Przed startem Premier League - cz. 2

2012-08-17 19:18:08; Aktualizacja: 11 lat temu
Przed startem Premier League - cz. 2 Fot. Transfery.info
Mateusz Jaworski
Mateusz Jaworski Źródło: Transfery.info

Rozgrywki Premier League sezonu 2012/2013 ruszają już w ten weekend. Na Transfery.info prezentujemy drugą część zapowiedzi tegorocznych zmagań w angielskiej ekstraklasie.

Każdemu nowemu sezonowi Premier League towarzyszy ten charakterystyczny dreszczyk emocji. Poza pytaniami, które zadajemy sobie raczej automatycznie – typu kto wygra, kto spadnie, kto zaskoczy in plus, a kto in minus – do rozwiązania pozostaje całe mnóstwo kwestii bardziej szczegółowych. I właśnie dlatego rozgrywki 2012/2013 zapowiadają się doprawdy wyjątkowo. 

 
Kogo bowiem nie nurtuje kolejna odsłona pojedynku manchesterskiego, pomiędzy broniącym tytułu City a podrażnionymi United? Jak spisze się Chelsea, mająca za sobą ofensywę transferową, prowadzona przez menadżera uważanego przez wielu za wciąż tymczasowego? Czy Arsenal w końcu dorzuci coś do klubowej gabloty trofeów? Na ile stać mających nowych menadżerów Tottenham i Liverpool? Czy Newcastle zdoła pogodzić Premier League z Ligą Europy? Czy ekipy środka tabeli – jak Everton, Stoke, Fulham, Sunderland i WBA – utrzymają status quo? A może czeka ich walka o europejskie puchary/utrzymanie? Jak poradzą sobie ubiegłoroczni beniaminkowie, Swansea i Norwich, już bez charyzmatycznych menadżerów? Czy QPR i Aston Villa oszczędzą swoim fanom emocji związanych z batalią o pozostanie w elicie? Czy Wigan „w końcu” spadnie? I wreszcie – czy West Ham, Reading i Southampton mają na tyle argumentów, by zadomowić się w Premier League na dłużej?
 
Na samej górze z pewnością skończą City oraz United. „Hałaśliwi sąsiedzi” długo byli pasywni na rynku transferowym, za długo dla Roberto Manciniego, który zaczął nawet przebąkiwać o konieczności zakupu nowych graczy. Tyle że na City of Manchester Stadium jest paru maruderów, których w obliczu mniej lub bardziej rychłego Financial Fair Play koniecznie trzeba wypchnąć. Gdziekolwiek. Sęk w tym, że tygodniówki Emmanuela Adebayora i Roque Santa Cruza stały się prawdziwymi kulami u nóg. Samym zainteresowanym chyba wcale to nie przeszkadza… Przyszedł Jack Rodwell, nie przyszedł Robin van Persie – atak jest wypchany klasowymi snajperami, Mancini upatruje zaś transferu roku w „odrodzeniu” Carlosa Teveza.
 
Starcie o Tarczę Wspólnoty obnażyło pewien defekt gwiazdorskiej ekipy Manciniego. Mianowicie, mowa o wątpliwej jakości zmienników podstawowego duetu stoperów (niepewny Savić, konflikt ze starszym z braci Toure). Nie mogą więc dziwić starania włoskiego menadżera o nowego stopera. Nie wyolbrzymiałbym natomiast błędu Costela Pantilimona. Joe Hart pozostaje najlepszym angielskim bramkarzem i bodaj najlepszym także w Premier League, nie raz i nie dwa ratował City skórę i jest oczywiste, że od niego Mancini zaczyna ustalanie składu. Pantilimon nie jest jednak leszczem, a solidnym zmiennikiem.
 
W każdym razie, wydaje się, że utrzymanie mistrzowskiego składu – z lekkimi poprawkami – będzie największym atutem City. Piłkarze są bowiem rok starsi, lepiej zgrani, zebrali sporo doświadczenia. To ostatnie tyczy się także Manciniego, który bez wątpienia będzie borykał z humorami podopiecznych. Razem wrócili z dalekiej podróży, więc i o chemię na linii menadżer-piłkarze będzie łatwiej.
 
Skład – bardzo mocny, wypchany gwiazdami, zarazem bardzo równy. Z ogromną konkurencją na każdej pozycji i z nieustannym ryzykiem, że w tej nadwyżce ego ktoś ponad interesy klubu postawi własne. Mancini, jak chyba każdy na jego miejscu, nie znajdzie panaceum – bo już przecież zaleźli sobie za skórę z Kolo Toure. I tak przez cały sezon.
 
Z kolei United chcą puścić w niepamięć to, w jakich okolicznościach nie zostali mistrzami Anglii. Największym wzmocnieniem defensywy jest powrót do pełnej sprawności Nemanji Vidicia, dający Sir Aleksowi Fergusonowi pewność, że nie powtórzy się pamiętne 4:4 z Evertonem, kosztujące de facto utratę tytułu. Co zaskakujące, konkurenta do gry z lewej strony obrony nie zyskał Patrice Evra i pozostaje mieć nadzieję, że wyjdzie to Francuzowi na dobre. Że brak nowej twarzy to swoiste wotum zaufania ze strony Fergusona, za które Evra solennie się odwdzięczy.
 
Drugą linię wzmocnił Shinji Kagawa. Japończyk ma być (?) tym, kogo United dotąd brakowało – kreatywnym ofensywnym pomocnikiem, świetnie czującym się z piłką, operującym tuż za linią ataku. Ale raczej nie będzie, bo Kagawa to wciąż bardziej cofnięty napastnik niż ofensywny pomocnik w typie trequartisty. To zaś rodzi pytanie, czy Ferguson znów nie przeszarżował na rynku transferowym, odpuszczając np. Wesley’a Sneijdera, a kupując napastników, kiedy w pierwszej linii już w ubiegłym sezonie zrobiło się tłoczno.
 
Otwarta pozostaje kwestia aklimatyzacji na Wyspach, jak szybko Kagawa dostosuje się do realiów Premier League i oczekiwań Fergusona. Lepiej dla United, by nastąpiło to błyskawicznie – weteranów Ryana Giggsa i Paual Scholesa ograniczają ich własne organizmy i choć Ferguson oddałby za to kawał swojego majątku, nie oszuka natury i obaj nie będą młodsi, szybsi i bardziej zwinni. Wysoce prawdopodobne, że w najważniejszych meczach Ferguson będzie ufał właśnie im, nadal, ale pozostanie wystarczająco wiele spotkań, w których to Kagawa miałby dowodzić drugą linią. Albo więc Ferguson nieco go cofnie, albo kwestia braku rozgrywającego pozostanie wciąż otwarta.
 
Do tego rzutem na taśmę przed pierwszym gwizdkiem United pozyskali z Arsenalu Robina van Persiego, najlepszego piłkarza i króla strzelców ubiegłego sezonu. Holender dołącza do i tak pełnej talentu przedniej formacji, a zestawienie duetu van Persie-Rooney pozwala fantazjować o demolkach przeciwników, urządzanych praktycznie co mecz. A są przecież Danny Wellbeck i Javier Hernandez, obaj głodni gry i goli. Żadnemu z nich nie uśmiecha się przesiadywanie na ławce, ale… ktoś będzie musiał. Paradoksalnie zatem, ból głowy Fergusona nie będzie do końca pozytywny (jak dać grać wszystkim, żeby każdy był zadowolony?).
 
Czy van Persie „odpali” z miejsca? Różne bywały w Premier League przypadki, ale nawet jeśli pojawiają się jakieś problemy z adaptacją do systemu Fergusona (współpraca z Rooney’em chociażby; kazus Berbatowa), zaprawiony w bojach Wellbeck również gwarantuje bramki. W każdym razie, Ferguson kolosalnie wzmocnił drużynę przed batalią o mistrzostwo, dodając napastnika kompletnego, doświadczonego i w formie. Czy aby jednak van Persie dawno nie miał żadnej kontuzji?
 
Czerwoną część Manchesteru podzielił sam Ferguson, który zdecydował się stanąć po stronie rodziny Glazerów. Jedni mają mu to za złe, drudzy rozumieją lojalność wobec pryncypałów. Obie frakcje zauważają jednak, że zniknęła silna więź łącząca SAF z kibicami. Nikt natomiast nie wątpi, że Szkot jest w stanie odbić tytuł z rąk lokalnego rywala. Młodzi-nieopierzeni, którzy tak tłumnie weszli rok temu do szatni United, w sposób mniej lub bardziej bolesny przekonali się, o co w tym wszystkim tak naprawdę chodzi. Otrzaskali się. Dokładając do tego postawiony cel... Walka o mistrzostwo będzie pasjonująca.
 
Na Stamford Bridge liczą, że tandem z Manchesteru rozbiją. Roman Abramowicz znów rozbił bank, ale nie zrobił tego po to, by Roberto Di Matteo mógł postawić we własnym polu karnym autobus jeszcze większy i jeszcze cięższy niż ten, który Chelsea parkowała w ubiegłym sezonie pod wodzą Włocha. O przebudowie, której niedoszłym wykonawcą był Andre Villas-Boas, nikt nie mówi. Ale rosyjski miliarder i ekscentryk chce oglądać futbol „na tak”, jak określiłby to Jerzy Engel. Eden Hazard, Oscar i Marko Marin kosztowali łącznie przeszło 70 milionów funtów. Nie ulega zatem wątpliwości, w którą stronę ma ewoluować Chelsea. Wszyscy trzej stanowią jednak niewiadome – nie każdy jest i będzie Juanem Matą. Di Matteo dysponuje ogromnym potencjałem ofensywnym, włączając – wydaje się – odrodzonego Fernando Torresa. Przyczepić można się do tego, że zmiennika Hiszpan ma tylko jednego (Daniel Sturridge), a przynajmniej jednego znaczącego transferu wymaga formacja obronna.
 
Sezon prawdy czeka Di Matteo. Z prawej ręki AVB, o którym mówiło się przede wszystkim, że to zwykły leń, do zdobywcy dubletu – taką drogę przeszedł, ale ta w żadnym razie nie dobiegła końca. Pragmatyczne podejście do kwestii stricte piłkarskich przyniosło sukces, zważywszy na okoliczności, w jakich wyrzucano AVB, kiedy sezon otwarcie spisywano na straty. Abramowicz gotów był zaakceptować każdą metodę, która prowadziłaby do celu. Teraz jest inaczej. Komfort pracy w postaci dwuletniej umowy i wzmocnienie ofensywy mają sprawić, że Chelsea Di Matteo będzie oglądało się z przyjemnością. Jak jego koncepcji zareaguje starszyzna? To dopiero zagwozdka…
 
Nie sądziłem, że to powiem/napiszę, ale… Arsenal ma za sobą naprawdę udane mercato. Lukas Podolski i Olivier Giroud wzmocnili atak, dołączając do grupy utalentowanych graczy z ciągiem na bramkę rywali, których już miał Arsene Wenger. "Game changerem" może okazać się Santi Cazorla, członek złotej reprezentacji Hiszpanii, rozgrywający absolutnie topowy. Jakby Wenger dał sygnał, że The Emirates może być miejscem, w którym da się wygrywać.
 
Czy naprawdę udana transferowa kampania Wengera przekona Robina Van Persiego? – kiedy wstukiwałem to pytanie, reprezentant „Oranje” był jeszcze graczem Arsenalu. Teraz jest już nieaktualne – wybrał walkę o trofea gdzie indziej, nie uwierzył Wengerowi w momencie, kiedy ten notował najlepsze okienko transferowe od lat. Bo przecież van Persie nie byłby jednoosobowo odpowiedzialny za losy drużyny – ciężar winien rozłożyć się dzięki pozyskaniu Podolskiego, Giroud i zwłaszcza Cazorli. Są jeszcze Walcott, Gervinho i Oxlade-Chamberlain, nieco głębiej Arteta i Song.  Duet stoperów Vermaelen-Koscielny jest jednym z najlepszych w lidze, optymizmem napawają też ciągłe postępy Wojciecha Szczęsnego.  Patrząc z perspektywy ostatnich sezonów, to bardzo dużo. Wenger wiele przeszedł, wiele zrozumiał. Demolka 8:2 na Old Trafford zapadła w pamięć mocno, lecz zbyt mocno dla van Persiego, aby po prostu zapomnieć.
 
Wenger przyznał, że nie miał wyboru. A i tak zrobił niezły interes – dostał 24 miliony funtów za gracza blisko 30-letniego, z ledwie rokiem pozostającym do końca kontraktu oraz – o czym wielu zapomina – nadal podatnego na kontuzje. Tak, van Persie to napastnik światowej klasy, najlepszy i najskuteczniejszy w całej Premier League i jego strata zaboli nieraz. Może ciut mniej dzięki Podolskiemu i Giroud, może. Wenger znów dostał przed sezonem prawym podbródkowym, względny spokój został zburzony i to na pewno wpłynie na jego początek, szczególnie że jest kilka nowych twarzy, które trzeba wkomponować, a i szukać pomysłu na rozpoczęcie życia po van Persiem.
 
Powiedzieć, że to pech, to jak nie powiedzieć nic. Tottenham wywalczył bowiem na boisku czwarte miejsce i prawo gry w eliminacjach Champions League, to ostatnie zaś zabrała im Chelsea – lepiej wykonując rzuty karne i pokonując Bayern Monachium. 
 
Tottenham za wszelką cenę chciał wrócić do Ligi Mistrzów, by kontynuować kurs obrany dwa sezony temu. Kurs, który pozwalał rosnąć sportowo i jednocześnie zwiększać dochody. Raz jeszcze chciano wskoczyć poziom wyżej, do świata znakomitych zawodników i ogromnych pieniędzy. Rezultatem wypadnięcia z Champions League – trzeba przyznać, w okolicznościach dosyć niesprawiedliwych – jest odejście Harry’ego Redknappa i Luki Modricia.
 
Pierwszego zastąpił Villas-Boas, określony przez Michała Okońskiego „menadżerem z żurnala”. Nie umiem oprzeć się wrażeniu, że Tottenham naprawdę zrobił doskonały interes – Portugalczyk to wciąż nieprzeciętnie uzdolniony fachowiec, któremu w Chelsea ewidentnie powinęła się noga. Nie bez udziału własnego, rzecz jasna. Zadanie, jeśli w ogóle było wykonalne, przerosło go, jak przerosłoby tuzin innych szkoleniowców. Villas-Boas paplał jednak na wszystkie strony – i to rozczarowało najbardziej. Kiedy w trudnych momentach, trzeba było zachować milczenie, wymijająco odpowiedzią nie podsycać i tak gorącej atmosfery, lubił dorzucić do pieca. Why?
 
Teraz przed nim nowe rozdanie, tabula rasa. Piłkarze i włodarze chwalą – pierwsi za ciekawe zajęcia i zdrowe relacje, drudzy – za sporą wiedzę i pomysł na futbol. Villas-Boas musi się jednak zmierzyć z problemami niezwykle istotnymi. Trzeba przecież znaleźć następcę Ledley’a Kinga, najlepszego stopera Tottenhamu, jakkolwiek z permanentnymi problemami zdrowotnymi. Załatać dziurę po Modriciu. Znaleźć napastnika wobec końca wypożyczenia Adebayora. Dodając te trzy ogniwa (i prawdopodobnie Julio Cesara, wciąż Top5 bramkarzy świata), AVB zyska materiał, z którego jest w stanie stworzyć drużynę na rok roczną walkę o Ligę Mistrzów. A i warunki pracy ma nieporównywalnie lepsze niż w Chselsea…
 
Nowego menadżera ma też Liverpool. Brendan Rodgers urzekł amerykańskich właścicieli tym, że mimo ostrej konkurencji ani myślał rezygnować ze swoich zasad. Na wieść o planowanej kooperacji z dyrektorem sportowym, odpowiedział stanowcze „nie”. Żaden taki, który gotów jest sprzedać się za prestiżową posadę.
Talenty menadżerskie Rodgersa wystarczyły, by ze Swansea zaskoczyć Premier League i stworzyć tam enklawę tiki-taki. I to jeszcze w klubie walijskim, jeśli chcemy być do cna precyzyjni. Swansea nie ma jednak co przyrównywać do Liverpoolu – Roy Hodgson osiągnął wszak jeszcze więcej, doprowadzając Fulham do finału Ligi Europy. I nie ma tu znaczenia, że obecny selekcjoner „Synów Albionu” jest przedstawicielem wybitnie konserwatywnej myśli szkoleniowej. Tyle że młodszy, wielce ambitny Rodgers mógł wskoczyć w za duże buty – trochę jak AVB w Chelsea. I Hodgson właśnie.
 
Czy tak się w istocie stało? Najbliższy sezon nie da pełnej odpowiedzi. Rodgers ma przywrócić Liverpool do ścisłej elity, ale sam wypalił, że dobicie się do Ligi Mistrzów już w tym sezonie może być niewykonalne. John W. Henry i Tom C. Werner mają na tyle doświadczenia w tym biznesie, że nie będą wymagali cudów. Sami prawdopodobnie wiedzą, że kilkadziesiąt milionów funtów zainwestowali nie tak, jak trzeba. W krótkiej perspektywie Rodgers musi sprawić, że Liverpool będzie grał ładnie i skutecznie, pieczętując to awansem do Ligi Europy. Innymi słowy – udowodnić, że projekt zmierza we właściwym kierunku, a on jest właściwym człowiekiem na właściwym miejscu. I że Stewart Downing potrafi grać w piłkę.
 
Piąte miejsce, walka do końca sezonu o Ligę Mistrzów, tytuł menadżera roku dla Alana „Pardioli” Pardew. Newcastle zaskoczyło wszystkich, na czele z własnymi kibicami. Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki zniknęła gdzieś ta toksyczna atmosfera wokół klubu. Mike Ashley – w pozytywnym znaczeniu – wreszcie zniknął z medialnych czołówek.
 
Przed Newcastle zadanie nie byle jakie. Chcąc traktować rozgrywki Ligi Europy poważnie, a jednocześnie walczyć w Premier League, potrzeba szerokiej kadry i bardzo rozsądnej rotacji. „Sroki” nie straciły żadnej z kluczowych postaci – od Tima Krula, przez Cheika Tiote i Yohana Cabaye, po Demba Ba i Papissa Cisse. Nie było jednak też istotnych wzmocnień. Wciąż w fazie negocjacji znajduje się transfer Vurnona Anita z Ajaksu Amsterdam (ostatecznie Anita został graczem Newcastle, bardzo ciekawy transfer). Do drużyny wracają jednak po kontuzjach Steven Taylor i Sylvain Marveaux. Ten drugi, łączony przed ostatnim sezonem z Liverpoolem, jeszcze sobie w Newcastle nie pograł. Pardew liczy, że skrzydłowy przystosuje się do Premier League tak samo, jak uczynili to jego rodacy Cabaye i Hatem Ben-Arfa.
Nikt nie wątpi, że Newcastle ponownie zawalczy o miejsca 4-6. To naturalne, że po udanym sezonie dąży się do stabilizacji na tym wyższym poziomie. Jeżeli Ligę Europy na Sports Direct Arena potraktują zupełnie poważnie, Pardew spróbuje wydobyć najlepsze ze swych zawodników także w systemie czwartek-niedziela. Czy podoła wyzwaniu? Wiele wskazuje na to, że wojaże po Europie odbiją się negatywnie na postawie „Srok” i spowodują zjazd o dwie, może trzy pozycje. Tym bardziej, że Tiote, Ba i Cisse udadzą się po Nowym Roku na Puchar Narodów Afryki.
 
Niejeden liverpoolczyk rzuca w eter takie oto pytanie retoryczne: czy Everton dobrze zacznie sezon? Już niemal tradycyjnie, ludzie Davida Moyesa rozpędzają się bardzo powolnie. Na jesieni ocierają się o strefę spadkową, by wiosną punktować jak szaleni, notując zawsze spóźniony finisz. A punktów z początku rozgrywek brakuje w ostatecznym rozrachunku.
 
Everton nie stracił ani Leightona Bainesa, ani Marouanne’a Fellainiego, czyli tych, których odejście byłoby najbardziej odczuwalne. Sprzedaż Jacka Rodwella do Manchesteru City za 12 (+ 5 w bonusach) milionów funtów to doprawdy wyborny interes. Rodwell, choć bardzo utalentowany, to jednak nękany kontuzjami i wciąż bez stabilizacji na najwyższym poziomie. Można było mieć wrażenie, że 21-latek powinien był zrobić nawet dwa kroki do przodu, podczas gdy – w najlepszym razie –zatrzymał się w rozwoju. Nie bez udziału kontuzji, owszem, ale problemy zdrowotne mogą sprawić, że Rodwell nigdy nie wykorzysta swojego potencjału. Jak choćby James Vaughan.
 
W szatnię uderzył natomiast ubytek Tima Cahilla. Australijczyk od dwóch sezonów znajdował się na równi pochyłej, wciąż zarabiając 55 tysięcy funtów tygodniowo, ale żaden z kibiców Evertonu nawet nie dopuszczał na siebie, że Cahill może nie skończyć kariery na Goodison Park. Jego osobowości, pojedynków bokserskich z narożnymi chorągiewkami będzie brakowało. O tak.
 
Moyes może się w końcu uśmiechnąć, przynajmniej na razie. Skład wzmocnili Stevenowie Naismith i Pienaar, ponadto są pieniądze na kolejne transfery (Kevin Mirallas). Personalnie, zespół wygląda dobrze i teraz wszystko w nogach i głowach piłkarzy oraz w rękach Moyesa, żeby udanie wystartować. Inaczej 6 miejsce, czyli małe mistrzostwo, pozostanie poza zasięgiem „The Toffees”.
 
W Stoke skończyły się wielkie zakupy. Poza etatowymi uczestnikami Ligi Mistrzów, to „The Potters” wydawali ostatnio najwięcej. Wprawdzie Peter Crouch stał się liderem drużyny, ale Wilson Palacios (10 milionów funtów), Kenwyne Jones (11 milionów funtów) czy Tuncay Sanli (6 milionów funtów) nie spełnili oczekiwań, które wiązano z nimi na Britannia Stadium. Odeszli Jonathan Woodgate, Salif Diao i Ricardo Fuller, znacząco odciążając klubowy budżet.
 
Transferowa powściągliwość, zdaniem części angielskich dziennikarzy, spowoduje wypadnięcie Stoke ze środkowej części tabeli i walkę o utrzymanie. Nie byłbym jednak aż tak radykalny w osądach. Ekipa Tony’ego Pulisa wciąż nie będzie grała ani pięknie, ani porywająco, wciąż będzie miała kłopoty w delegacjach. Britannia Stadium wciąż jednak będzie swoistą twierdzą, zwłaszcza w poniedziałkowe/we wtorkowe, śnieżne wieczory.
 
Na swoim miejscu, tj. w środku stawki, powinno pozostać Fulham. Bez istotnych wzmocnień – wyjmując może Hugo Rodallegę, który jednak nabrał tendencji do hurtowego marnowania sytuacji bramkowych i w nagrodę dostał tygodniówkę na poziomie 70 tysięcy funtów – ale wciąż bez pewności co do przyszłości Clinta Dempsey’a. Amerykanin łączony jest z Liverpoolem i jego odejście zostawi Martina Jola z niezłym bólem głowy. Moussa Dembele wciąż nie rozwinął się w etatowego strzelca, Rodallega – wiadomo, Mladen Petrić zaś to tzw.  long shot. Miejscami dziurawy skład stworzy szansę dla najzdolniejszych wychowanków akademii, m.in. Kerima Freia i Marcello Trotty.
Więcej na ten temat: Anglia