Długi zniszczą piłkarską Europę: Anglia, czyli stratne City i inne problemy potentatów

2012-06-02 10:23:29; Aktualizacja: 12 lat temu
Długi zniszczą piłkarską Europę: Anglia, czyli stratne City i inne problemy potentatów Fot. Transfery.info
Paweł Machitko
Paweł Machitko Źródło: Transfery.info

Czas na kolejną odsłonę finansowego przeglądu piłkarskiej Europy. Tym razem bierzemy pod lupę Anglię, gdzie finansowe tarapaty zaczynają dotykać coraz więcej zespołów. Dotyczy to również ligowych potentatów, w tym nowego mistrza kraju.

Ojczyzna futbolu od dawna stanowiła przykład, jak powinna wyglądać rozsądnie prowadzona piłkarska ekonomia. Kluby od dawna generowały zyski, poziom ligi był wysoki i ciągle się podnosił, a kibice chętnie zostawiali funty w kasach biletowych oraz sklepach z pamiątkami. W zakończonym niedawno sezonie coś się zmieniło. Na tyle, że finansowi eksperci z uznanego brytyjskiego serwisu Trophy Store uznali ten sezon za… najdziwniejszy od wielu lat. – Tu już nie chodzi o sportowe wyniki, bo ten sezon pokazał, że wszystko jest możliwe. Ale to, co dzieje się z finansami klubów jest dziwne, a nawet niezrozumiałe. Takiej sytuacji nie mieliśmy od lat – podaje serwis w opublikowanym raporcie. 

Przyczyną zdziwienia są straty, jakie przynoszą angielskie kluby. Najbardziej stratny jest Manchester City, który do kwietnia tego roku zanotował stratę ponad 200 milionów funtów. To największa strata w historii futbolu i w ogóle sportu. Na tym nie koniec liczb. Co prawda, większość danych dotyczy ubiegłego sezonu, ale w ten sezon wiele nie zmienił, jak podkreślają eksperci. A zatem w ubiegłym roku kluby zanotowały łączną stratę w wysokości 361 milionów funtów. Co prawda, łączne zyski całej Premier League wyniosły 2,3 miliarda funtów, jednak na plusie było tylko osiem drużyn. Przypomnijmy, że liga liczy dwadzieścia ekip. 
 
Drugim stratnym jest londyńska Chelsea – 68 milionów funtów, jednak rok temu Roman Abramowicz przelał na klubowe konto 94 miliony funtów, więc w klubie na razie nie ma paniki. Zwłaszcza, że wygrana w Champions League przyniosła „The Blues” dodatkowe zyski. Zdecydowanie gorzej wiedzie się Liverpoolowi, który najprawdopodobniej będzie zmuszony sprzedać Luisa Suareza, by ratować klubowe finanse. Ubiegły rok klub zakończył z 50 milionami funtów na minusie, a zakończony sezon nie dostarczył klubowi sportowych sukcesów, które mogłyby przełożyć się na finansowe korzyści. A byłoby jeszcze gorzej, gdyby nie ogromne pieniądze uzyskane ze sprzedaży Fernando Torresa (50 milionów funtów). Dlatego klub czeka przebudowa drużyny, zwłaszcza, że ostatnie okienko transferowe,, zakończone sporymi wydatkami, przyniosło same niewypały. Tym samym pieniądze wydane na nowych graczy nie zwróciły się, a klub musi szukać oszczędności.  Niestety, inne kluby również mają kłopoty. 
 
Skoro jest tak źle, to skąd taki wysoki przychód? Po pierwsze ze stawek za prawa do transmisji telewizyjnych ustalonych na lata 2010-2013. Stanowią one 1,5 miliarda funtów, sumę rekordową w skali światowej. Nigdzie prawa do transmisji nie przynoszą takich zysków, ale też mało która liga cieszy się takim zainteresowaniem kibiców jak właśnie Premier League. Pozostały przychód pochodzi z kwot transferów, sponsorów oraz pieniędzy, które generuje sam klub – z biletów, sportowych pamiątek oraz reklam. 
 
Myliłby się jednak ten, kto twierdzi, że liga angielska to liga krezusów. Fachowcy wskazują na jeden aspekt, który może pogrążyć w przeciągu kilku lat całą angielską piłkę. Chodzi o wysokie płace. W zeszłym roku średnia wynagrodzeń wynosiła 22 tysiące funtów tygodniowo. Oczywiście Wayne Rooney, John Terry czy Sergio Aguero zarabiają zdecydowanie więcej, jednak patrzmy na średnią. Gdy w pierwszym składzie mamy z reguły 25 graczy, to ich zarobki w skali roku stanowią niebotyczne kwoty. Do tego dochodzą różnego rodzaju premie itd. W ten sposób w zeszłym roku zarobki piłkarzy Premier League pochłonęły 1,5 miliarda funtów. W skali procentowej dane te wyglądają jeszcze bardziej zatrważająco. Otóż, dla przykładu,  pensje zawodników pochłaniają rocznie ponad 56% klubowego budżetu. Słynny na Wyspach stał się przypadek z 2009 r., kiedy to Birmingham City na pensje zawodników straciło blisko 70% budżetu.  Do takiej sytuacji zmuszone są zwłaszcza mniej bogate kluby, które chcąc walczyć o utrzymanie w Premiership i muszą zakontraktować nowych, lepszych, ale jednocześnie droższych piłkarzy. Bardzo często kluby nie wytrzymują takich obciążeń i jeśli szybko nie uda im się uzyskać awansu do europejskich pucharów (w przypadku beniaminków jest to bardzo trudne), to bardzo często po dwóch sezonach, by odciążyć budżet muszą pozbywać się najlepszych zawodników. A wtedy droga do spadku jest bardzo prosta, co najczęściej oznacza tylko jeszcze większe kłopoty. Dlaczego?  Liga Championship  nie gwarantuje takich zysków z tytułu praw do transmisji, premie z tytułu zajmowanych miejsc w lidze nie są tak wysokie, natomiast wydatki wcale nie maleją. Ponadto dotacje, jakie otrzymują kluby są niskie – 11 milionów funtów – a  9 milionów funtów należy z nich przeznaczyć na szkolenie młodzieży. Dotyczy to również  Premier League. Takie są ustalenia związku i kluby muszą je respektować. 
 
W takich okolicznościach godny podziwu jest zysk Manchesteru United, który wciąż spłaca długi swoich właścicieli, a jednak uzyskał przychód w wysokości 12 milionów funtów. Przy astronomicznych pensjach, jest to wynik godny podziwu. Dużą część zysków stanowią jednak zyski z reklam oraz wpływy związane ze sprzedażą wizerunku kluby i jego piłkarzy do Azji. Dlatego też MU często odbywają egzotyczne tournee w okresie przygotowawczym. Po prostu jest to opłacalne. 
 
Na takie rozwiązanie nie mają co liczyć biedniejsze kluby, np. Wigan Athletic. To właśnie dla nich szefowie i prezesi klubów chcą wprowadzić tzw. próg rentowności, W założeniu jest to wskaźnik bazujący na zestawieniu wydatków i przychodów każdego z klubów niezależnie od tego, czy ma on zagranicznego sponsor (lub też właściciela) czy nie. Wydatki nie mogłyby przekroczyć określonego procentu przychodów, co mogłoby spowodować, że ligowe potęgi musiałyby mocno zbilansować swoje wydatki i ograniczyć pensje zawodników. Wydaje się to prawie niemożliwe do wprowadzenia, ale jak przekonuje John Raspberry, ekonomista pracujący przy zbliżającej się olimpiadzie, angielski związek może nie mieć wyjścia. – W taki sposób nie ma równowagi sił. Biedniejsze kluby przestaną się wkrótce liczyć, wszyscy będą w długach, co może nie tylko spowodować kryzys infrastruktury, ale mieć wpływ na ewentualną organizację imprez typu finał Ligi Mistrzów czy Ligi Europejskiej. Poza tym musi się coś zmienić, bo między klubami z Championship a Premier League jest zbyt duży dystans finansowy, co w przypadku spadku do niższej klasy rozgrywkowej często wiąże się z poważnym kryzysem. Popatrzmy na Leeds United, kiedyś mocna drużyna, półfinalista Champions League, teraz ledwo wiąże koniec z końcem. Tak dłużej być nie może – ostrzega. 
 
Apele ekonomistów i właścicieli klubów nic na razie nie dają.  Richard Scudamore, dyrektor wykonawczy ligi angielskiej, odrzucił wprowadzenie progu rentowności, który miałby przypominać zasadę podobną do "finansowego fair play". Jego wytłumaczenie stanowi argument, że na razie angielska piłka jest mocna, liczy się w europejskich pucharach i nie ma powodów do obaw. Zwłaszcza po zwycięstwie Chelsea w finale Ligi Misstrzów. Fachowcy ostrzegają jednak, że w przeciągu kilku lat nawet londyńczycy finansowani przez Romana Abramowicza, czy Manchester City mogą mieć poważne problemy. A klubom takim jak Liverpool może grozić upadek, jeśli nie odniosą jakiegoś spektakularnego sukcesu w lidze bądź w europejskich pucharach.  – Rzeczywiście sytuacja „The Reds” nie jest ciekawa. Ale prawda jest taka, że gdyby nie przepłacone transfery, jak Andy Caroll czy Jordan Henderson, Liverpool miałby dużo więcej pieniędzy i nie być może finansowa sytuacja klubu byłaby lepsza. Nie chcę przez to powiedzieć, że to były złe transfery, ale z pewnością nie były warte takich pieniędzy – uważa Matt Le Tissier, były piłkarz reprezentacji Anglii, a obecnie piłkarski ekspert i felietonista. 
 
Czy istnieje szansa wprowadzenia jakiegokolwiek umiaru w angielskiej piłce? Czy można nagle obniżyć piłkarzom pensje? Raczej jest to wątpliwe, zwłaszcza że Manchester City. Manchester United i Chelsea Londyn prześcigają się w wysokościach indywidualnych kontraktów.  W ten sposób od kilku lat trwa już wyścig szczurów, który może pociągnąć angielski futbol na dno. Dlatego nic prawdopodobnie się nie zmieni, być może nikomu na tym nie zależy, bo „futbol to w Anglii dojna krowa, każdy chce wyciągnąć z klubu, dla którego gra jak najwięcej”, jak określił to kiedyś ironicznie Tony Adams, ikona Arsenalu Londyn.
 
ADAM FLAMMA