Przemyślenia Kanoniera, cz.4 – Narzekania malkontenta
2013-03-07 11:06:45; Aktualizacja: 11 lat temu...czyli kolejne me łzy przelane - zapraszam do lektury!
Dni oczekiwania na kolejny mecz ukochanego klubu to dla zwykłego, szarego kibica zwykle czas spokojny w duchu – ten zwyczajny i szary kibic skupić może się całkowicie na życiu codziennym z malutkimi przerwami na refleksje na tematy wokół jego klubu oscylujące.
Istotnie – to, co czyni każdy zwyczajny kibic jest dla nas, sympatyków Arsenalu nie do osiągnięcia – bo jakże mogłoby być? Niespodzianki nie są dla nas niczym niezwykłym – szkoda tylko, że szala niespodzianek przechyla się ostatnimi czasy na tą złą, negatywną stronę. Bo przecież nigdy nie wiadomo, czy aby Mertesacker wraz z Vermaelenem nie urządzą sobie pikniku przed własnym polem karnym; nie znamy dnia ani godziny, kiedy Walcott zagra pierwsze skrzypce; nieznane są nam myśli, kłębiące w głowie Artety – „do tyłu czy do przodu podać – oto jest pytanie”; tajemnicą jest w końcu, jak srodze zawiedzie nas Boss, dobierając zawodników do wyjściowej jedenastki.
Nie bez powodu użyłem wyrazu „srodze” – już dawno przestałem wierzyć, że coś się zmieni. Kiedy jakiś czas temu mieliście na armatki.net możliwość głosowania w konfrontacji na temat barw malujących się nad klubem z Emirates Stadium, na optymistyczną bądź też pesymistyczną wizję, współtworząc frakcję pesymistyczną nie miałem ani cienia wątpliwości, że sezon ten będzie dla nas prawdziwą katastrofą. Dziś mogę z całą swoją licealną śmiałością powiedzieć, że się nie myliłem – istotnie, przykre.Popularne
- Nie powiesz „a nie mówiłem?” – spytał zafrasowany Bruce.
- Teraz już nie chcę… - odpowiedział jeszcze bardziej zafrasowany Alfred.
Nie miałem zbyt dobrych przeczuć przed nadciągającym jak huragan meczem derbowym z Tottenhamem. Oglądając mecz z Bayernem, ale także śledząc „highlightsy” spotkań „Spurs”, skonfrontowawszy „pros and cons”, mój sąd wydawał się nie mieć nic wspólnego z kibicowską definicją „wiary” czy „nadziei”. Stwierdziłem, że nasza gra obronna, w pojedynku z będącym w wyśmienitej formie Garethem Balem musi wrócić na tarczy. Niedzielne spotkanie pokazało, że sądy me, choć zdradliwe i złowieszcze, niestety okazały się prawdziwe. „Teraz już nie chcę…” – odpowiedział załamany Kacper.
Co boli jeszcze bardziej od gry samych piłkarzy? Osoba Arsene’a Wengera. Boli mnie nie tylko sposób prowadzenia przez niego drużyny, ale i to, że Francuz pomału, cegiełka po cegiełce, od 8 lat sukcesywnie rozbiera swój monument sukcesu, budowany przez tyle lat nie tylko przez niego samego – przez jego decyzje transferowe, świetne oko do talentów, stworzenie wspaniałego, nieobecnego dotąd na Wyspach stylu gry – ale i zawodników, który po wielokroć wznosili w geście triumfu puchary pośród trybun Highbury.
Wenger pomału gubi się we własnej spuściźnie, we własnej presji, we własnym zakłamaniu i decyzjach wreszcie. Niezrozumiałym jest dla mnie trzymanie na ławce Andrieja „Przyszedłem na piknik” Arshavina czy „Byle do linii” Gervinho, podczas gdy w rezerwach świetne noty zbierają Eisfeld czy Gnabry. Wenger stał się więźniem własnej filozofii i przez unikanie tego, co przez lata mu wytykano (zbyt liczne wprowadzanie do składu młodzieży), zrobił coś o wiele gorszego – kompletnie zatracił styl, który Arsenal przez tak wiele lat starał się rozwijać.
Ostatnimi czasy mam wrażenie, że oglądam zgoła inne spotkania „Kanonierów” niż w rzeczywistości. Może gra poszczególnych jednostek wygląda z ławki trenerskiej inaczej – mnie jednak totalnie nie przekonuje. Dlaczego Arsenal choć jednego meczu nie mógłby zacząć z dwójką Ramsey & Wilshere, podwieszonych pod operującego jako rozgrywający Rosickym? Dlaczego Podolski nie dostanie swojej szansy „na szpicy” (swoją drogą kpiną według mnie jest, że Niemiec w ostatnich meczach okupuje od pierwszych minut ławkę rezerwowych)? Czy doczekamy się w końcu pary skrzydłowych – „SKRZYDŁOWYCH” powtarzam – Cazorli i Walcotta? Nie wspomniałem o obronie? I dobrze – bo po co się na siłę denerwować.
„Dlaczego upadamy? Żeby nauczyć się podnosić.” – i tym, jakże optymistycznym, kolejnym już „batmanowym” cytatem zakończmy. Nie zapomnijmy wierzyć – tak, bo Arsenal też potrafi czasem pozytywnie zaskoczyć!