Na początku 2018 roku Holender
przeniósł się z Southampton do Liverpoolu za ponad 80 milionów
euro, stając się najdroższym obrońcą w historii futbolu.
27-latek podołał wyzwaniu i dzisiaj jest gwiazdą „The Reds”.
Jego losy mogły potoczyć się jednak zupełnie inaczej.
Będąc w Groningen, Van Dijk zbagatelizował bóle brzucha, które
zaczął odczuwać w trakcie jednego z treningów. Mimo pogłębiania
się z dolegliwości, Holender odmawiał wizyty u lekarza. Do
szpitala trafił dopiero po interwencji swojej mamy. Piłkarz musiał
przejść operację Jak się okazało, wielkie problemy Holendra
zapoczątkowało zapalenie wyrostka robaczkowego.
-
Spojrzałem śmierci prosto w oczy. To było okropne doświadczenie.
- Po raz pierwszy w życiu piłka przestała mieć dla mnie
znaczenie. Kompletnie nie była dla mnie ważna. Chciałem tylko
dalej żyć. Razem z mamą modliłem się do Boga. Analizowaliśmy
różne scenariusze. Podpisałem dokumenty, zgodnie z którymi w
przypadku mojej śmierci w szpitalu część pieniędzy otrzymałaby
właśnie ona. Nikt nie chciał poruszać tej kwestii, ale trzeba
było to zrobić, ponieważ istniało takie ryzyko.
-
Pamiętam, jak leżałem w łóżku. Widziałem tylko rurki i
przewody przyczepione do mojego ciała. Nie byłem zdolny do
niczego. Przez głowę przechodziły mi najczarniejsze myśli -
przyznał 27-latek.
Van Dijk spojrzał śmierci prosto w oczy. „Leżałem i nie byłem zdolny do niczego”
fot. Transfery.info
Virgil van Dijk opowiedział o swoich problemach zdrowotnych z czasów, gdy był jeszcze zawodnikiem Groningen.