Środowy dylemat kibica: Madryt? Londyn?

Pomimo, że regularnie piszemy dla Was o PNA 2013, dzisiaj nikogo nie będziemy namawiać do oglądania wieczorem powtórek z jednego z dwóch rozgrywanych o godzinie 18:00 meczów. Zapewne domyślacie się, dlaczego.

Dzisiaj bowiem na stadionach oddalonych od siebie o ponad 1700 kilometrów, natomiast dla kibiców rozsiadających się w fotelach o kilka, może kilkanaście kliknięć pilotem, odbędą się widowiska, na które ostrzymy sobie zęby od rana. Nikogo nie trzeba przekonywać do tego, że dzisiaj oszczędzanie energii i wyłączanie telewizora po godzinie 20:45 nie ma sensu. Jeśli ktoś koniecznie chce być przyjazny środowisku, niech jutro zrobi jedno pranie mniej, wyłączy laptopa godzinkę wcześniej, zje kolację przy świecach, wyłączając tym samym oświetlenie w całym domu...

Z jednej strony - fantastycznie, że takie mecze można obejrzeć tego samego dnia. Z drugiej - czemu jedno z tych spotkań nie mogło odbyć się wczoraj, by nie musieć śledzić obydwu relacji w jednym czasie, z dużym prawdopodobieństwem takiego rozproszenia uwagi (w istnienie jej podzielności po prostu nie wierzymy), że umkną nam - jak zwykł mawiać Tomasz Hajto - te detale.

Nie będziemy Wam tutaj sugerować, czy bardziej opłaca się na żywo oglądać zmagania Liverpoolu z Arsenalem, czy Realu z Barceloną. Co to to nie. Obydwa mecze mają swoje smaczki, w obydwu gra toczyć się będzie o wielką stawkę.

Z jednej strony kolejne Gran Derbi. Być może jedno z naprawdę ostatnich, jakie czekają Jose Mourinho, wokół którego atmosfera jest - cytując kawałek "Kandydaci na szaleńców" - gęsta jak kisiel, a którą jeszcze zagęściła swoją wypowiedzią w meksykańskiej telewizji piękna Sara Carbonero. Być może z genialnym Messim, który ma szansę wyrównać, a później pobić rekord Alfredo Di Stefano pod względem bramek strzelonych w tym najważniejszym meczu na Półwyspie Iberyjskim. Być może z fantastycznym Ronaldo, który w niedzielę w innych derbach - z Getafe, urządził sobie mały trening strzelecki, kompletując hat-tricka.

Z drugiej - chyba najważniejszy mecz Liverpoolu za kadencji Brendana Rodgersa. Wóz albo przewóz. Złapanie Arsenalu za "szmaty" i zrównanie się z nim punktami, albo strata go z oczu na dystans sześciu oczek. Dla jego vis-a-vis, Arsene'a Wengera to również może być mecz o życie. Everton i przede wszystkim Tottenham mogą dziś wygrywając ustrzelić nie trzy, a sześć punktów. Brak trofeów od 2005 roku to już wystarczający powód, by Francuzowi podziękować, decydenci "The Gunners" są jednak bardzo cierpliwi. Ale czy na tyle, by puścić mu płazem brak awansu do Champions League?

Tak jak obiecywaliśmy, nie będziemy Wam niczego sugerować. Poniżej macie jeszcze dwa bardzo klimatyczne promo obydwu spotkań, obejrzyjcie i zdecydujcie, czy wybierzecie się na The Emirates, czy jednak w ostatniej chwili przebukujecie sobie bilety na lot do Madrytu. Dzisiejszego wieczoru nie ma złych wyborów.