Portsmouth długa droga w dół
2012-08-19 21:31:40; Aktualizacja: 12 lat temu Fot. Transfery.info
W angielskim futbolu wiele jest drużyn, które kiedyś były postrachem Premier League, a dziś błąkają się po niższych ligach. Jednym z takich klubów jest Portsmouth FC, które na samo dno spadało długo i boleśnie.
Teraz włodarze klubu starają się przywrócić ekipie „Pompey” dawny blask, ale wydaje się to syzyfową pracą.
- To kiedyś naprawdę był dobry klub. Pięć finałów FA Cup, wygrana Championship, całkiem niezłe występy w Premier League. Ale wszystko działo się zrywami, brakowało konsekwencji. Od samego początku, gdy klub pojawił się na piłkarskiej mapie Anglii, miał mocno pod górę. Błąkał się po niższych ligach od chwili powstania (w 1898 przyp.aut.) aż do 1927 roku. Później wydawało się, że wszystko się układa. Na Pompey waliły tłumy, często regularnie po 51 tysięcy kibiców zasiadało na stadionie. Na tamte czasy to był rekord nie do pobicia, a i dziś robi wrażenie – mówi Bob Beech, autor wydanej w 2007 r. książki „Playing up with Pompey!”, prywatnie kibic, dziennikarz i historyk futbolu. – W sezonie 1938/39 klub dokonał rzeczy niezwykłej – dotarł do finału FA Cup i pokonał 4:1 faworyzowane „Wilki” z Wolverhampton Wanderers. Wtedy wszyscy myśleli, że dla kluby przyszły lepsze czasy, ale wybuchła II wojna światowa, rozgrywki zawieszona na kilka lat, drużyna została rozbita… Historia mocno dała się klubowi we znaki. – wyjaśnia Beech.
Rozgrywki wznowiono w 1946 r. Od razu Pompey stali się faworytem do zdobycia tytułu mistrza Anglii. Powód był prosty – wielu piłkarzy zdecydowało się na pracę i służbę w porcie w Portsmouth. Klub wykorzystał nadarzającą się okazję i przez kilka lat był nie do zatrzymania w Anglii. W latach 1949-1950 zdobył nawet tytuł najlepszej drużyny w kraju. Po kilku latach wszystko zaczęło się jednak psuć. Klub mimo dobrej gry nie miał na tyle pieniędzy, by zatrzymać piłkarzy, których chciały inne kluby. – To było proste. Ci ludzie chcieli grać w piłkę, mieć za to pieniądze i nie musieć robić nic innego. W tamtym czasie handel i w ogóle angielska gospodarka nie były w najlepszej kondycji, dlatego klub nie miał pieniędzy. Piłkarze odeszli. Co lepsi do Liverpoolu czy Evertonu, pozostali gdzie indziej. Ale w lutym 1956 klub po raz pierwszy rozegrał mecz przy sztucznym świetle. Zainstalowanie reflektorów jak na tamte czasy to był istny luksus. Wielu ludzi przychodziło na mecze tylko po to, by zobaczyć jak stadion wygląda w sztucznym świetle – kontynuuje Beech.
Niestety, stadion Fratton Park mimo reflektorów nie był szczęśliwym miejscem dla „Pompey”. Klub grał coraz słabiej aż w 1959 r. spadł do Division Two, ówczesnej drugiej klasy rozgrywkowej. Dwa lata później było jeszcze gorzej, ponieważ Portsmouth spadło do Division Three jako pierwszy mistrz kraju w historii.
- To dało ludziom w klubie mocno do myślenia. Początek lat sześćdziesiątych w Anglii to początek dobrej piłki. Ofensywnej, solidnej. Piłkarze stawali się znani, cenieni w kraju. Powoli stawali się idolami mas. W końcu za chwilę w 1966 Anglia została najlepszą drużyną globu. Świat angielskiej piłki szybko oddalał się od klubu, zatem postanowiono go ratować. W klubie pojawił się George Smith, który wyciągnął klub z zapaści i wprowadził go do Division Two. Przy mizernym budżecie, jakim wtedy dysponował klub, był to prawdziwy sukces – tłumaczy Andrew Rippon, historyk brytyjskiego futbolu i biograf Smitha.
Gdy Smith przeszedł na zasłużoną emeryturę i piastował jedynie honorowe stanowisko głównego prezesa, w klubie znowu zawitał kryzys. Brakowało pieniędzy. Inwestorzy pojawiali się, ratowali klub, poprawiało to sytuację i pozycję klubu, a później ci sami ludzie ogłaszali upadłość i klub pozostawał bez pieniędzy i z trudem unikał bankructwa. Jednak w 1978 r. spadł do Fourth Division. Po dwóch latach udało się „Pompey” awansować o klasę wyżej. W klubie pojawił się też Alan Ball jr., który postawił klub na nogi. Wprowadził go nawet do najwyższej klasy rozgrywkowej, ale tam klub nie zagrzał długo miejsca i spadł do Division Two.
Światełkiem w tunelu okazały się lata dziewięćdziesiąte. W klubie pojawił się Jim Smith, który wyłowił kilku świetnych piłkarzy z niższych lig i dotarł m.in. do półfinału FA Cup. – To była świetna passa „Pompey”. Smith wiedział, czego chce. Miał pomysł, a do awansu do Premier League zawsze brakowało mu niewiele. Później w klubie pojawił się Terry Venables. W Anglii była wtedy dobra koniunktura na piłkę, było tuż po ME w 1996, Terry najpierw został konsultantem, później kupił klub za milion funtów , ale finansowy kryzys spowodował, że Venables wycofał się z klubu. Nikt nawet nie miał mu tego za złe. – wyjaśnia Beech.
Klub przejął serbski milioner Milan Mandarić, który uratował drużynę przed bankructwem. Co prawda nie poprawiło to gry Pompey, ale utrzymali się w Championship. Na początku 2002 r. w klubie pojawił się Harry Redknapp, jego asystentem został Jim Smith, a w klubie brylowali Chorwat Robert Prosinecki i Anglik Peter Crouch. Po roku udało się w końcu wywalczyć upragniony awans do Premier League. Trener Redknapp był jednak nieugięty. – Jeśli nie będziemy mieli pieniędzy na transfery, nie mamy czego szukać w PL. To nie liga dla biedaków – mówił wtedy w wywiadach. Mandarić jednak nie dawał pieniędzy na wzmocnienia. I choć „Pompey” grali w elicie, to tak naprawdę byli chłopcami do bicia. Redknapp odszedł do lokalnych rywali z Southampton, a klub prowadził bez sukcesów m.in. Alain Perrin.
- Wtedy mieliśmy trzęsienie ziemi. Klub przejął biznesman Alexander Gaydamak. Był styczeń 2006 r. i nagle do klubu przyszło wielu dobrych piłkarzy. D’Alessandro, Mwaruwari to naprawdę porządni piłkarze. W efekcie po jednym sezonie mieliśmy ekipę, której zabrakło jednego punktu, by zagrać w europejskich pucharach. To było coś. Piłkarze znowu byli na ustach wszystkich. Kibice traktowali ich jak bogów, w końcu mieszkańcy byli dumni ze swoich pupili – wspomina ten czas Bobby Elias, szef jednego z największych fanklubów „Pompey” w mieście. W klubie pojawili się świetni piłkarze – Jermain Defoe, Nwankwo Kanu, Lauren, John Utaka, Peter Crouc, Younes Kaboul, klub ponownie prowadził Harry Redknapp. W 2008 r. „Duma Portsmouth” sięgnęła po FA Cup i awansowała do fazy grupowej Pucharu UEFA. Bardzo szybko jednak w klubie pojawiły się kłopoty. Znowu finanse, odejście trenera i 14. miejsce w Premier League. Przepaść była o krok.
- Nie ma co mówić. Później klub był sprzedawany dwukrotnie, za każdym razem za mniejsza kwotę. Wyglądało to fatalnie. Nad klubem zebrały się czarne chmury, groziło mu nawet bankructwo. Aż w końcu p wyprzedaży najważniejszych piłkarzy spadliśmy do Championship. – opowiada Sol Campbell, który grał w „Pompey” w latach 2006-2009.
Dalej było jeszcze gorzej. Problemy z licencją, oskarżenie o malwersacje finansowe osób związanych z klubem. – To było straszne. Klub stracił wszystko – szacunek, pieniądze, piłkarzy. Nawet kibice byli zrezygnowani. I jeszcze się okazało, że klub jest winny ogromne pieniądze firmom swoich byłych właścicieli. A teraz? Gramy w League One i nie ma wielkich nadziei na powrót do elity. Musimy przetrwać. Kadra jest niestabilna, walczymy o byt. Transfery dopinane na za pięć dwunasta. Tak nie można. Pozostaje tylko wierzyć, że nasz boss, Michael Appleton poradzi sobie z tym wszystkim. A pytanie o to, co jest teraz, czy co działo się z klubem w ostatnim dwóch, trzech latach… Jaki to ma sens? W końcu wystarczy popatrzeć w naszą historię – zawsze pod górę. Coś wyjdzie, to potem znowu długa i bolesna droga na dno. Tak już jest. Ciągle się podnosimy. Mam nadzieję, że tak będzie i tym razem, ale nadziei jest coraz mniej. Potrzebujemy zastrzyku gotówki i spokoju. – podsumowuje obecną sytuację w klubie Linvoy Primus, jedna z ikon „Pompey”. Czy dla „Dumy Portsmouth” wreszcie zaświeci słońce? Czas pokaże, ale jedno jest pewne – wszyscy w ekipie Michaela Appletona będą walczyć do końca. W tym sezonie o dobrą pozycje w League One, a w następnym o awans do Championship.
ADAM FLAMMA