Fragment książki Jerzego Dudka. "Naprawdę chciałem uderzyć Beniteza w twarz"

2016-04-22 13:34:20; Aktualizacja: 8 lat temu
Fragment książki Jerzego Dudka. "Naprawdę chciałem uderzyć Beniteza w twarz" Fot. Transfery.info
Marcin Żelechowski
Marcin Żelechowski Źródło: Liverpool Echo

W swojej nowej książce Jerzy Dudek opowiada o sytuacji, w której myślał o uderzeniu w twarz Rafę Beniteza.

Mimo że 60-krotny reprezentant Polski był bohaterem pamiętnego triumfu Liverpoolu w Lidze Mistrzów, jego relacje z Hiszpanem nigdy nie należały do najlepszych. Ten wolał bowiem stawiać na swojego rodaka, Pepe Reinę, przez co urodzony w Rybniku golkiper musiał godzić się z rolą rezerwowego.

Dudek nie akceptował hierarchii ustalonej przez trenera, dlatego w styczniu 2006 roku zamierzał opuścić Anfield, by poszukać regularnych występów. Walczył bowiem o miejsce w składzie na Mistrzostwa Świata w 2006 roku. 

W nowej książce "A big Pole in our goal" były piłkarz Realu zdradza kulisy negocjacji i rozmów z Rafą Benitezem przyznając, że poważnie myślał o uderzeniu Hiszpana w twarz. Przedstawiamy poniżej związany z tym fragment:

Lubiłem Liverpool, ale Benitez mnie nie cenił. Liczyłem, że po pamiętnym finale w Stambule moje akcje pójdą w górę, a tymczasem musiałem oglądać mecze z ławki rezerwowych. Przydzielono mi rolę strażaka, który czeka na wybuch pożaru.

Kilka klubów widziało mnie w swoich szeregach. Chciała mnie Benfica, którą prowadził wówczas Ronald Koeman. Znaliśmy się z Feyenoordu, dlatego wiedziałem, jak wygląda praca z nim. Przekonywał mnie, żebym powalczył o mistrzostwo w innym kraju. Liverpool interesował się z kolei Simao, więc pojawiały się spekulacje, że w styczniu 2006 roku mogło dojść do wymiany zawodników z moim udziałem.

W mojej sprawie kontaktował się również Feyenoord, zarządzany wtedy przez Erwina Koemana. Na drodze transferu stanęły jednak problemy finansowe holenderskiego klubu, dlatego temat szybko upadł.

Najbardziej zdeterminowane było Köln. Ich trener, Michael Meier, zadzwonił do mnie i w trakcie 15-minutowej rozmowy dał mi do zrozumienia, że jest zdesperowany, by mieć mnie w swoich szeregach. Grałem na ich stadionie w 2003 roku, więc wiedziałem, że przeniósłbym się do miejsca, gdzie na trybunach panuje znakomita atmosfera. Byłem zdecydowany na ten ruch, więc zakomunikowałem Benitezowi, żeby umożliwił mi transfer.

Zaczęło się optymistycznie. Powiedział, że zrobi wszystko, by transakcja została sfinalizowana. Sam przyznał, że wyjdzie mi to na korzyść.

Negocjacje zostały rozpoczęte, a kluczową kwestią była forma transferu. Dyskutowano, czy będzie to wypożyczenie czy definitywna zmiana otoczenia. Po niecałych dwóch tygodniach rozmów nie było żadnych postępów. Meier zadzwonił do mnie i powiedział, że Benitez nie odpowiada. Oferta Niemców została natomiast uznana za niegodną. Dawali 800 tysięcy euro za półroczne wypożyczenie z opcją wykupienia mnie latem za trzy miliony, jeśli utrzymają się w Bundeslidze.

Niemieckie kluby dbają o finanse. W Kolonii doskonale wiedzieli, że jeżeli spadną, to nie sfinansują transferu. Dlatego nie mogli zaproponować innego rozwiązania. Opcja wypożyczenia nie podobała się jednak Benitezowi. Chciał się mnie pozbyć na stałe albo w ogóle. 

Próbowałem go przekonać. Mówiłem, że nie ma nic do stracenia. Jeżeli spadną to wrócę do Liverpoolu i albo wypełnię kontrakt albo sprzedadzą mnie gdzie indziej. Musiałem grać regularnie, bo za pół roku zaczynał się mundial. W odpowiedzi usłyszałem, że rozumie moje pragnienia i mam być cierpliwy, bo negocjacje są kontynuowane.

Na trzy dni przed końcem okna znów spotkałem się z Rafą. Powiedział, żebym się zrelaksował. Upierał się, że jest czas i po prostu czekają na ofertę definitywnego transferu. Z kolei Meier tłumaczył mi, że Benitez wciąż odrzuca połączenia od niego. Byłem coraz bardziej sfrustrowany.

Po treningu wpadłem w taką złość, że porwałem swoje rękawice. Byłem tak wściekły, że koledzy twierdzili, że agresję mam wypisaną na twarzy. Wszyscy zostali i czekali na rozwój wydarzeń. Zawodnicy lubią, jak czasem dzieje się coś wewnątrz zespołu.

Benitez powiedział, że pogadamy za chwilę, ale postawiłem weto: "Tu i teraz!". Podziałało, bo w końcu zebrał się na chwilę szczerości. Usłyszałem, że nie chce mnie wypożyczać i jeżeli mam odejść, to Niemcy muszą podwoić swoją ofertę, bo jest ostatni dzień okna. Wpadłem w ogromną wściekłość. Diabelski głos w mojej głowie skłaniał mnie do tego, by uderzyć Beniteza w twarz, wtedy chciałby się mnie pozbyć.

Naprawdę chciałem go zaatakować. Na szczęście szybko zdałem sobie sprawę z ewentualnych konsekwencji. Walczyłem ze sobą. Zastanawiałem się, czy wówczas dałbym mu powód do pozbycia się mnie z klubu czy doprowadziłbym tylko do medialnego skandalu.

Nie wiem, jak udało mi się powstrzymać. Uderzenie menadżera, który kilka miesięcy temu zdobył Ligę Mistrzów nie wyglądałoby najlepiej w "CV". Zły byłem jednak nadal.

Rozmawialiśmy dalej. Tłumaczyłem, że dał mi słowo, że chce mojego dobra i pomoże mi w odejściu. I że chyba nie zrozumiał moich oczekiwań. Był jednak uparty i wyjaśnił, że nie może mnie wypożyczyć. Usłyszałem: "Słuchaj, wezmę za Ciebie 800 tysięcy euro i przez pięć miesięcy nie będę miał drugiego, doświadczonego bramkarza. Co jeśli Pepe Reina dozna kontuzji w przyszłym tygodniu? Będę miał do dyspozycji Scotta Carsona i juniora z akademii. Wyobraź sobie, w jakiej klub znalazłby się sytuacji".

Nie chciałem tego słuchać. Czemu miałoby mi zależeć? Nie grałem przez cały sezon, bo w pucharach wolał wystawiać Scotta. Przyszła konkretna oferta, a on nie dotrzymał słowa.

Do Beniteza nic nie docierało. "Nie mogę ryzykować. Powtarzam, jeśli wrócą dziś z ofertą, muszą dać dwa razy więcej".

To był koniec rozmowy. Potem schodziliśmy do szatni, a obok mnie szedł Gerrard i zapytał: "Chciałeś go uderzyć, czy nie chłopcze? Naprawdę chciałeś to k***a zrobić?". 

Benitez szedł kilka metrów dalej. Powiedział, że mam zameldować się w jego biurze, jak już się przebiorę. Wiedział, że wezmę prysznic i ochłonę.

W międzyczasie wytłumaczyłem kolegom całą sytuację. Czułem się potraktowany niesprawiedliwie, ale to było typowe dla Rafy. On był chłodny. Nie liczyli się dla niego ludzie, tylko interesy. Wszędzie widział biznes.

Udałem się zatem do jego biura. Powiedział, że puści mnie za trzy miliony euro, bo za tyle sprowadzi następcę. Obaj wiedzieliśmy jednak, że to nie nastąpi. Zostałem zatem w Liverpoolu, bez perspektyw na grę czy nawet ławkę rezerwowych.