach – np. silny, postawny Lukaku, sprawdzający się w grze zorientowanej na dośrodkowania; sprytny i szybki Odemwingie; nieco wolniejszy, mogący grać ciut głębiej, ale świetny technicznie Rosenberg – co daje Clarkowi komfort tworzenia rozmaitych konfiguracji w pierwszej linii: jeden, dwóch, trzech; poziom, pion. Mnóstwo kombinacji, mnóstwo wariantów zaskoczenia rywali.
 
Clarke otrzymał wreszcie szanse samodzielnej pracy. Dotąd Szkot stał zawsze krok z tyłu - jako wieczny asystent, ten drugi przez długie 14 lat. Wszędzie ceniony za fachowość. Część dziennikarzy wskazuje, że to właśnie odejście Clarke’a z Chelsea we wrześniu 2008 roku stanowiło jedną z bardziej istotnych przyczyn nieudanej przygody Luiza Felipe Scolariego na Stamford Bridge. I choć Clarke wie, o co chodzi w tej robocie, zawód zna od podszewki, to praca z WBA zweryfikuje, czy to już – i w ogóle – ten moment, aby wyjść z cienia. Clarke to niewiadoma, mimo wszystko.
 
Norwich City, już bez Paula Lamberta, staje przez mission impossible. Tej podejmie się Chris Hughton, ale… Norwich wyrosło na murowanego kandydata do spadku. Został Grant Holt, została też dziurawa obrona. I to właśnie defensywa stanowi największy problem, bo limit szczęścia wyczerpał się chyba w ubiegłym sezonie (26 słupków/poprzeczek).
 
Swansea, podobnie jak Norwich, staje u progu nowego sezonu z nowym menadżerem. Brendan Rodgers nadał walijskiemu jedynakowi w Premier League styl swoisty i niepowtarzalny, rozsławiając „Łąbędzie” nie tylko na Wyspach, ale również w Europie. Pod wodzą Rodgersa Swansea pokazała, że z grupą piłkarzy pracowitych, umiejących i chcących słuchać, jakkolwiek na dorobku i bez nazwisk, można nie tylko z powodzeniem rywalizować z możnymi tej ligi (patrz Norwich), ale i robić to wybitnie nie po brytyjsku (patrz Swansea). Nieprzypadkowo Leon Britton notował więcej celnych podań od Xaviego. Rodgers sprawił też, że paru jego podopiecznych po jego wodzą wyrobiło sobie markę, pracując już na własne nazwiska – jak Michel Vorm, Joe Allen czy Gylfi Sigurdsson. Dwóch ostatnich odeszło – odpowiednio do Liverpoolu i do Tottenhamu. Sigurdssona zastąpić ma ściągnięty z Rayo Vallecano Michu, dziury powstałej w środku pola po transferze Allena jeszcze nie załatano.
 
Bez nich i bez Rodgersa, za to z Michaelem Laudrupem, Swansea czeka test wybitnie niełatwy. Czy nowy menadżer będzie w stanie kontynuować dzieło swojego poprzednika? Bez wątpienia Laudrup jest w pewnym stopniu podobieństwem Rodgersa – młody, ambitny, stawiający na futbol ofensywny i pełen kreatywności, inspirowany barcelońską tiki-taką. Duńczyk jest silniejszą osobowością, człowiekiem nietolerującym podważania jego zdania i sprzeciwu w ogóle. Jak sam przyznaje, nie ma zamiaru przeprowadzać taktycznej rewolucji. Aby jednak uczynić zespół mniej przewidywalnym, Laudrup chce mieć alternatywę, zmieniać ustawienie w trakcie spotkań lub na poszczególne z nich. W ubiegłym sezonie momentami można było odnieść wrażenie, że aż prosiło się o przyjęcie innej strategii, bardziej defensywnej, z szybkimi kontratakami zamiast setek podań w poprzek i do tyłu. Laudrup chce iść w tym kierunku, musi się jednak zmierzyć z syndromem drugiego sezonu i – jak Rodgers – wykreować nowe gwiazdy z średniawej na papierze kadry.
 
Dla QPR ma to być sezon stabilizacji. Większościowy udziałowiec Tony Fernandes oraz menadżer Mark Hughes są zgodni, iż przyszedł czas na marsz w górę tabeli i zadomowienie się w okolicach pozycji 10-12. Stąd transfery piłkarzy marce już w Premier League uznanej.
 
66 goli, mniej tylko od zdegradowanych Wolves, Boltonu i Blackburn – tyle straciło QPR w ubiegłym sezonie. Wzmocniono zatem obsadę bramki, ściągając Roberta Greena, oraz uzupełniając środek defensywy doświadczonym Ryanem Nelsenem. 34-letni Nelsen to prawdziwy nestor Premier League, naturalny lider szatni. Hughes nie wahał się ani przez moment, czy zaoferować kontrakt Nowozelandczykowi. Z Manchesteru United wypożyczono Fabio Da Silvę. W pomocy dodano kupionego za 2 miliony funtów (!) Park Ji-Sunga, którego Ferguson regularnie wystawiał w najważniejszych spotkaniach. Bodaj najlepszym transferem jest jednak pozyskanie Davida Hoiletta. Kanadyjczyk jest obunożny, może zatem biegać po obu skrzydłach. Jeśli akurat nie wypracuje sytuacji koledze, strzeli sam (7 goli i 5 asyst w sezonie 2011/2012).
 
Pozostaje jeszcze problem Joey’a Bartona, zawieszonego na 12 spotkań. Jeżeli QPR chce jednak faktycznie zaliczyć w tym sezonie progres i zadomowić się w środku stawki, Barton – moim zdaniem bardzo niedoceniany – będzie bardzo przydatny. Nie uważam, że bez niego jest to niemożliwe, ale z Bartonem w składzie będzie o to zdecydowanie łatwiej.
 
Do środka chcieliby doszlusować w Birmingham. Ponure czasy Alexa McLeisha minęły, wypada tylko zapić i zapomnieć. Lambert przyszedł z misją gruntownego przebudowania składu i nikt nie łudzi się, że produkt finalny zdoła uzyskać jeszcze w tym sezonie. Ten będzie raczej początkiem drogi ku odzyskanie dawnych polotu i wigoru, tyle że znacznie mniejszym kosztem.
 
Najważniejsze, że wrócił optymizm – przekonują w klubie. Lambert propaguje grę do przodu, w zupełnym przeciwieństwie do McLeisha, i nawet jeśli nie zdoła przesunąć Aston Villi wyraźnie w górę tabeli, przyjazny dla oka futbol powinien wystarczyć. Na tym etapie liczne potknięcia trzeba kalkulować. Randy Lerner przestał szastać funduszami na transfery i na Villa Park zameldowali się tego lata Brett Holman, Karim El Ahmadi, Matt Lowton i Ron Vlaar. Mało imponujące. Dlatego też – pomimo wszechobecnego optymizmu – nastroje muszą być tonowane. Lambert to właściwy człowiek do tej roboty, ale o warunkach, jakie miał Martin O’Neill, może tylko pomarzyć, więc w pierwszym sezonie przebudowy najważniejsze będą zmiana stylu gry na bardziej ofensywny i zachowanie bezpiecznej przewagi nad strefą spadkową.
 
Wigan – już nawet nie wiem, który raz, straciłem rachubę – skazywane jest na degradację. Roberto Martinez ponownie zaś spróbuje oszukać przeznaczenie i utrzymać się w Premier League. Raczej bez Victora Mosesa, będącego jedną nogą w Chelsea.
 
I to chyba w osobie Martineza można upatrywać największego atutu po stronie Wigan. Przez moment Hiszpan wyrósł na najgorętsze nazwisko wśród menadżerów Premier League (chciały go Tottenham i Liverpool), lecz rozchwytywany… raz jeszcze pozostał w Wigan. Małej mieścinie, ledwo 80 tysięcznej, w której cieszy się ogromnym szacunkiem i wielkim autorytetem. Nie dziwi zatem, że nadal wierzy się w jego umiejętności – hmm – poniekąd cudotwórcze. Bez wspomnianego Mosesa, bez Hugo Rodallegi, za to z Arouną Kone (15 goli, 4 asysty w barwach Levante) i zastępem walecznych facetów spróbują zawstydzić co poniektórych i pozostać w elicie. Czasem jednak, zamiast walczyć, trzeba tylko kopnąć piłkę względnie prosto…
 
Wszystkich trzech beniaminków łączy chęć przetrwania – za wszelką cenę, nawet byle jak, oby punktów starczyło na zajęcie 17 miejsca. Trochę cichcem, nie wychylając się zbyt mocno, na więcej liczy West Ham United, wracający po roku banicji w Championship Division. Dowodzeni przez Sama Allardyce’a i jego prawą rękę – Kevina Nolana, do tego solidnie wzmocnieni (Alou Diarra, Modibo Maiga, James Collins), będą gryźć trawę i zagrywać długie piłki na aferę, po które łokciami rozbijał się będzie Cartlon Cole.
 
Reading – pomimo osoby rosyjskiego właściciela, milionera Antona Zigarewicza – w większości będzie bazowało na graczach, którzy wywalczyli awans. Udało się wprawdzie skusić Pavla Pogrebniaka, Danny’ego Guthrie i Nicky’ego Shorey’a, ale pozostałe transfery do poziomu Premier League już nie przystają. Może poukłada to wszystko Brian McDermott, menadżer przecież to zdolny, ale uniknąć spadku będzie bardzo, bardzo trudno.
 
Przed jeszcze trudniejszym (sic!) zadaniem stoi Southampton, personalnie nieprzystający zupełnie do standardów rozpowszechnionych w elicie angielskiego futbolu klubowego. Prawdopodobna czerwona latarnia, „faworyt” do spadku. Z drugiej strony – dlaczego nie pójść w ślady Norwich? Patrząc jednak na terminarz (Manchester City, Manchester United i Arsenal na dobry początek), Nigel Adkins może już na starcie spoglądać na plecy reszty stawki i jeśli nie okaże się drugim Lambertem, zdolnym wydobyć absolutnie najlepsze ze swoich podopiecznych, na horyzoncie rysuje się rychły powrót do Championship Division.
 
Więcej na ten temat: Anglia