Jara z Tytoniem - odc. 1

2012-09-16 18:39:13; Aktualizacja: 11 lat temu
Jara z Tytoniem - odc. 1 Fot. Transfery.info
Oskar Ogórkiewicz
Oskar Ogórkiewicz Źródło: Transfery.info

Pierwszy odcinek luźnego opowiadania, w którym dziać się będzie jeszcze więcej niż w „Klanie”.

Amsterdam, Holandia.

- Mario, szybciej! Wszyscy czekają, a ty walczysz z kogutem! – Nigel popędza kolegę.
 
- Od mojego koguta trzymaj się z dala, ok? Lepiej pomóż mi założyć kurtkę – odpowiada.
 
- Tak, ja założę, a Penelope ściągnie. Nie jesteś za wygodny? Dalej, zbieramy się, taryfa czeka.
 
- Nic się nie stanie jak się spóźnimy. Jesteśmy gwiazdami, mamy prawo. 
 
Po kilku minutach opuszczają hotel. Taksówkarz wiezie ich przez rozświetlone blaskiem neonów miasto. Zdążyli minąć 3 przecznice, a Mario nagle wrzeszczy do kierowcy:
 
- Stój! Wracaj! Zapomniałem telefonu! Na ręcznym!
 
- Marioooooo, po co ci telefon? Wszystko jest na miejscu, ludzie na nas czekają – Nigel zaczyna się irytować.
 
- Nie żartuj, to mój talizman. Jak będzie mi smutno, to spojrzę na swoje zdjęcie i będzie mi lepiej.
 
- Smutno? W Amsterdamie? Na imprezie roku? W lustro też możesz spojrzeć. Dobra, panie szofer, pan jedzie do hotelu, ale tak raz, dwa – Nigel świadom słabej pozycji daje za wygraną.
 
- Chyba imprezie tygodnia. Party jak party. To tylko moje urodziny, a lustra będą raczej zajęte. Jesteśmy już pod hotelem?
 
Szofer tylko się uśmiechnął i dodał gazu. Po chwili Mario wysiada z samochodu i kieruje swe kroki w kierunku wejścia. Wraca po kilku sekundach, w oczach Nigela pojawia się promyk nadziei.
 
- Tak szybko?
 
- Kartę daj, windy nie mogę uruchomić, ciekawe czym drzwi od pokoju bym otworzył. W ogóle o mnie nie myślisz.
 
Towarzysz kwituje wszystko jednym prostym słowem i podaje mu kartę. Po 10 minutach Mario wraca.
 
- Ok, możemy jechać. A ty Nigel, co? Pijesz beze mnie? Taki z ciebie kolega?
 
- Daj spokój, musiałem czymś zapić, mocno spływa. Masz tu piwko, tu tam ten. Uważaj na dziurach, nie zmarnuj.
 
Zrelaksowani towarzysze podziwiają uroki miasta zza szyb automobilu. Mario zabawia pozostałą dwójkę niesamowicie głębokimi i inteligentnymi dowcipami. W sielankowej atmosferze czas mija szybko i docierają do celu. Zostawiają kwit za podróż i wychodzą. Przed nimi, nad lasem, błyszczy całkiem skromny pałac. To na drugim planie, bo na pierwszym budynek ochrony, przez który przejść muszą. Pracownicy rozpoznają dwójkę i po prostu otwierają bramki. Przeszukanie również sobie darują. Wychodząc, Mario przypomina im tylko numer na straż pożarną. Zmieszani pozdrawiają właściciela obiektu i zapewniają, że nie potrafią zapomnieć 112.
 
- Tak w razie wu. Tym razem pirotechnicy będą za to odpowiadać, ale wiesz jak jest. Wiesz jak jest ze mną. Jest różnie – rzucił do kumpla. Mam nadzieję, że wszyscy są i niczego, prócz mnie, im nie brakuje. Będzie śmiesznie, Nigel. David wszystko zorganizował, nawet nie wiem kogo zaprosił. Jest 23:00, a goście mieli przybyć na 20:00. Chyba jeszcze żyją, co? Idziemy pieszo, to jakieś 20 minut. Niech czekają. 
 
Gwiazdy zmierzają do celu. Pogoda jest piękna, czuć mocny powiew południowo-zachodniego wiatru. Aż oczy pieką. Niestrudzeni chwiejnie stawiają kroki. Droga dość długa, znowu wieje. 
 
- Lubię takie misje, Mario. Spoko trip.
 
- Trip będzie potem, kolego. Teraz skupmy się na niemarnowaniu bryzy. Kocham ją. Ej, a wiesz, że Roberto to dobrze skryty gej?  Podsłuchałem jego rozmowę z jakimś typem w klubowej restauracji. Dziękował mu za numerek, czaisz? Cały zbladłem jak to usłyszałem. Ej, ale nikomu nie mów, ok?
 
- Co ty pleciesz? To niemożliwe, przecież ma żonę, dzieci…
 
- No mówię ci! Najpierw dał mu swoją kurtkę, a potem dziękował za numerek! Na pewno to jego kochanek, a w kurtce był jakiś prezent.
 
- Ty idioto, to na pewno był szatniarz… 
 
- Kto?
 
- Szatniarz, Mario. Mężczyzna, który odbiera kurtki i daje numerki, żeby potem nie musiał szukać jak po nią przyjdziesz.
 
- Nie ma takiej opcji. Ja się nigdy nie mylę, to ty zawsze źle biegasz. 
 
- Ok, niech ci będzie. Daleko jeszcze? – Nigel robi się ewidentnie podirytowany.
 
- Ten jego szaliczek już dawno był mi podejrzany.
 
- Daleko jeszcze?
 
- Zaraz za lasem. Chyba przestanę brać prysznic po meczu. Nie wiadomo co mu strzeli do tego homołba jak znowu zdobędę zwycięskiego gola w ostatniej minucie. 
 
Nagle wyłania się posiadłość. Przyspieszają kroku i są już pod drzwiami. Mario wymownym gestem nakazuje wejść koledze przodem. Otwierają drzwi, wchodzą. Wszędzie puste butelki, niedopałki, pozbijane lustra. Witają się z pierwszymi napotkanymi gośćmi. Mario zbiera życzenia, trochę żartuje. Idą dalej, do głównego pomieszczenia. Tam czeka tłum, który zaczyna śpiewać pieśń na cześć solenizanta. Nigel szybko znajduje sobie partnerkę, aby tylko odpocząć od towarzysza. Jednak Mario decyduje się na publiczne przemówienie przez mikrofon, więc próby ucieczki pełzną na niczym. Trwa to chwilę, a po zejściu ze sceny podchodzi do niego Przemek.
 
- Yo Mario my brotheeeeeer! – szczęśliwy rzuca mu się na szyję.
 
- Siema! Dobrze cię widzieć, Przemysławie. Ładna koszula, dostałeś od babci?
 
- Kiepski żarcik, czarnuchu. Chodź lepiej na górę, coś ci pokażę.
 
Szybkim krokiem udają się na pierwsze piętro, wchodzą do pomieszczenia. Tam witają ich 4 wyraźnie rozochocone dziewczyny, składają życzenia, a następnie serwują to, co mają w zanadrzu. Posiadówka w pokoju wyraźnie nabiera tempa, nagle w drzwiach staje Roberto.
 
- Mario, co do cholery? Jutro mecz, a ty co?
 
- Wiedziałem! Wiedziałem, że mam rację! W moim domu pedalstwa nie toleruję!
 
Mario wstaje żwawo i podbiega do Roberto. Strzał, drugi, trzeci, kopniak. Biedak leży na ziemi.
 
- Wiedziałem, że jesteś gejem i społeczniakiem! Nienawidzę cię! – Mario wykrzykuje do zakrwawionego gościa.
 
-Cccco?
 
- 1-0! – wydzierając się kopie jeszcze raz. Roberto jest nieprzytomny.
 
Jeden z niezbyt darzących sympatią solenizanta gości postanawia zawiadomić o całym fakcie policję. Ci zjawiają się w niesamowicie szybkim tempie. Mimo prób ukrycia się, gospodarz zostaje odnaleziony i zakuty w kajdanki. Pogotowie zabiera Roberto, goście uciekają, dom zaczyna pustoszeć. Funkcjonariusze wyprowadzają sprawcę.
 
- Dlaczego zawsze ja?! – Mario pyta policjanta.
 
- Bo cię lubimy, przyjacielu. Zawsze jesteś dla nas taki hojny. Bez owijania w bawełnę – kładziesz teraz 50 000 euro i jedziemy bez ciebie.
 
- Nie mam takiej sumy, co wy, z bizona spadliście? Znacie kogoś, kto w kieszeni nosi taką gotówkę? Przy sobie mam 100 euro, na kolację wam starczy. Dajcie na luz, są moje urodziny – Mario próbuje załagodzić sytuację.
 
- Chyba się z koniem na głowy zamieniłeś. Nie ma hajsu, nie ma baunsu. Jedziemy na komendę – grzmi policjant.
 
- Poczekajcie, może uda mi się jednak coś wykombinować. Muszę tylko poszukać znajomego…
 
- Masz 10 minut, kajdanki ściągniemy jak dasz nam naszą dolę.
 
- Nienawidzę was, chodźcie.
 
Po kilku minutach wesoła gromadka spotyka Carlosa.
 
- Carlos! Widziałeś Nigela?! Muszę go znaleźć! – wyraźnie podenerwowany sytuacją Mario krzyczy do ledwie przytomnego kolegi.
 
- Ehszegheszhe – odpowiada rozbawiony gość.
 
- Carlos, ćpunie, skup się. Tu nie ma smoków, są policjanci. Chcą mnie zabrać na komendę, ogarnij się! Widziałeś Nigela?!
 
- Żartowałem, jeszcze kontroluję swoją sytuację. Widziałem go. Dlaczego chcą cię zabrać?
 
- To nie jest pora na takie pytania, po prostu powiedz gdzie jest! – wściekły Mario zaczyna tracić nad sobą panowanie.
 
- Wyluzuj, Nigel jest przy basenie. Jara z Tytoniem.
 
CDN
Więcej na ten temat: Jara z Tytoniem