Przemyślenia Kanoniera cz. 2 – To nie tak miało wyglądać
2012-11-22 20:02:32; Aktualizacja: 12 lat temuW istocie – to nie tak miało wyglądać. Nie przewidywałem, że dziś, pisząc ten tekst, będę w gronie najszczęśliwszych kibiców globu – bo jak inaczej nazwać nas, fanów Arsenalu po wygranej nad odwiecznym rywalem?
Nie byłem przygotowany na zwycięstwo. Fakt – liczyłem, że chłopcy z lekka zmobilizują się na pojedynek z rywalem zza miedzy, ale nie oczekiwałem cudu – po ostatnich kilku meczach nawet najbardziej zagorzali kibice nie pozostawiali na „Kanonierach” suchej nitki – musieliśmy to przegrać.
Co zatem poszło „źle”, co poszło „nie tak”? Gdyby rozpatrywać te słowa w znaczeniu dosłownym, odpowiedź, wymieniana po praktycznie każdym (nawet wygranym!) spotkaniu byłaby powszechnie znana i powtarzana: „Ramsey”. Tak, przyzwyczaiłem się, że „dobre” (o czym my mówimy…) imię mojego ulubieńca jest notorycznie szargane przez, jak między innymi ja zwykłem to nazywać, hejterów. Hejterzy plenią się jak grzyby po deszczu (czy jak to tam się mówi), a i sam Walijczyk usilnie nie chce chyba do końca ich zwalczyć. Pomijając fakt, że zdecydowana większość jego „fanów” zwyczajnie uwzięła się na Aarona, to jednak mniejsza, dużo bardziej rozgarnięta (mimo że również negatywnie nastawiona) potrafi chociaż w minimalnym stopniu docenić jego wysiłki. Trzeba powiedzieć sobie wyraźnie (uwaga – mówi to fan jego talentu): Ramsey wyraźnie obniżył loty. Nie obniżył ich jednak w tym sezonie, obniżył mu je pewien obrońca Stoke City – Ryan Shawcross. Kto wie, może gdyby nie faul defensora „The Potters” wcale nie wzdychalibyśmy za powrotem Jacka Wilshere’a? Może wystarczyłby nam genialny i świetnie zapowiadający się Walijczyk?
Popularne
Mnie również postawa Aarona nie pomaga. Cieszą mnie jego wejścia jak np. z Tottenhamem, gdy potrafił znaleźć się na boisku, posłać niezłe dwie prostopadłe piłki do Walcotta (o którym za chwilę) czy zawalczyć w środkowej strefie, czy świetne 20 minut przeciwko Montpellier, gdzie pokazał, że grać w piłkę potrafi. Bolą natomiast mnie, jako jego fana, występy takie jak chociażby z Fulham, gdzie chyba lepiej byłoby, gdyby na placu gry w ogóle się nie pojawiał. Co dalej z „Rambo”? Osobiście bezgranicznie w jego wierzę. „Ile można?” – spytacie. Uważam, że jeszcze można. Obecnie, niestety nie widzę dla niego miejsca w podstawowej jedenastce Arsenalu. Wypożyczenie? Jak najbardziej. Myślę bowiem, że jeśli dostawać będzie kolejne szanse, pod odrobinę mniejszą presją może, to z zagubionego i słabego obecnie zawodnika może jeszcze stać się wielki. Jeżeli jednak ma zostać to oczekuję jednego: „Aaron, graj jak z Montpellier!” oraz „fani – nie hejtujcie!”.
Wracając jednak do tematu przewodniego artykułu – kto zawinił? Moja odpowiedź: wszyscy. Tak, po raz pierwszy od długiego czasu dane nam było w osobnikach z armatką na piersi zobaczyć drużynę kompletną. Co z tego że straciliśmy dwie bramki? Co z tego, że strzelił je ex-Kanonier „AdePAYmore”? To nie miało znaczenia.
Osobiście dziękuję Wengerowi za to, że zagraliśmy takim, a nie innym składem – no, może z małym, maluteńkim wyjątkiem. Mecz oglądałem z kumplem – prywatnie kibicem Chelsea, który jednak nie jest w swojej naturze na tyle zgryźliwy, by dokuczać mi za każdą niewykorzystaną sytuację moich ulubieńców. W jednej z akcji piłka znajdowała się na prawej stronie boiska, a przy niej Sagna, dośrodkowanie i…. no tak, Lloris. „Przecież on dośrodkowywać nie umie!” – zaśmiał się. „Sezon na hejtowanie uważam za rozpoczęty” – pomyślałem. Minutę później jednak miejsce miała podobna sytuacja, następnie kolejna i kolejna. W końcu musiałem mojemu koledze przyznać rację – Sagna dośrodkowywać nie umie. I tu nagle zapaliła mi się żarówka – czego tu brakuje? Jak na zawołanie operator sprezentował mi twarz, chyba tylko z pozoru szczęśliwą – Carla Jenkinsona.
W tym wypadku Boss zachował się jawnie niesprawiedliwie – miejsce na prawej stronie formacji defensywnej zajął straszący niepodpisaniem nowego kontraktu Bacary Sagna a młody, świetny w tym sezonie Jenkinson zasiadł na ławce. Podobnie z resztą było w meczu z Montpellier – nie uważam, żeby ofensywa mistrzów Francji była na tyle wymagająca, żeby nie dać pograć teoretycznie słabszemu Anglikowi.
Gdzie znajdziemy kolejnego „winowajcę”, przez którego nie udało się przegrać z Tottenhamem? Daleko szukać nie trzeba – prawa skrzydło, na końcu meczu nawet na szpicy, numer 14. Tak, Theo Walcott pokazuje, że gdyby nie jego obecność, z naszą grą z przodu byłoby krucho. Wychowanek Southampton ma predyspozycje, by stać się liderem drużyny; indywiduum potrafiącym szarpnąć nie tylko flanką, ale i duchowo całym zespołem. Nie rozumiem kibiców zarzucających mu brak techniki czy wykończenia - Theo potrafi wykorzystywać swój główny atut – szybkość, wręcz do perfekcji, i to ona pozwala mu na strzelanie tylu ważnych bramek. A to chyba najważniejsze.
Walcott ma również szansę, by zostać kimś wielkim tu, w Arsenalu. To samo miał chyba w zamyśle Arsene Wenger, sprowadzając go na Emirates Stadium w 2006 roku. By jednak plan wypalił, skrzydłowy musi podpisać nowy kontrakt. Czy tak się stanie? Nauczeni przykładem z ostatnich sezonów nie powinniśmy chyba od Anglika zbyt wiele oczekiwać – więksi, ale i słabsi od niego już odchodzili. Nie ma co spekulować – cieszmy się jego grą póki możemy, a jego ewentualne przedłużenie umowy z „The Gunners” będzie na pewno miłą niespodzianką!
A teraz na poważnie – z czego jeszcze można się cieszyć? Z powrotu Wilshere’a, absolutnie. Mimo, że Jack nie jest jeszcze w swojej optymalnej dyspozycji to już pokazuje, że 17 miesięcy rozbratu z piłką uczyniło go jeszcze silniejszym. Walka, charyzma, pomysł – to tylko niektóre cechy, które charakteryzują obecną grę młodego pomocnika. Jeśli dołożyć do tego pierwszy od długiego czasu gol, przeciwko Montpellier, to można mieć tylko nadzieję, że wszystko zmierza ku lepszemu.
Podsumowując: jestem wielce zadowolony. Nie tylko z pokonania „Kogutów”, ale i z gry, jaką prezentują obecnie „Kanonierzy”. Co dalej? Dwa najbliższe spotkania ligowe, sobotnie z Aston Villą i środowe z Evertonem, zapowiadają się niezwykle ciekawie. Wielkimi krokami zbliżamy się do końca roku, a zatem i do okienka transferowego. Spekulacji obecnie w prasie co nie miara – nawet tu, w pobliżu the Emirates słychać echa różnych domysłów transferowych – ba, podobno pewien francuski Król ma powrócić na tron przy Ashburton Grove… Ale o tym innym razem.